REKLAMA

Tego dnia zakochałem się w Batmanie. Animowane seriale DC były genialne

Batman to jeden z najważniejszych bohaterów DC. Zanim jednak ekscytowaliśmy się kolejnymi odsłonami trylogii Nolana czy mogliśmy obserwować kolejne próby stworzenia dużego filmowego uniwersum, w telewizji rządziły animacje.

batman seriale
REKLAMA

Batman jest bez najmniejszych wątpliwości najpopularniejszym superbohaterem w naszym kraju. Na długo przed powszechnym wejściem i popularyzacją komiksów czy sukcesem trylogii Nolana budował swoją sławę dzięki serialom animowanym. Łączone uniwersum DCAU biło na głowę filmowe wyczyny z ostatnich lat.

Wiele lat przed rozpoczęciem rywalizacji między MCU a DCEU w najlepsze trwał inny pojedynek, który był zdecydowanie bardziej wyrównany i o niebo ciekawszy. On również toczył się między Marvelem i DC, ale rozgrywał się na polu telewizji oraz animacji. Kilka dni temu pisałem o świetnych serialach z lat 90. ze Spider-Manem, X-Menami i innymi bohaterami Domu Pomysłów, ale obrazek tamtej dekady nie byłby pełny bez wspomnienia o wyczynach konkurencji.

REKLAMA

Bo choć animacje Marvela miały w sobie komiksowe nieskrępowanie i wolność oddania się pełnemu szaleństwu, to DC celowało jednocześnie w naprawdę interesujące fabuły i bardzo dojrzałe spojrzenie na swoich bohaterów. Przodował w tym oczywiście Batman, który wystąpił we wszystkich ośmiu telewizyjnych serialach i sześciu pełnometrażowych filmach należących do DCAU. I to właśnie dzięki nim przede wszystkim stał się najważniejszym herosem dla dzieciaków urodzonych w latach 80. i 90.

Batman”, „Batman przyszłości” i „Liga sprawiedliwych” to tytuły, które szczególnie mocno zapisały się w pamięci widzów.

Dobrze pamiętam moment, gdy polskie Cartoon Network na początku 2000 roku wyemitowało pierwszy odcinek „Batmana przyszłości”. Produkcję otwiera pasjonująca sekwencja z Mrocznym Rycerzem ubranym w nowy futurystyczny strój, który próbuje odbić zakładniczkę z rąk porywaczy. Akcja nieomal kończy się porażką, gdy Batman nagle dostaje ataku serca i w akcie desperacji sięga po leżącą nieopodal broń. Łamie w ten sposób swoją najważniejszą zasadę i decyduje się na zawsze odwiesić pelerynę. Niespodziewanie widz zostaje przeniesiony w cyberpunkową przyszłość Neo-Gotham i wkrótce będzie miał okazję poznać zupełnie nowego Batmana.

Na papierze brzmi to jak bardzo ryzykowny pomysł i faktycznie niewiele brakowało, a otrzymalibyśmy serial-porażkę. Pomysł na „Batmana przyszłości” narodził się bowiem na skutek sugestii szefów Warner Bros., którzy zażyli sobie animacji o nastoletnim bohaterze. Wszystko po to, by jeszcze mocniej skapitalizować sukces poprzednich animacji o obrońcy Gotham i móc sprzedać nowe figurki. Rzecz w tym, że Bruce Timm i Paul Dini, odpowiedzialni za narodziny DCAU, nienawidzili idei nastoletniego Bruce'a Wayne'a. Dlatego przerobili ten fatalny pomysł szefostwa na futurystyczne sci-fi z podstarzałym Brucem pełniącym rolę mentora dla młodego Terry'ego McGinnisa. Efekt finalny był po prostu świetny, pełen świeżości, życia i wielu niezwykle interesujących historii.

Trudno było nie zakochać się w serialu, który dodatkowo otwierał przed widzami drogę do szerokiego uniwersum.

