REKLAMA

„365 dni" nie zaspokaja jako kino erotyczne, a społecznie jest szkodliwy, bo utrwala krzywdzące stereotypy

Film „365 dni" na podstawie powieści Blanki Lipińskiej miał być obscenicznym erotykiem, ale wszystko, co sobie zamierzył, wyszło mu na opak. 

365 dni netflix
REKLAMA
REKLAMA

Będziecie się śmiać, ale powiem wam, trochę w tajemnicy, że obejrzałem „365 dni” na podstawie powieści Blanki Lipińskiej. Możecie dowcipkować, ale mam przesłanki, aby myśleć, że nie tylko ja wczoraj po pracy usiadłem z ciekawością na kanapie i włączyłem Netfliksa. I nie tylko mnie z każdą minutą rzedła mina. Można oczywiście wytykać palcami tych, którzy zdecydowali się obejrzeć obraz, o którym powiedziano już wszystko, a krytyka spadła na niego niemal z każdej strony. Problem w tym, że może zabraknąć do tego palców, bo „365 dni” jest dzisiaj najchętniej oglądanym tytułem w Netfliksie.

365 dni netflix

Wiadomo, że takie filmy jak „365 dni” można oglądać ironicznie, można też tłumaczyć, że to wszystko po to, aby trzymać rękę na kulturalnym pulsie polskiego kina. Bo miło byłoby krytykować coś, co się widziało, wtedy można być bardziej zjadliwym. Tylko że takie filmy, jak ten na podstawie prozy Lipińskiej, nie są czymś zdrożnym.

Nie ma przecież nic złego w erotyce, nagości i seksie.

Ba! Część dzieł, które tworzone były tylko po to, aby realizować fantazje, nie bójmy się tego słowa, erotyczne, dzisiaj ma status arcydzieł. Myślicie, że skąd w malarstwie światowym niemal wszystkich epok tyle nagości, wyginających się ciał i narządów płciowych? Ciało ludzkie jest piękne, seks jest naturalny. Nie ma więc nic złego w tym, że pełni on w fabule jakąś rolę, że jest tematem sztuki.

Filmy erotyczne to jednak specyficzny gatunek. Jego cała tematyka kręci się w pobliżu seksu, ciała, nagości. Podstawowym celem kina erotycznego jest wzbudzanie ekscytacji związanej z seksualnością. Seksualnością postrzeganą jednak inaczej niż tylko aspekt cielesny i prokreacyjny. Ważne są tu te wszystkie kulturowe elementy, które odbierają seksowi zwierzęcości, a więc aspekty filozoficzne, psychologiczne, społeczne. Pisze o tym – odnosząc się do erotyki jako takiej – francuski filozof Georges Bataille, który jeszcze będzie nam potrzebny.

365 dni netflix

Na tym poziomie, dość teoretycznym, a więc nudnym, kino takie jak „365 dni” wydaje się potrzebne. Zresztą tak samo można przecież uzasadnić istnienie pornografii – oglądanie jej pozwala zaspokoić fantazje, potrzeby, które normalnie są poza zasięgiem przeciętnego człowieka. Między nami mówiąc, to jest jedyne z mojej perspektywy etyczne uzasadnienie jej istnienia. Zresztą erotyka filmowa, która działa w ramach środowiska filmowego, powiedzmy, że mainstreamowego, to większa szansa na to, że na planie filmowym nie dojdzie do uprzedmiotowienia aktorek i aktorów czy do innych nadużyć – jak to bywa w branży pornograficznej. Bo dobry PR tego czy innego serwisu przykrywa tak naprawdę, że za pornografią stoją potężne biznesowe maszyny, które przymykają oczy na gwałt, molestowanie przekraczanie granic i zwyczajne uprzedmiotowienie.

Kino i literatura erotyczna mogą schlebiać prostym gustom, ale mogą też być wysmakowane.

I o potrzebie istnienia takich gatunków niech świadczą sukcesy „365 dni” czy popularność „50 twarzy Greya”. Ten drugi tytuł jest tak niemiłosiernie nudny i źle napisany, że nie udało mi się go przeczytać do końca. Podobny problem jest z ekranizacją tej pierwszej powieści. Z jednej strony nie buduje ona swoich bohaterów i sytuacji dramatycznej na tyle, aby móc sprawić, że seks będzie czymś więcej niż skleconymi scenami z fruwającymi częściami ciała, które w normalnym życiu są zakryte. Jednocześnie sceny erotyczne nakręcone są na tyle źle, że wywołują raczej uśmiech i niezamierzony efekt komediowy niż poczucie, że obcujemy z erotyką.

Nie ma bowiem nic złego w tym, że skoro oglądamy opowieści o superbohaterach, aby przeżyć ich przygody i utożsamić się z nimi, marząc o supermocach, to ten sam mechanizm może zadziałać w przypadku erotyków.

Szkoda tylko, że „365 dni” sprowadza aspekt miłości do samego seksu, grę między płciami do przymusu, a bohatera do stereotypowego „niebezpiecznego mężczyzny, za którym szaleją kobiety”. Sama główna bohaterka też jest wyjątkowo płytka. Nie idzie mi już nawet o to, że zgadza się iść do łóżka z mężczyzną, który ją porwał, uwięził i na jej oczach zastrzelił człowieka. Chodzi o to, iż sam Massimo jest wyjątkowo toksyczny. Gdy ktoś zaczepia jego ukochaną w barze, nie staje w jej obronie, nie ściera się z konkurentem korzystając z atrybutu męskości, jakim stereotypowo jest siła, ale wyciąga spluwę (dodajmy, że w dużym mieście i w zatłoczonym klubie) i grozi gościom. Prawdę powiedziawszy, to korzysta on raczej z przywileju posiadania broni, a nie z siły. A grana przez Annę-Marię Sieklucką bohaterka nie widzi, że w gruncie rzeczy jest to słaby, porywczy człowiek z pistolecikiem.

Cała jego władza oparta jest zresztą na przywileju.

Zamiast pogadać z kobietą swoich marzeń - porywa ją. Zamiast poznać - kupuje jej cholernie drogie ciuchy. Potrafię zrozumieć, że fantazja erotyczna może mieć pewne umowne ramy i założenia, że nie musi być realistyczna lub szczegółowa, ale powielanie takich stereotypów w kinie nie tylko nie przystoi, nie tylko jest szkodliwe, ale też nie pełni swojej podstawowej funkcji, czyli nie pozwala poczuć emocji na ekranie.

To zresztą dość zabawne, że Massimo, mafioso, w swoim naturalnym gangsterskim środowisku widziany jest przez Laurę zaledwie raz. Potem obserwuje ona jego wybuchy gniewu i jego do przesady seksualizowane ciało. To w zasadzie wszystko. Z jej perspektywy powinien on wyglądać na nieobliczalnego psychopatę i maniaka seksualnego, a my, widzowie, możemy odnieść wrażenie, że wszystko, co Massimo posiada, odziedziczył po ojcu, cudem uratował firmę i jedyne, czym się zajmuje, to porywanie Polek na Sycylii. Jednym z punktów zwrotnych ich relacji są wspomniane zakupy, gdzie Laura zaczyna się czuć odrobinę lepiej w jego towarzystwie i przejmuje inicjatywę. Co to mówi o podejściu bohaterki (przypominam, porwanej przez mafiosa) do świata? Na pewno tyle, że shopping skutecznie skraca dystans między nią a Massimem.

REKLAMA

Georges Bataille pisał w swojej „Historii Erotyzmu”, że „nagość ześlizguje się w stronę obsceniczności”.

I chociaż twórcy „365 dni” chcieli, aby ich film za obsceniczny uchodził, to ta sztuka zupełnie im nie wyszła. Pomijam nawet zwykłe błędy i niedoróbki, jak w scenie, w której widać, że Massimo nosi cieliste majtki, których ma nie być widać i w ten sposób udawać, że jest nagi. Jedyne, co udało się obnażyć w tym filmie to toksyczną męskość i fakt, że nie wszystkie fantazje powinny się ziścić, nawet jeśli tylko spełnia się je na kinowym ekranie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA