REKLAMA

Polacy rzucili się na film „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa”. Teraz to numer jeden na Netfliksie

Na Netfliksie pojawił się „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa”. Film bardzo szybko zawładnął czasem wielu użytkowników serwisu i od paru dni utrzymuje się na szczycie listy najpopularniejszych w naszym kraju tytułów platformy. W przeciwieństwie do wpadek typu „365 dni” czy „W lesie dziś dziś nie zaśnie nikt”, ta polska produkcja naprawdę zasłużyła, żeby się tam znaleźć.

Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa – numer 1 na Netflix Polska
REKLAMA
REKLAMA

Trudno oprzeć się wrażeniu, że nasza kinematografia zdominowana jest przez gnioty. Zalewani jesteśmy produkowanymi taśmowo komediami romantycznymi, które niezbyt się od siebie różnią, nadętymi historycznymi superprodukcjami czy nieudolnymi tytułami sygnowanymi nazwiskiem Patryka Vegi. Ba, nawet Władysław Pasikowski od dłuższego czasu wydaje się zagubiony. Siłą rzeczy nasze oczekiwania względem rodzimego kina gatunkowego spadają.

Ileż to razy używamy sformułowania „dobry polski film”, aby dać rozmówcom znać, że to wcale nie jest dobry film.

„Polski” jest w tym wypadku określeniem nieznośnie pobłażliwym. Równoznacznym wręcz ze wzruszeniem ramion. Ot, nie spodziewaliśmy się niczego lepszego i jak na nasze warunki wyszło całkiem nieźle. A przecież nie chodzi o to, że w Polsce nie robi się dobrych filmów gatunkowych. Było ich w ostatnich latach powstało całkiem sporo. A wśród nich należałoby umieścić „Underdoga” i „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa”.

Za tymi tytułami stoi bowiem Maciej Kawulski, czyli człowiek, który zanim wszedł na plan pierwszej wymienionej produkcji nie miał z reżyserią nic wspólnego.

Przedsiębiorca i współzałożyciel federacji KSW postanowił opowiedzieć o swoim ukochanym sporcie. „Underdog” powstał z miłości do MMA. I oczywiście, nie jest to film idealny. Przywołajmy chociażby przedłużającą się i nudnawą sekwencję treningu, absurdalną podróż helikopterem czy mało wiarygodne zakończenie. Ale jednak bije z niego pasja, twórcza energia i gatunkowy pazur.

Nie jest to nieudolna kalka amerykańskiego kina pokroju „Diablo. Wyścig o wszystko”.

Kawulski korzysta z klisz, ale tłumaczy je na polski kontekst, a nie bezmyślnie naśladuje. Próbuje opowiadać po polsku i szuka do tego odpowiedniego języka. A żeby lepiej to zrozumieć, wystarczy porównać „Underdoga” do późniejszego o kilka miesięcy „Fightera” Konrada Maximiliana. Tam gdzie w pierwszym wypadku rozumiemy motywacje Kosy, w drugim naśmiewamy się z nieuzasadnionych psychologicznie zachowań Janickiego. Podczas gdy gangster u Kawulskiego rzeczywiście wzbudza jakiś szacunek i przerażenie, u Maximiliana śmieszy swoją groteskowością. Podobne porównania można mnożyć jeszcze długo.

Ktoś może powiedzieć, że to szczęście nowicjusza, a jeśli Kawulski wyjdzie poza temat MMA będzie już o wiele gorzej. Dlatego warto wykonać test drugiego filmu. Na szczęście możemy go przeprowadzić. Świeżo upieczony reżyser bardzo szybko wrócił na plan, tym razem żeby zmierzyć się z kinem gangsterskim. O ile w przypadku „Underdoga” to on wyznaczał trendy, tym razem ma sporą konkurencję.

W polskiej gangsterce rozsmakowani są przecież wspomnieni Patryk Vega i Władysław Pasikowski.

Wszyscy w pamięci mają kino bandyckie z lat 90. i jego najsłynniejszych przedstawicieli pod postacią „Psów”, „Sary” czy parodie zrealizowane przez Olafa Lubaszenkę, które uznaje się za kultowe. W XXI wieku nieco się przeformowało za sprawą „Pitbulla” czy „Świadka koronnego”. Przed Kawulskim stanęło więc trudne zadanie, a wyszedł z niego obronną ręką. „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa” to niby nic nowego na polu rodzimej kinematografii. Ot, kolejna historia poświęcona warszawskiej mafii. A jednak jest tu coś odżywczego.

Nie znajdziemy w filmie nadęcia Patryka Vegi, ani charakterystycznych dla jego produkcji żartów z brodą siwą jak u świętego Mikołaja. Reżyser z artystyczną swadą opowiada o losach pewnego anonimowego gangstera, który wspina się po szczeblach przestępczej hierarchii, jednocześnie z offu komentując ironicznie zachowanie innych mafiozów i całego półświatka. Tak, jest tu pełno klisz, ale najczęściej są one wplecione w logiczny sposób, nie dlatego, że „scenarzysta tak chciał”.

W „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa” prawda miesza się z fikcją.

Kawulski chętnie podaje informacje, które znamy z pierwszych stron gazet, ale nieraz podlewa je też dramaturgicznym ubarwieniem. Wychodzi mu to nad wyraz zgrabnie. Zawarł w swoim filmie mnóstwo wątków, co przecież mogłoby prowadzić do nieuchronnego chaosu. On jednak nad nim panuje. Nie jest to produkcja idealna, bo przecież twórca nieraz wypada z rytmu, gubi tonację i ucieka w skróty myślowe. Urzeka jednak swoim bezpardonowo publicystycznym podejściem do tematu i umiejętnie rozładowywanym ciężarem fabularnym.

Maciej Kawulski nadrabia braki budżetowe pasją i odwagą, a to więcej niż można powiedzieć o wielu innych rodzimych twórcach parających się kinem gatunkowym. Staje się tym samym jednym z najciekawszych współczesnych polskich reżyserów. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny film sygnowany jego nazwiskiem, nawet jeśli miałaby to być komedia romantyczna z Piotrem Adamczykiem i Magdaleną Różczką.

REKLAMA

„Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa” jest już dostępna na platformie Netflix.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA