Pitbull, sam w sobie, jest już swoistym meta-żartem w muzyce rozrywkowej – totalnie wszędobylski i rozmieniający się na bardziej drobne, niż jednogroszówki (79 singli na koncie, z czego 48 to featuringi); nawijający bez ładu, składu, i o kompletnych bzdurach. Jeśli jest coś, co jest większym żartem niż sam Pitbull, to jest to… jego featuring z Jennifer Lopez. Tak, właśnie dostaliśmy kolejny. Nie, kompletnie nic się nie zmieniło.
Ze sceny na srebrny ekran - aktorskie zmagania muzyków
Tak to już w „showbizie”, że aktorstwo kusi… wszystkich. Bez względu na osiągnięty status, popularność, jakimś dziwnym cudem każdy muzyk chce zagrać w filmie/serialu, a najlepiej żeby zgarnąć za to jakąś nagrodę, bo półeczka z Grammy już nie cieszy oko tak jak kiedyś. Niektórym udaje się to lepiej, niektórym gorzej – Guy Ritchie mógłbym wam na ten temat parę słów powiedzieć. O tych lepszych i gorszych przypadkach przemian muzyków w aktorów postaram się opowiedzieć.
Ha. No tego – przyznam szczerze – się nie spodziewałem. Jennifer Lopez, od jakiegoś czas funkcjonująca pod skróconym pseudonimem J. Lo, wywróciła konwenanse rządzące klipami hip-hop/R’n’B, i postawiła wszystko na głowie, w klipie do swojego najnowszego singla I Luh Ya PaPi z French Montaną.
J. Lo (Jennifer Lopez) feat. French Montana "I Luh Ya PaPi" - nowość
Jennifer Lopez, dziś funkcjonująca pod skrótowym pseudonimem J. Lo, przypuściła szturm na playlisty, listy przebojów, setlisty… i wszelkie inne listy, jakie tylko można sobie wyobrazić. Czas najwyższy, bo już drugi tydzień marca zbliża się ku końcowi, więc sezon letni tuż-tuż. Ale jak to, przebój letni i bez Pitbulla? Tak wyszło tym razem. Mimo braku pierwszego szczekacza popu, nie jest wcale tak najgorzej.