REKLAMA

Tytuł filmu „Joker” to taki kinowy odpowiednik clickbaitu - recenzja spoilerowa

Gdy tylko na ekranie pojawił się napis The End, narzeczona odwróciła się do mnie i rzekła, że „Joker” to był najlepszy film, na jaki ją kiedykolwiek zabrałem.

joker rotten tomatoes
REKLAMA
REKLAMA

Na tym mógłbym zakończyć swój dzisiejszy tekst, a powyższe powinno w zasadzie wystarczyć za rekomendację, ale byłoby to pójściem na łatwiznę. A chociaż uważam, że film Todda Phillipsa powinni zobaczyć wszyscy, a nie tylko fani komiksów i ich adaptacji, to warto wyjaśnić, dlaczego.

Oczywiście wiem, że zaraz jeden cwaniak z drugim pobiegnie do sekcji komentarzy, by zabłysnąć tekstem, że he-he-he kiepskie filmy wybierałem wcześniej, ale drwijcie sobie, ile wlezie. Nie zmienicie tego, że „Joker” to, tak po prostu, film wybitny. I to na wielu, wielu płaszczyznach.

Joker” opowiada o właśnie takich ludziach, którzy innym chcą sprawiać przykrość bez wyraźnego celu i powodu.

Kończy przy tym definitywnie epokę pobłażliwego patrzenia na produkcje, których rodowód sięga komiksu. Martin Scorsese może sobie mówić, że filmy o superbohaterach filmami nie są, ale to takie, za przeproszeniem, pierdzielenie.

joker kto to class="wp-image-329069"

Marvel Cinematic Universe, czy starzy wyjadacze Hollywoodu tego chcą, czy nie, to takie typowe przygodowe i popcornowe kino familijne. Z kolei Warner Bros. - wytwórnia, która zajmuje się adaptacjami komiksów DC - poszła zupełnie inną drogą. „Joker” to kwintesencja poważnego i odważnego podejścia do tematu.

Dalsza część wpisu jest pełna spoilerów. Jeśli nie chcecie znać fabuły filmu przed seansem, przeczytajcie lepiej recenzję „Jokera” pióra Tomka Gardzińskiego.

Przebieg fabuły w filmie „Joker” ma drugorzędne znaczenie. Jeszcze przed seansem można było wykoncypować, że dostaniemy właściwie tzw. origin story, ale przewrotnie dotyczy tym razem nie bohatera, a antybohatera. I to takiego, w którego historię niezbyt się zagłębiano w komiksach.

W dodatku tytuł filmu „Joker” to taki odpowiednik clickbaitu w świecie kina.

Równie dobrze mógłby zostać zatytułowany „Arthur” albo „Fleck” od imienia i nazwiska głównego bohatera. Komiksowy rodowód to tutaj jedynie tło, które ściągnie widzów do kin, ale w perspektywie tego, czym stały się obraz Todda Phillipsa oraz kreacja, jaką dał nam Joaquin Phoenix, można je pominąć.

Joker w kinach class="wp-image-328463"

Tak samo nieistotne są odniesienia do Thomasa Wayne’a, który mógłby być równie dobrze każdym innym biznesmenem starającym się o fotel burmistrza, a Gotham mogłoby być prawdziwym Nowym Jorkiem pełnym worków śmieci. „Joker” to tylko i aż historia chorego psychicznie człowieka, który nie wytrzymuje napięcia.

Zwroty akcji nie są wcale kluczowe, ale napięcie wgniata w fotel.

Niby od razu wiemy, dokąd to wszystko zmierza i co się jeszcze musi wydarzyć, ale i tak atmosfera bywa gęsta. Czy to w scenach, w których Arthur okrutnie morduje, czy to w chwilach, gdy z całych sił stara się realizować swoje marzenie o zostaniu komikiem, z ekranu wyzierają emocje.

Z bohaterem bardzo łatwo się identyfikować, ale sama fabuła, jeśli ją streścić, nie jest jakoś specjalnie wyszukana. W ogólnym zarysie to sztampowa historia człowieka, który nie dostał od społeczeństwa należytego wsparcia, więc postanawia się na nim zemścić. W bardzo okrutny sposób.

