Nic dziwnego, że Polacy nie czytają książek, skoro nawet Warszawskie Targi Książki nie dbają o czytelnika
Warszawskie Targi Książki przedstawiają się od lat jako najważniejsze wydarzenie rynku księgarskiego w roku. Okazja, by Polacy mogli spotkać się z ukochanymi twórcami, a wydawy zarobić pulę pieniędzy, która mimo panujących promocji pozwoli utrzymać się im na powierzchni. To wielkie święto książki w tym roku zamieniło się jednak bardziej w stypę, na której dobrze bawią się tylko mordercy zmarłego.
Tegoroczne targi książki na Stadionie Narodowym odbywały się pod hasłem świętowania 100-lecia polskiej niepodległości. Nie byłoby w tym pomyśle niczego złego, gdyby nie śmierdział na kilometr odgórnym narzuceniem. Wystarczy spojrzeć jak niewiele wspólnego z tym tematem miały tegoroczne wydarzenia. Na palcach jednej ręki można by policzyć takie, które w ogóle starały się nawiązać do rocznicowych obchodów.
Zgłoszone wydarzenia odbiegały standardem od tych z poprzednich lat. Boleśnie brakowało zagranicznego gościa Targów.
W połączeniu z organizowanym w tym samym czasie przez Empik Festiwalem Apostrof przyniosło to wyjątkowo depresyjny oddźwięk wśród odwiedzających targi. Empik oczywiście ma prawo organizować swoje wydarzenia kiedy tylko będzie miał na to ochotę, tak działają prawa wolnego rynku. Pytanie, czy naprawdę chcemy, by rodzima kultura została pozostawiona bez żadnego odgórnego wsparcia. Empik i wydawnictwa są tak naprawdę swoimi konkurentami, którzy żyją w niestabilnej symbiozie. Wielki gracz coraz mocniej kanibalizuje jednak swoich oponentów, co widać było doskonale na Warszawskich Targach Książki.
Inna sprawa, że rywale zdecydowanie mu tego nie utrudniają. Z każdym rokiem na Stadionie Narodowym pojawia się coraz mniej literatury, a coraz więcej kremów, zabawek i biżuterii. Polacy (tacy, którzy w ogóle czytają) na co dzień kupują książki tylko w dwóch przypadkach: gdy premierę ma książka ulubionego pisarza lub gdy trzeba kupić prezent drugiej osobie. Dlatego targi książki stanowią prawdziwą Mekkę wydawnictw – jeden z niewielu dni w roku, gdzie dochód przewyższy koszty. Promocja u większości wystawców sprowadza się jednak tylko do walki na promocje i wystawiania autografów przez pisarzy.
Tym sposobem ciągle trafia się do tych samych osób. Czytelnictwo nie ma prawa wzrosnąć.
Wszystkie akcje promujące czytanie w Polsce przekonują dawno przekonanych. Środowisko jest zgnuśniałe i (poza nielicznymi wyjątkami) nie bardzo czuje potrzebę wychodzenia z ofertą do nowych osób. Obrazuje to podział i poziom paneli na tegorocznych Warszawskich Targach Książki.
Podział na strefy fantastyki, popkultury i kryminalną, z których każda umiejscowiona była w innym kącie stadionu, nie dawała szansy na mieszanie się różnych grup fanów. Nie wspominając o tym, że wiele wydarzeń ziało pustkami, ponieważ poziom oznakowania nie stał na najwyższym poziomie.
Zgromadzeni na poszczególnych kanapach literackich pisarze, pisarki i pracownicy kultury skupiali się głównie na chwaleniu się własnymi osiągnięciami.
Nie od dzisiaj wiadomo, że środowisko składa się z kilku grup wzajemnej adoracji. W tym roku jednak granice przyzwoitości i dopuszczalnej nudy zostały przekroczone. Nieliczni fani słuchali tego rodzaju wystąpień do końca. Większość widzów, którzy nie mają problemów z bezsennością, szybko podrywała się jednak z krzeseł.
Smutny stan rzeczy dopełniła obecność e-sportowego panelu Meet Point, którego organizatorzy potrafili zorganizować zdecydowanie więcej interaktywnych wydarzeń i utrzymać uwagę widzów na dłużej niż jakiekolwiek spotkania związane z literaturą. A przy tym ochoczo korzystali z możliwości promocji oferowanych przez nowe media. W zestawieniu z nimi rynek księgarski pokazał się jako wyjątkowo konserwatywny staruszek.
Brak aktywizacji czytelników i nieczytających za pomocą nowych mediów to największy problem warszawskich targów. Pokutuje też trochę przekonanie, że wszelka interaktywność i zabawy, to domena dzieci. Pod tym względem również nie było w tym roku najlepiej, ale przecież dorośli czytelnicy nie mniej lubią żyć z książką i wychodzić z nią poza zamknięte cztery ściany. Jeśli ogromna większość wydarzeń sprowadza się do luźnej rozmowy kilku gadających głów, to trudno mówić o nawiązywaniu szczególnej więzi z odbiorcą. Również pojawienie się na targach różnych tworów kultury nie musi być wcale symbolem upadku dominacji książki. Ten styk wielu mediów należy jednak odpowiednio spożytkować. Zaprosić widzów, by żyli swoją książką na zewnątrz, tak samo jak żyją grą wideo czy nawet filmem lub innymi sztukami wizualnymi. Zaangażowanie emocjonalne wymaga jednak wyjścia z własnej bańki samozadowolenia.
Wśród pracowników tegorocznych targów panuje powszechna zgoda, że w tym roku Stadion Narodowy odwiedziła mniejsza liczba czytelników niż w poprzednich latach.
To poczucie może być jednak mylące. Czas podsumowań liczbowych i finansowych dopiero nadejdzie. O ile jednak Warszawskie Targi Książki wciąż mają sens dla wydawców, o tyle ich organizatorzy zdają się coraz mniej przejmować obecnością widzów. Jedynie zasobnością ich portfeli. Nie od dzisiaj wiadomo jednak, że zdecydowanie łatwiej narzekać na upadek czytelnictwa, niż faktycznie działać na rzecz jego zwiększenia.