Nadawany w USA w latach 1992-1995 animowany „Batman” pokazał całemu światu, że kreskówki mogą być mroczne, artystycznie spełnione i pociągające swoim podejściem do superbohaterów. To właśnie z tego serialu wzięli się Kevin Conroy i Mark Hamill jako ikoniczne głosy odpowiednio Mrocznego Rycerza i Jokera. Aż do dzisiaj obaj aktorzy wcielili się w te postaci kilkanaście razy, w tym w hitowej serii gier „Batman: Arkham”. Popularność pierwszego serialu otworzyła drzwi przed kolejnymi produkcjami, które szybko mogły przerodzić się w słabe spin-offy o nikogo nieinteresujących bohaterach.

Trzeba oddać Warner Bros. Animation, że inaczej niż główny oddział wytwórni przy DCEU wykazał się cierpliwością. Najpierw do Timmverse dołączyła animacja o Supermanie, potem sequel „Batmana” i „Batman przyszłości”. Następne na liście „Static Shock” i „The Zeta Project” nigdy nie dotarły do Polski, ale po prawdzie były też kierowane do trochę młodszego widza. Prawdziwym zwieńczeniem serialowego DCAU miały się zaś okazać dwa tytuły o Lidze Sprawiedliwości.

„Liga Sprawiedliwych” i „Liga Sprawiedliwych bez granic” to arcydzieła, które biją na głowę filmy „Avengers” i „Liga Sprawiedliwości”.

Dziennikarze i fani bardzo często wysuwają wobec wytwórni Warner Bros. oskarżenia, że za szybko budowała DCEU. Najpierw trzeba było dać swoim bohaterom indywidualne filmy i dopiero potem przejść do wielkiego finału polegającego na połączeniu ich w jedną drużynę. Bo tak właśnie z sukcesami zrobił Disney przy Marvel Cinematic Universe. I w dużej mierze są to słuszne obiekcje. Animowane uniwersum było budowane znacznie wolniej i z większą dbałością o indywidualnych bohaterów.

DCAU powoli budowało coraz szerszy i bardziej rozbudowany świat, ale zdecydowana większość członków tytułowej Ligi Sprawiedliwych zadebiutowała właśnie w animacji poświęconej całej drużynie. Zresztą Kevin Feige z Marvela też to rozumiał.

W skład drużyny DC weszli na starcie Batman, Superman, Wonder Woman, Flash, Hawkgirl, Zielona Latarnia (John Stewart) oraz Martian Manhunter. Trzyczęściowy odcinek „U źródeł tajemnicy” dla większości z nich był debiutem w DCAU. Bruce Timm i Paul Dini rozumieli jednak, że ważniejsze od znajomości ich przeszłych dokonań jest zapoznanie widzów z tym, kim są bohaterowie i jak ze sobą współpracują. Bo co z tego, że poznaliśmy Batmana u boku Robina czy Batgirl, skoro teraz musiał współpracować z uwielbiającym żarty Flashem czy tęskniącym za swoimi ludźmi Marsjaninem? Twórcy serialu bardzo sensownie łączyli więc na przestrzeni dwóch sezonów i 52 odcinków swoich bohaterów w mniejsze lub większe grupy, by pokazać różne cechy ich charakterów i rozwój wzajemnych relacji.

Liga Sprawiedliwości nigdy nie wcześniej i później nie została zrealizowana z taką mocą przekazu i takich rozmachem.

Po zakończeniu 2. sezonu „Ligi Sprawiedliwych” (za sprawą niezwykle emocjonalnej trzyczęściowej opowieści „Niepisane w gwiazdach”) Timm i WB Animation postanowili pójść na całość. W „Lidze Sprawiedliwych bez granic” nie tylko kontynuowali historię z poprzedniej animacji, ale też domknęli większość najciekawszych wątków ze swoich poprzednich produkcji – w tym „Supermana”, „Static Shock” oraz „Batmana przyszłości” – i otworzyli świat DCAU na cały szeroki świat superbohaterów. W żadnej innej animacji nie pojawiło się tak wiele różnych postaci, tak herosów, jak i złoczyńców. Nawet mający podobne ambicje „Spider-Man” z lat 1994-98 nie osiągnął tak wiele.

Wobec tak olbrzymiego sukcesu DCAU trudno nie zastanowić się więc, dlaczego DCEU poniosło tak spektakularną porażkę. Porównanie uniwersum seriali z uniwersum filmowym nie jest do końca idealną analogią, ale mimo wszystko niewykorzystanie doświadczenia Bruce'a Timma wciąż przecież pracującego dla Warner Bros. wydaje się olbrzymim przeoczeniem. Zwłaszcza, że w 2021 roku firma nagle sobie o nim przypomniała i dlatego zrobi wraz J.J. Abramsem i Mattem Reevesem nowy serial „Batman: Caped Crusader”. Skoro teraz się da, to czemu wcześniej wszystko było robione albo chaotycznie, albo na wzór MCU? Odpowiedź na to pytani nie jest łatwa, ale ostatnie zamieszanie wokół „Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera” rzuciło trochę światła na całą sytuację.

REKLAMA

Warner Bros. po prostu jest bardzo źle zarządzaną firmą.

Zack Snyder ujawnił nawet niedawno, że szefowie wytwórni nie zobaczyli jego (niedokończonej, ale istniejącej) wersji filmu, zanim zdecydowali o zastąpieniu go Jossem Whedonem. A toczona właśnie wojenka między HBO Max i wytwórnią pokazuje inne przykłady nieudolności góry. Z kolei występowanie wbrew życzeniom fanów i prowokowanie ich zwiastunem „Ligi Sprawiedliwości” w wersji 4k było wręcz żałosne. W obliczu tak często zmieniających się strategii, braku artystycznej wizji oraz braku wiary we własnych wybranych twórców (takich jak Snyder czy David Ayer) podjęcie pewnego ryzyka i zaangażowanie człowieka od animacji nie było możliwe. Ba, nikt tam raczej w ogóle nie brał takiej ewentualności pod uwagę. Ze szkodą dla DCEU.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T14:50:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T10:25:14+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T09:23:45+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T20:00:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Da się zrobić świetne live-action. Jak wytresować smoka - recenzja filmu

Polityka przenoszenia animacji na wersję live-action trwa w najlepsze. Tym razem wzięto się za "Jak wytresować smoka" - chóralnie uznawane za jeden z najlepszych filmów animowanych, jakie pojawiły się w kinach w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Czy jego "ożywienie" się udało? Sprawdzamy. 

OCENA :
9/10
jak wytresowac smoka recenzja
REKLAMA

Moja relacja z oryginalnym filmem z 2010 roku nie jest specjalnie bliska - choć oczywiście go oglądałem i dobrze wspominam ten seans, nie wyczekiwałem dniami i nocami, aż powstanie jego aktorska wersja. Wreszcie się dokonało, a za kamerą stanął Dean DeBlois - ojciec sukcesu tej marki, reżyser każdej z części animowanej, smoczej trylogii. Czy najnowsze podejście okazało się równie udane? Cytując klasyka: jak najbardziej, jeszcze jak!

REKLAMA

Jak wytresować smoka - recenzja. Wierne ożywienie tego, co uwielbiamy

Historia opowiadana w wersji aktorskiej nie odbiega od szkieletu opowieści zawartej w animacji. Protagonistą jest Czkawka (Mason Thames), syn charyzmatycznego i nieustraszonego wodza wikingów, Stoika Ważkiego (Gerard Butler). Pociąg do zabijania smoków i zapał do walki nie są dominującymi cechami chłopaka, który coraz bardziej zdaje się godzić z tym, że nigdy nie zaspokoi ojcowskich oczekiwań. Gdy w trakcie nalotu smoków udaje mu się utrącić jednego z nich, Czkawka podąża na miejsce i orientuje się, że potrafi nawiązać z nim unikalną więź. Więź, która może być nie tylko wstępem do międzygatunkowej przyjaźni, ale także dowodem na możliwość pokojowej koegzystencji.