Kluczowe nie jest tutaj „co”, tylko „jak”.

Film miarowo, wręcz leniwie kroczy do kulminacyjnej sceny, w której Fleck wykrzykuje w stronę kamery i chowającego się za nią świata wszystkie swoje żale, a następnie rezygnuje z samobójstwa, zostając królem chaosu i przeistaczając się w symbol. Wszystko wskakuje wtedy na swoje miejsce.

joker film recenzja class="wp-image-327059"

Świetne jest to, że tak naprawdę nie wiadomo, kiedy zamknięty w sobie Arthur przeistoczył się w pewnego siebie Jokera. W jednej scenie widzieliśmy klauna z rozmazanym makijażem i łzami w oczach, który krył się pod maską wesołka, a po chwili ten wesołek się wbrew wszystkiemu zmaterializował.

To frapujące tym bardziej, że Arthur Fleck w filmie ani razu nie zaśmiał się wesoło.

Główny bohater na moment przed tym, gdy udusił własną matkę, wypomniał jej, że chociaż nazywała go tym wesołkiem, to ani razu nie był w życiu szczęśliwy. Jego pusty śmiech to efekt przypadłości, która objawia się tym, że zaczyna rechotać niezależnie od tego, jaki odczuwa aktualnie nastrój. Sceny, w których aktor wcielający się w Jokera się śmieje, naprawdę trudno się ogląda. Jak tylko widz odcyfruje prawdziwe znaczenie tego dźwięku, pojawia się uczucie trudnego do opisania niepokoju oraz bezsilności. Naprawdę trudno nie współczuć Arthurowi całym sercem.

Fleck potrzebuje wsparcia, którego nikt nie chce mu udzielić i to musiało skończyć się tragedią.

W pierwszej scenie filmu bohater został pobity przez bandę gówniarzy w akcie bezsensownej agresji, by w połowie seansu w podobnej sytuacji się obronić. Klaun, który właśnie stracił pracę i opiekę psychologa, zabija w metrze trzech pracowników korporacji i trafia na nagłówki gazet.

Kadr z filmu Joker class="wp-image-295532"

Rozpoczyna to spiralę zatracania się Flecka w szaleństwie i kolejnych aktów przemocy. Ta jest pokazana na ekranie w sposób bardzo dosłowny i obrazowy, a jednocześnie nie staje się karykaturą. Trup wcale nie ściele się gęsto. To nie chodzi o skalę, tylko o wymiar osobisty.

Nie jest intencją Arthura, by rzucić świat na kolana.

On w zasadzie nie kłamie, gdy mówi prezenterowi w telewizji, że nie interesuje go polityka. Bezwiednie stał się przywódcą ruchu oburzonych przedstawicieli proletariatu, którzy z kamieniami i pochodniami rzucają się na bogaczy i elity. Chodzi mu tylko o to, by odpłacić się za doznane krzywdy.

Ta historia ma wymiar osobisty, podczas gdy złoczyńcy - w tym komiksowy pierwowzór Jokera - zwykle snują plany przejęcia władzy nad swoim miastem lub wręcz całym światem. Stają się przez to karykaturą w myśl hasła, że śmierć jednostki to tragedia, a milionów - statystyka. Film w tę pułapkę nie wpadł.

„Joker” romansuje za to z pomysłem uczynienia z tytułowego bohatera przyrodniego brata Batmana.

DC opowiada kolejne historie o tych bohaterach od 80 lat, ale dotychczas pomysł, jakoby Batman i Joker byli spokrewnieni, nie był eksplorowany. W filmie natomiast Arthur odkrywa, że jego matka pisze listy do pewnego biznesmena, który chce zostać burmistrzem i nazywa go ojcem swojego dziecka.

joker 2019 class="wp-image-228179"

Doprowadza to do konfrontacji obu mężczyzn. Gdy tylko Fleck nazywa go ojcem, Thomas Wayne, który w filmie został przedstawiony jako cyniczny dupek, a nie wcielenie wszystkich cnót, odbija piłeczkę. Mówi mu, że jego matka jest chora psychicznie i wmówiła sobie to ojcostwo.

