„Kult. Film” to dokument o najważniejszym zespole polskiej muzyki ostatnich dekad, który pozostawia niedosyt
Biorąc pod uwagę fakt, że grupa Kult istnieje prawie 40 lat (!), aż dziw bierze, że dopiero w 2019 roku powstał o niej film. Lepiej późno niż wcale. „Kult. Film” to przyjemna podróż nie tylko dla fanów kapeli Kazika Staszewskiego i spółki. Natomiast można odnieść wrażenie, że czegoś w nim brakuje, i że można było opowiedzieć znacznie więcej.
OCENA
Kult to prawdziwy fenomen. I to nie tylko sceny polskiej, ale w ogóle w skali świata. Zrodzeni z punkowej wrażliwości, stopniowo ewoluowali w stronę muzycznego kolektywu stanowiącego jedyną w swoim rodzaju mieszankę punk rocka, alternatywy, ska, reggae, jazzu, a nawet motywów muzyki jugosławiańskiej, z silnie zaznaczoną sekcją dętą.
W warstwie tekstowej Kult również stanowi tygiel przeróżnych wpływów – od poezji śpiewanej, punkowego skandowania, po słowny kolaż publicystyki, krytyki społecznej, komentarza do świata wokół nas, czasem mikstury wyrazów bądź zwrotów bez konkretnego znaczenia.
Jakimś cudem z tej całej mieszanki powstała zadziwiająco lekka, bezpretensjonalna i szalenie przystępna muzyka, którą się przeżywa i delektuje. A czynią to już kolejne pokolenia wiernych słuchaczy. Kult jest niczym naczelny strażnik/lekarz polskiej mentalności.
Niezależnie od epoki, ustroju, tego co się dzieje w świecie wokół, Kazik Staszewski wraz z załogą zawsze stoją gdzieś tam z boku, obserwując i komentując koleje życia.
Fenomen Kultu polega nie tylko na tym, że grupa ta wydaje się, na pewnym poziomie, po prostu paczką dobrych kumpli, którzy sobie grają, z tymże w ich przypadku nie jest to muzykowanie w garażu, a na największych scenach w całym kraju. Nieformalna, luźna atmosfera ich koncertów, muzycznie profesjonalna, ale jednak w formie przypominająca często happening, to też rzecz niespotykana w przypadku zespołów o takiej renomie, skali popularności.
Podobnie jak sama muzyka, niepodporządkowana żadnym trendom, konkretnej epoce, modom. Kult gra swoje i tak jak chce. Jest poza jakimkolwiek wyścigiem szczurów i jest w tym szczery.
Najbardziej jednak niesamowite w Kulcie jest to, że od ładnych kilku dekad, nieustannie przyciąga on nowych fanów. Każdego roku kolejni młodzi ludzie stają się wielbicielami grupy. A ich oddanie nierzadko przybiera formę niemalże religijnego przywiązania. Kult to po prostu styl życia.
Dokument „Kult. Film” próbuje pokazać ten fenomen w ciągu 90 minut, czyli w sumie jakieś dwa razy krócej, niż trwają przeciętne koncerty kapeli Kazika i reszty.
Dzieło reżyserki Olgi Bieniek nie jest kroniką zespołu Kult, pokazującą chronologicznie ich historię powstania i kolejne ważne etapy oraz kamienie milowe ich istnienia na polskim rynku muzycznym. To zapis ostatnich kilku lat życia i tras koncertowych kapeli. Z jednej strony to dobrze, historię Kultu zna zapewne większość fanów, powstała o nich cała masa książek, artykułów, klasycznych biografii. Z drugiej strony – jak już dostajemy solidnie zrobiony filmowy dokument, to aż się prosi, by choć w telegraficznym skrócie zaprezentować widzom, jak kształtowała się legenda Kultu od samego początku do dziś.
Była to okazja do pokazania archiwaliów: występów z lat 80., 90., pierwszych oraz najbardziej kultowych teledysków. Niby to wszystko pewnie można sobie znaleźć na YouTubie, ale szkoda trochę, że „Kult. Film” nie okazał się takim właśnie pełnym kompendium, podsumowującym i zbierającym do kupy wszystko co jest związane z kapelą. Choćby w pigułce.
Film trwa 90 minut, tak więc spokojnie można by to wyrównać do 120 minut, i te pół godziny wypełnić prawdziwymi smaczkami i archiwaliami.
Nie wspominając już o naprawdę istotnych fragmentach, które nie były nigdzie pokazywane. Te, które zobaczymy w filmie Bieniek, są na dobrą sprawę bez znaczenia.
Dzieło Olgi Bieniek jest rzetelnie wykonane od strony formalnej. Świetne zdjęcia nakręcone za pomocą różnych kamer i ciekawych ujęć (od scen nakręconych smartfonem po kamerę przypiętą do mikrofonu Kazika). Znakomite udźwiękowienie, a w przypadku, było nie było, filmu z muzyką w epicentrum, jest to szalenie istotne. Bieniek zdołała przeniknąć z kamerą niemalże niepostrzeżenie pomiędzy członków zespołu – czy to na koncertach, w ich własnych mieszkaniach, za kulisami, czy w podróży.
Dzięki kapitalnej relacji między członkami zespołu i ich barwnym osobowościom, które właściwie naturalnie nadają rytm tej produkcji, „Kult. Film” ogląda się bardzo przyjemnie.
Jest to jednak bardziej prezent dla fanów grupy, spin-off ich biografii, bonusowy materiał do kolekcji, nieznacznie tylko pogłębiający wiedzę o zespole. Nie dowiadujemy się bowiem o muzykach zbyt wiele nowego. Poznajemy ich rodziny, dzieci, wnuków, ale tylko na moment, na zasadzie klasycznego wideo rodzinnego.
Wzruszająca i piękna historia relacji najwierniejszego fana kapeli Didiego jest tyleż samo filmowa i istotna co trochę chaotycznie poprowadzona – poszarpana i porozrzucana po różnych punktach filmu.
Muzycy jak już coś mówią, to są to raczej urokliwe, ale mimo wszystko nieskładne zdania, które są właściwie o niczym. Chwilami można wręcz odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z tzw. surówką, czyli materiałem wymagającym jeszcze obróbki, bo póki co jest to zbieranina przypadkowych scen, paru ujęć z koncertów i przebitek z podróży busem.
Na pewno Oldze Bieniek udało się musnąć fenomenu zespołu Kult o tyle, że pokazała ich jako zwykłych ludzi, oddała luźną, bezpretensjonalna naturę ich działalności.
Dla fanów Kultu ten film to pozycja warta uwagi, choć, niestety, nieobowiązkowa.
Reszta też powinna się dobrze bawić, choć nie nastawiałbym się na wielkie doznania i pogłębiony portret grupy. Choć bawiłem się nieźle, to mimo wszystko odczuwam pewien niedosyt.