Donald Trump kontra wielkie korporacje. Tym razem były prezydent USA dostał bana na YouTubie
Donald Trump stał się już oficjalnie nie tylko eksprezydentem USA, ale też najbardziej niebezpiecznym trollem, który jest znany publicznie.
Są oczywiście głosy stwierdzające, że Donald Trump jest ofiarą cenzury, a wolność słowa to bujda, bo gdy tylko komuś coś nie pasuje w czyjejś wypowiedzi, to nagle zasady te przestają obowiązywać. Ale, choć z wolnością słowa nie jest w dzisiejszym świecie online (i nie tylko) idealnie, to stawianie Donalda Trumpa jako ofiary cenzury jest co najmniej nie na miejscu. To co on wypisywał na samym tylko Twitterze, to jedna wielka kanonada podżegania do konfliktów, która okazała się mieć straszliwy finał w postaci ataku jego zwolenników na Kapitol. Sytuacja ewidentnie wymknęła się spod kontroli, gdyż w powstałych tam zamieszkach zginęło 5 osób.
Cała sytuacja, jak i postawa Trumpa spotkały się z globalnym potępieniem. Otrzymał on też dotkliwy cios w postaci bana od Twittera. Oczywiście spóźnionego i w tej sytuacji będącego już jedynie smutnym symbolem przyzwalania na hejt.
A teraz przyszła pora na jego kanał na YouTubie.
Serwis oświadczył, że przez minimum tydzień były prezydent USA nie będzie mógł wykonywać żadnych operacji na swoim kanale. Powodem jest naruszenie polityki serwisu przez jeden z filmów, który miał podżegać do przemocy.
Platforma zdecydowała też o tym, by wyłączyć możliwość wyświetlania i dodawania komentarzy na kanale Trumpa.
Decyzja to o tyle słuszna, że wolność to nie to samo co dowolność i pełna swoboda w mówieniu i robieniu tego, co się chce. Wolność to także odpowiedzialność, tym bardziej, gdy mówimy o jednym z najpotężniejszych ludzi świata. A granice tej wolności kończą się tam, gdzie zaczyna się chaos, zamieszki, krzywda innych ludzi. Wiem, że to wszystko truizmy, ale chyba trzeba je za każdym razem powtarzać, bo masy zwolenników Trumpa powołują się właśnie na łamanie praw do wolności słowa i tym podobne.
Z drugiej strony, jestem też przeciwnikiem cenzury idącej w przeciwną stronę, czyli np. kuriozalnego postulatu dotyczącego tego, by usunąć Donalda Trumpa z filmu „Kevin sam w Nowym Jorku”. Nie wiem za bardzo czemu by to miało służyć? Zresztą, pamięć o Trumpie powinna z nami zostać, choćby tylko jako przestroga i ostrzeżenie.