Film nie daje jednak definitywnej odpowiedzi na pytanie, jaka jest prawda.

Arthur dociera do dokumentów, które zdają się potwierdzać wersję Wayne’a. W dodatku w papierach znajduje potwierdzenie tego, że tak naprawdę był adoptowany, a kobieta, którą uważał za swoją matkę i która dała mu nazwisko, dawała przyzwolenie swoim partnerom, by go maltretowali. W czasach przedstawionych w filmie nikt nie myślał jeszcze o testach DNA, a reżyser w sprytny sposób daje pole do spekulacji na temat ojcostwa tytułowego antybohatera. Nie jest przecież wykluczone, że Thomas Wayne, by uniknąć skandalu, wykorzystał swoje wpływy i sfabrykował dokumenty.

I czy to zbieg okoliczności, że matka Arthura miała pamiątkową kartkę z życzeniami, na której widniały inicjały TW? Tego się pewnie nigdy nie dowiemy, a na pytanie, czy Arthur jest synem Thomasa Wayne’a i zarazem bratem Bruce’a, który w przyszłości zostanie Batmanem, każdy widz musi odpowiedzieć sobie sam. To nie o odpowiedź na to pytanie tu się jednak rozchodzi, tylko właśnie o niepewność.

jesien w kinach class="wp-image-321612"

Sam przychylam się do interpretacji, że Thomas Wayne nie kłamał, a Fleck nie ma sławnego ojca i nie było tutaj żadnej kadzi z chemikaliami, która dałaby mu jakieś nadludzkie zdolności. Joker jest takim samym człowiekiem, jak my wszyscy. I to jest w tym najbardziej przerażające.

„Joker” nie był jednak filmem bez wad.

Te, biorąc pod uwagę całokształt, nie są aż tak ważne, ale z kronikarskiego obowiązku warto je odnotować. Nie pasowało mi bowiem, że zbyt wiele razy głównego bohatera ponosiła fantazja na jawie i zbyt często był niewiarygodnym narratorem. Bałem się nawet przez chwilę, że pod koniec filmu się dowiemy, iż to wszystko działo się w jego głowie.

Gdy oglądając telewizję w obskurnym mieszkaniu marzył, by siedzieć na widowni w ulubionym programie telewizyjnym, gdzie to na niego padają światła reflektorów, było oczywiście super. Moment, w którym okazało się, że jego dziewczyna była tylko imaginacją, to z kolei tania zagrywka, którą łatwo było przewidzieć.

Ostatni monolog „Jokera” też był nieco zbyt przekombinowany.

Słowa, których użył w studiu brzmiały przez to nieco sztucznie, chociaż powinny być w tym momencie aż do bólu szczerze i autentyczne. Łapię, że taki mógł być zamysł - pokazać kontrast pomiędzy Arthurem i świeżo upieczonym Jokerem, ale to akurat wyszło nieco naciąganie i bardzo pasowałoby do złoczyńcy znanym jako Dwie Twarze.

Joker - kadr z filmu class="wp-image-321534"
REKLAMA

Ciekawą decyzją było też nagłe przekształcenie świata przedstawionego z lustrzanego odbicia naszej Ziemi w świat rodem z komiksu. Przez cały film byliśmy mocno zakorzenieni w znanej nam rzeczywistości, by dopiero na koniec zbliżyć się do takiej, którą znamy z zeszytów wydawnictwa DC. I ta przemiana wyszła bardzo, bardzo naturalnie.

To jednak, jak zaznaczyłem wyżej, detal i dodatek, którego równie dobrze mogłoby nie być. Na seans „Jokera” warto się wybrać nie dla odniesień do obrazkowych historii o Batmanie, a dla gry aktorskiej i mimiki Joaquina Phoenixa, fenomenalnej scenografii, klaustrofobicznych i wypranych z kolorów kadrów oraz świetnej ścieżki dźwiękowej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA