REKLAMA

„Kogo zabrałbyś na bezludną wyspę?” – pyta Netflix w nowym filmie. Odpowiadam: wszystko, tylko nie ten film

„Kogo zabrałbyś na bezludną wyspę?” to nowy hiszpański film Netfliksa z intrygującym pytaniem postawionym w tytule. Niestety, odpowiedź na nie jest dość prozaiczna, nawet jeśli nie do końca adekwatna: na pewno nie ten film. I – dodajmy – nikogo z głównych bohaterów.

kogo zabrałbyś na bezludną wyspę netflix original opinie
REKLAMA
REKLAMA

Ostatnio coraz częściej sięgam po hiszpańskie kino, głównie na Netfliksie. Wiele nowych filmów, które widziałam, znalazłam właśnie w serwisie, jak choćby produkcje Oriola Paula, np. „Fatamorgana” czy „Contratiempo”. Hiszpańskie seriale platformy też cieszą się moim zainteresowaniem, wystarczy tylko wspomnieć „Dom z papieru” (czekam na 3. część, która pojawi się już w lipcu!) i „Telefonistki”. Pasja, która wyziera z tych historii i postaci, jest nie do podrobienia. Ba, gdybym miała dość żartobliwie, ale z sympatią określić produkcje z Półwyspu Iberyjskiego, powiedziałabym, że nawet kiedy ich bohaterowie rozmawiają o tym, kto wyrzuci śmieci, jest to pełne namiętności i gęstej atmosfery. Ot magia języka, stąd zawsze oglądam je w oryginale.

Biorąc pod uwagę moją fascynację hiszpańskimi thrillerami i nie tylko, z tym większym zainteresowaniem sięgnęłam po nowość Netfliksa, „Kogo zabrałbyś na bezludną wyspę?”.

W obsadzie znajdziemy m.in. Maríę Pedrazę oraz Jaimego Lorente’a – dwójka tych aktorów zagrała już razem zarówno w serialu „Dom z papieru”, a także w „Szkoła dla elity”. Krótki opis filmu, z którym możemy zapoznać się na platformie, sugeruje, że „Kogo zabrałbyś na bezludną wyspę?” będzie dramatem psychologicznym, może z elementami farsy. Przed oczami od razu zobaczyłam kilka tytułów produkcji, które przyszły mi do głowy po zapoznaniu się z lakoniczną zajawką – „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, rewelacyjny włoski film w reżyserii Paola Genovese'a, w którym występuje m.in. Kasia Smutniak; „Imię” – francuską szalenie dowcipną farsę; głośny film „Rzeź” Romana Polańskiego, którego scenariusz powstał na podstawie sztuki Yasminy Rezy, „Bóg mordu” czy zaskakujące „Party” z Patricią Clarkson.

W skrócie – akcja rozgrywa się głównie w jednym miejscu, a my mamy do czynienia z grupą bohaterów, którzy w trakcie rozmów (tutaj tytułowej gry-zabawy), poznają skrywane tajemnice. Sytuacja i to, co wyobrażaliśmy sobie na temat poznanych postaci, drastycznie się zmienia, tak samo zresztą jak obraz ich samych w swoich oczach. Jest napięcie, jest trochę podtekstów, gra toczy się gdzieś między słowami, jej elementami są gesty, spojrzenia.

Być może moje oczekiwania były przesadzone. Wiecie, ubzdurałam sobie coś, a powinnam podejść do „Kogo zabrałbyś na bezludną wyspę?” bez oczekiwań.

Bo nie ma – w pewnym sensie – nic gorszego dla widza i twórcy, kiedy ten pierwszy z marszu próbuje porównywać jakiś obraz z tym, co już widział. I to zanim jeszcze daną produkcję zobaczy! Trochę jednak przez machiny marketingowe zostaliśmy tak wychowani. A przez sumę własnych doświadczeń trudno wyrzucić z głowy skojarzenia, które od razu się nasuwają, zwłaszcza, kiedy czyta się:

W czasie imprezy pożegnalnej czwórka długoletnich współlokatorów traci grunt pod nogami, gdy na jaw wychodzi długo skrywana tajemnica.

Rzeczywiście, w „Kogo zabrałbyś na bezludną wyspę?” mamy czwórkę przyjaciół, część z nich jest współlokatorami, a jedna bohaterka, Marta, grana przez Maríę Pedrazę, jest dziewczyną głównego bohatera, w którego wciela się Jaime Lorente. Jednak sama impreza pożegnalna i tytułowa gra pojawiają się dopiero w drugiej połowie filmu, kiedy już co najmniej kilka razy zdążyliśmy sobie zadać inne niż tytułowe pytanie, a mianowicie: o co tutaj w ogóle chodzi? 

Wprowadzenie w sytuację rzeczonej czwórki postaci, ich życia, zajmuje twórcom połowę filmu, a my mamy poczucie, że całość nigdzie nie zmierza. Wiemy mniej więcej, co łączy poszczególnych bohaterów, jakie mają plany, ale aż chce się to wszystko skwitować: Nuda... nic się nie dzieje, proszę pana. W momencie, gdy film wychodzi na tzw. prostą i wydaje się, że wątki w końcu zaczną się ze sobą łączyć, jesteśmy już wszystkim szalenie zmęczeni i mamy przygniatające poczucie bezcelowości tego scenariusza.

kogo zabrałbyś na bezludną wyspę recenzja

Tytułowa gra, która – jak sądziłam – będzie siłą napędową filmu, wyznaczy jego kierunek, to właściwie 20 minut całej fabuły. Tylko wtedy czuć jakiekolwiek napięcie i tylko wtedy tak naprawdę coś się dzieje.

Tajemnica szybko zostaje odkryta (widz bez problemu domyśla się, o co chodzi, zanim bohaterowie wyłożą mu to czarno na białym), a my nie jesteśmy w stanie zrozumieć wzajemnych pretensji i emocji bohaterów. Nic bowiem nie sugeruje, że sekret mógłby rodzić aż takie problemy – nie dostaliśmy wcześniej co do tego żadnych przesłanek. Dostaliśmy za to co najmniej równie długą (o ile nie dłuższą!) nic niewnoszącą scenę z postacią, która pojawia się raz i nigdy więcej nie wraca. Nie ma tu żadnej klamry, żadnej gry z widzem, a kiedy po wspomnianych gorących wydarzeniach z imprezy widzimy napis „5 lat później” naprawdę jesteśmy przekonani, że to żart. Los tych bohaterów nie obszedłby mnie nawet, gdyby jeden za drugim skoczyli z dachu, na którym toczy się ponoć pełna dramatyzmu scena. Wtedy zresztą najpewniej uniknęlibyśmy wspomnianego epilogu.

REKLAMA

„Kogo zabrałbyś na bezludną wyspę?” mógłby być co najwyżej ciekawym filmem krótkometrażowym. Jestem swoją drogą ciekawa, jak ta sztuka – bo film właśnie na podstawie sztuki powstał – wygląda na deskach teatru. Mam wrażenie, że – ze względu na pewne ograniczenia teatru względem filmu – lepiej. Myślę, że teatralna realizacja pozwala przenieść ciężar na inne aspekty dzieła. Nowy film Netfliksa to niestety totalne rozczarowanie. A szkoda. Bo z miłą chęcią obejrzałabym jakąś nową produkcję podobną do... Ale może lepiej, dla własnego bezpieczeństwa, nie będę się już uprzedzać...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA