„W lesie dziś nie zaśnie nikt” to film dla miłośników „Stranger Things” i „Gęsiej skórki”. Oceniamy horror, który trafił dziś na Netfliksa
Bartosz M. Kowalski, znany najlepiej ze swojego głośnego dramatu „Plac zabaw”, pewnie sam zdawał sobie sprawę z tego, że odbiorcy nie spodziewają się po nim tak rozrywkowego, łatwego w obiorze kina. A jednak postanowił ich zaskoczyć, zaś efekt finalny możemy oglądać na Netfliksie.
OCENA

Głoszenie, że „W lesie dziś nie zaśnie nikt” jest pierwszym polskim slasherem nie do końca ma rację bytu. Była już inna próba, choćby „Legenda” z 2005 roku. Ale ten specyficzny podgatunek horroru nie miał do tej pory w rodzimej kinematografii wiele szczęścia. Jeśli zatem uznać film Kowalskiego za nowy start slashera w polskim kinie, trzeba go uznać po prostu za udany.
Powrotów do stylistyki lat 80., zarówno w kinie, jak i innych dziedzinach popkultury, możemy mieć już trochę dość. Przesytu takowymi motywami nie czuć jednak wtedy, gdy są zmyślnie wplecione w aktualne realia, a nie bezmyślnie kopiowanie. Fabuła „W lesie dziś nie zaśnie nikt” wychodzi od bardzo aktualnego problemu – uzależnienia od internetu wśród młodych ludzi. Ci przybywają na obóz w środku lasu, gdzie odcięci będą od wszelkiego kontaktu z siecią. Na obozie wita ich druh grany przez Wojciecha Mecwaldowskiego. Chwilę później dzielą się na grupki i już bez zbędnego technologicznego balastu ruszają w leśną głuszę. Po takim wstępie widz odruchowo zaczyna wypatrywać wśród drzew mordercy, który na pewno za chwilę dopadnie naszych bohaterów.
Twórcy filmu korzystają z wielu klisz i zapożyczeń gatunkowych. Wykorzystują je jednak na swój sposób, z rozwagą i zręcznością, nie przesadzając z ich ilością czy natężeniem.
Z fascynacji figurami młodych nerdów z amerykańskich horrorów powstała zapewne postać Julka (granego przez Michała Lupę), który nawet w krytycznych sytuacjach nie może powstrzymać się od dzielenia się wiedzą na temat filmów czy analizowania największych błędów, które popełniają bohaterowie horrorów (i na bieżąco przykładać je do sytuacji, w której sam obecnie się znajduje). Przypomina on zresztą bohaterów ze „Stranger Things”, z ich głowami przesiąkniętymi ówczesną popkulturą.
Jest w filmie Kowalskiego sporo momentów humorystycznych, wplecionych tam oczywiście celowo, bazujących na pewnych uproszczeniach i stereotypach. I może do tego właśnie aspektu mogłabym się przyczepić – nerd musi być uważanym przez innych za fajtłapę okularnikiem, dowodzący obozem to sepleniący facet z obłędem w oczach. Te zabiegi z jednej strony mieszczą się w konwencji. Z drugiej jednak, takie schematy można było przecież przełamać.
Film „W lesie dziś nie zaśnie nikt” kipi inspiracjami i kiczowatym klimatem slasherowych amerykańskich hitów czy kultowych serii w stylu „Gęsiej skórki”. Ów klimat kontrastuje z wyrazistą muzyką skomponowaną przez Jimka (do jej tworzenia muzyk użył m.in. piły, preparowanych fortepianu i skrzypiec, kotłów, dzięciołów i suki biłgorajskiej). Żeby nie było aż tak sztampowo, zamiast dramatycznych smyczków, słyszymy nowoczesną, często agresywną i podążającą w nieoczywistych kierunkach warstwę dźwiękową. Dobór takiej muzyki to najlepszy dowód na to, że twórcy chcieli sprzedać nam nie tylko pudło z przeklejonymi bezmyślnie kliszami, ale dołożyć do tego swoją własną wizję slashera. Wizję osadzoną w aktualnych realiach (choć oczywiście przerysowanych), wykorzystującą schematy nie po to, by je bezrefleksyjnie kopiować, ale by bawić widza.
Film znajdziecie w serwisie Netflix.
*Zdjęcie główne: Michał Chojnacki