To się nigdy nie skończy. Czarnoskóra aktorka w wiedźmińskim serialu, a fanom żyłka pęka ze złości
To znowu się dzieje. Netflix pokazuje czarnoskórą aktorkę, która zagra w nowym serialu z uniwersum „Wiedźmina", a fani nie potrafią ugryźć się w język.
Wiele miesięcy temu po internecie krążył żart (przesłanki były, ale nad wyraz mętne), że Idris Elba, aktor znany choćby z tytułowej roli w serialu „Luther”, ma wcielić się w wiedźmina Geralta. Może nie był to najmądrzejszy z dowcipów, ale doprowadził do wrzenia części fanów, którzy zmianę w kolorze skóry Geralta (dodajmy, zmianę wymyśloną) traktowali jako zamach na Świętego Graala polskiej popkultury, czyli sagę Sapkowskiego.
Oczywiście do niczego takiego nie doszło, ale nie upłynęło wiele wody w Jarudze, nim sprawa zaczęła się na nowo. I to kilka razy. Poszło o Ciri (ta mogła być grana przez nie białą aktorkę), potem o driady z Brokilonu (tym razem już w samym serialu Netfliksa). Mechanizm tych awantur jest prosty i w niemal niezmienionej formie wraca raz za razem. Wrócił i dzisiaj.
Netflix ogłosił, że w serialu „The Witcher: Blood Origin” zagra Jodie Turner-Smith.
Pod oryginalnym postem Netfliksa z tą informacją wybiło szambo i absolutnie odradzam zaglądanie tam. Chodzi oczywiście o to, że aktorka jest czarnoskóra, gra elfkę, a ta rasa, jak wiadomo, jest... biała. Pojawiają się głosy niby to uczone, że przecież długouchy gatunek pochodzi z mitologii nordyckiej, że proza Sapkowskiego jest przecież słowiańska i tak dalej. Wszystkie te argumenty były zbijane wielokrotnie. Dyskusja o słowiańskości „Wiedźmina” przetaczała się przez sieć tak wiele razy, że zupełnie jałowe jest wyciąganie jej jeszcze raz. Ale w tej awanturze jest coś, co wyciąga ją na wyższy, jeszcze bardziej kuriozalny poziom.
„The Witcher: Blood Origin” przeniesie bowiem akcję na 1200 lat przed wydarzeniami znanymi z wiedźmińskiej sagi i pokaże świat, jakiego w gruncie rzeczy u Sapkowskiego nie było.
Zresztą sam autor wiele elementów ze swojego światotworzenia zaprzągł po prostu do opowiedzenia historii swoich bohaterów, nie martwiąc się tym, że pojawiają się tam niedopowiedzenia, drobne sprzeczności. I wydawałoby się, że autorzy powinni mieć absolutną dowolność decyzji obsadowych, fabularnych i castingowych – nic z tych rzeczy! Zdaniem fanów zmiany są niedopuszczalne.
Budujące jest jednak, że mimo kuriozalnych zarzutów, nieeleganckich i często rasistowskich komentarzy coraz więcej załatwia społeczność, pacyfikując raz za razem kolejnych obrońców „zgodności z oryginałem”. Język wyostrzył się również samemu serwisowi.
Oryginałem, którego nie było – przypominam.
Zwłaszcza że w tym całym zamieszaniu zupełnie zapomniano o tym, że dla „Wiedźmina” zaczyna się złoty okres. Wreszcie będziemy mogli poznać interpretację przeszłości i zupełnie nowych bohaterów oraz wypełnić część pustki, z jaką zostawił nas Sapkowski. Zresztą sama zapowiedź tej bohaterki jest zarówno intrygująca, jak i rysująca wizję przyświecającą twórcom.
Éile to elitarna wojowniczka obdarzona głosem bogini, która opuściła swój klan i pozycję strażniczki królowej, aby podążać za głosem serca i wieść życie jako wędrowna śpiewaczka. Jednak gdy na Kontynencie przychodzi dzień ostatecznego rozrachunku, ponownie chwyta za miecz w poszukiwaniu zemsty i odkupienia.
Zapowiada się intrygujący serial. I jeśli tylko Netflix nie oszczędzi na budżecie, skupi się na historii, to możemy otwierać szampana, a z pewnością Andrzejowi Sapkowskiemu już się on chłodzi w lodówce.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.