Na metalowym stole leży martwy mężczyzna. Stojąca nad nim postać nakłada na jego twarz kolejne warstwy gipsu, by potem stworzyć z nich odlew, tym samym na zawsze utrwalając wizerunek zbrodniarza. Nadając mitycznemu na poły Wampirowi, seryjnemu mordercy kobiet, ludzki wizerunek. Taka scena otwiera film "Jestem mordercą" Macieja Pieprzycy.
Scena ta, krótka, trwająca minutę, może ciut dłużej sekwencja, nadaje ton całej historii. "Jestem mordercą" nie jest bowiem kryminałem opowiadającym o śledztwie prowadzącym do ujęcia mordercy (to znaczy trochę jest, ale nie o to tutaj chodzi), ale thrillerem psychologicznym, którego fabuła skupia się na tym, jak wiele można poświęcić dla "dobra sprawy". Ostatecznie, w szerszym kontekście, nie ma przecież znaczenia, czy przypisana Wampirowi twarz to twarz właściwa. Istotne, że udało się go odmitologizować, aresztować i skazać, ku chwale ojczyzny.
"Jestem mordercą" to powrót reżysera Macieja Pieprzycy do tematu Zdzisława Marchwickiego, czyli Wampira z Zagłębia - domniemanego polskiego seryjnego mordercy, skazanego na karę śmierci za zabójstwa 14 kobiet i usiłowanie zabójstwa kolejnych 7, do których doszło w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Pieprzyca podjął już tę historię 18 lat temu, w filmie dokumentalnym o tym samym tytule, w którym stawia tezę, że Marchwicki był niewinny. I - jak dowodzi jego najnowsze dzieło - cały czas ją podtrzymuje.
Fabularna wersja "Jestem mordercą" jest jednak jedynie inspirowana faktami, nie rości sobie pretensji do szczegółowego i w pełni rzetelnego przedstawienia tych wydarzeń, zamiast tego koncentrując się na próbie opowiedzenia o pewnych mechanizmach, które odegrały w nich kluczową rolę.
Nieuchwytny Wampir dokonuje serii makabrycznych zbrodni na terenie Śląska. Jego kolejną ofiarą jest bratanica I Sekretarza Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Panująca w społeczeństwie psychoza pogłębia się z każdym dniem, pojawiają się coraz silniejsze naciski władzy, by działającego od lat mordercę wreszcie aresztować. Odpowiedzią na te żądania ma być utworzenie specjalnej grupy dochodzeniowej, na czele której staje Janusz Jasiński - niedoświadczony, ale utalentowany i oddany swojej pracy funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej.
Jasiński jest młody, ambitny i otwarty na wszelkie nowinki śledcze, coraz powszechniejsze na Zachodzie, w bloku wschodnim traktowane nieufnie i stosowanie niechętnie. Zleca więc stworzenie profilu psychologicznego sprawcy, korzysta z mocy obliczeniowej komputera, by zawęzić obszar poszukiwań, przeprowadza śmiałe prowokacje... Wszystko to jednak na nic, Wampir wciąż pozostaje na wolności. Tymczasem naciski stają się coraz silniejsze. Gdy dalsza kariera komendanta, Janusza i pozostałych milicjantów postawiona zostaje na szali, jasne staje się, że zabójcę po prostu trzeba ująć.
I pojawia się na to szansa. Wiesław Kalicki był na miejscu jednego z morderstw, jest jedną z osób wytypowanych przez komputer, ma opinie agresywnego... Na pierwszy rzut oka wszystko pasuje. Kalicki trafia za kratki, a na Jasińskiego spływają laury: opinia bohatera, nowe mieszkanie, kolorowy telewizor, wdzięczność I Sekretarza. Nie trzeba jednak wiele czasu, by okazało się, że twardych dowodów winy rzekomego Wampira brak. Owszem, nie chce współpracować ze śledczymi, kręci, są liczne poszlaki, ale czy to wystarczy? Wątpliwości nabiera sam Jasiński, który spędza z oskarżonym każdą wolną chwilę. Między mężczyznami nawiązuje się nić porozumienia, może nawet przyjaźni. Ale czy śledczy będzie miał odwagę, by poświęcić swoje nowe przywileje i być może przyznać się do błędu? Albo: jak wiele będzie w stanie poświęcić, by ewentualna pomyłka nie wyszła na jaw?
Na pierwszy rzut oka "Jestem mordercą" mówi wyraźnie, że Kalicki jest w całą tą aferę wmanewrowany; jest tylko niezbędnym systemowi kozłem ofiarnym.
Gdy się jednak nad tym zastanowić, nie jest to wcale tak jednoznaczne. Nie ma jasnych dowodów jego winy, ale brakuje też takich, które przekonałyby o jego niewinności. Ten zabieg nadaje filmowi ciekawej głębi i dwuznaczności.
Podobać może się kreacja głównego bohatera, kapitana MO Janusza Jasińskiego. O ileż łatwiejszy w odbiorze byłby krystalicznie czysty protagonista, za wszelką cenę dążący do poznania prawdy, któremu kłody pod nogi rzucają przełożeni i politycy. Tymczasem Jasiński się miota, jest niepewny, nie może się zdecydować. I trudno go winić, bo przecież cała ta sprawa jest niezwykle skomplikowana i złożona. Także pod kątem moralnym, choćby tylko dlatego, że gdy tylko Kalicki trafia za kraty, morderstwa ustają, a społeczeństwo, po latach życia w strachu, może wreszcie odetchnąć ze spokojem. Być może zatem jest to ofiara, którą trzeba było ponieść?
Udała się Pieprzycy i reszcie ekipy sztuka niełatwa - z opowieści, której finał wszyscy dobrze znają, wykrzesać emocje i napięcie. "Jestem mordercą" nie karmi się tanimi, acz efektownymi kliszami zaczerpniętymi z kryminału, zamiast tego stawiając łatwe pytania, na które nielekko znaleźć odpowiedzi. Rozczarować się mogą zatem ci, którzy oczekują kina akcji i prostej historii, z wyraźnie zarysowanymi rolami. To nie jest film przesadnie dynamiczny, zrobiony na współczesną, zamerykanizowaną modłę. Mamy tu do czynienia raczej ze spuścizną nurtu kina moralnego niepokoju.
Wiem, że to banał, ale "Jestem mordercą", nie daje o sobie łatwo zapomnieć. Choć obraz nie zachwyca pod kątem technicznym, jest może nieco zbyt kameralny i oszczędny, to jednocześnie wszystkie te pozorne niedostatki pozwalają w pełni rozkwitnąć największemu atutowi - scenariuszowi. Mocnemu, szorstkiemu i na długo pozostającemu w pamięci.