Przyznam szczerze, że choć szkielet historii był mi dość dobrze znany, od ostatniego seansu animacji minęło wystarczająco dużo czasu, by niektóre detale wyleciały mi z głowy. Po ponownym przyjrzeniu się fabule oryginału zdecydowanie można stwierdzić, że pod tym względem Dean DeBlois nie wprowadził jakichś znaczących zmian. Puryści co do oryginału będą usatysfakcjonowani - reżyser wiernie "ożywił" to, co tak zachwycało fanów w animowanej wersji. Zachwyt zresztą dość często towarzyszy w trakcie seansu "Jak wytresować smoka". Brak wielkiej oryginalności nie powinien być tutaj przeszkodą - DeBloisowi ponownie udaje się wzbudzać opowiadaną historią autentyczne, szczere emocje. 

Mason Thames jest fantastycznym Czkawką - nadaje swojej postaci sporo energii i emocjonalnej głębi, dzięki której bez większych przeszkód można się utożsamiać z tym, co myśli, czuje i robi.

Rdzeniem filmu pozostaje nie tylko relacja Czkawki z jego smoczym kompanem, ale przede wszystkim ze światem, do którego zdaje się nie być do końca dopasowany. Rówieśnicy mają go (skądinąd słusznie) za uprzywilejowane "bananowe dziecko", które nie musiało pracować, by mieć komfort życia, zaś dorosła część plemienia ma go za mięczaka i nieprzydatnego nieudacznika. Chłopak musi zatem złapać wiele srok za ogon - i jak przy tym jeszcze zachować swoje "ja"? To relacje między bohaterami stanowią największą siłę tej opowieści - są napisane czytelnie i z odpowiednią emocjonalną stawką, a fabuła pozwala na rozwój postaci. Twórcy świetnie, z czułością i humorem przedstawili także "docieranie się" Czkawki i Szczerbatka, zapoczątkowane przez nieufność, która później przeradza się w piękną przyjaźń. 

DeBlois i spółka z sercem oraz rozumem rysują większość bohaterów, ale dbają także o bardziej uniwersalny przekaz płynący z historii. Sam Czkawka to ucieleśnienie antywojennej narracji, postać która zamiast na atak stawia na zrozumienie drugiej, smoczej strony. Jego relacja ze Szczerbatkiem opiera się na wzajemnym zrozumieniu samych siebie. Ogromnym plusem jest również to, że "Jak wytresować smoka" nie infantylizuje w żaden sposób tego międzygatunkowego konfliktu, nie sprowadza go do absurdu - podkreśla, że ludzie niewątpliwie mają podstawy do strachu i lęków przed smokami, ale ten konflikt zaszedł dalej, niż powinien. Wersja live-action ma dużo bardziej poważny i surowy ton, przy czym świetnie łączy to z "bajkową" aurą koncentrującą się na takich wartościach jak przyjaźń czy zaufanie. 

Te wszystkie pozytywne emocje nie byłyby tak dobrze wyrażone, gdyby nie talent aktorów, którzy mieli niełatwe zadanie utrzymać czar i wyjątkowość postaci, które zapisały się w zbiorowej pamięci kilkanaście lat temu. Udało im się to w sposób naprawdę zjawiskowy. Mason Thames jest fantastycznym Czkawką - nadaje swojej postaci sporo energii i emocjonalnej głębi, dzięki której bez większych przeszkód można się utożsamiać z tym, co myśli, czuje i robi. Łatwo zrozumieć jego pragnienie poczucia przynależności i akceptacji, a także kibicować mu w zachowaniu swojej tożsamości i udowodnieniu własnej wartości.

Fantastycznie wypada również Gerard Butler, który już wcześniej użyczał głosu Stoikowi. Teraz pokazał się w całej okazałości i wywiązał się ze swojego zadania fenomenalnie. Aktor pięknie oddał rubaszność swojego bohatera i jego wychowanie w kulcie siły, niepozwalające mu na określone postawy względem swojego syna. Butler w tej roli pięknie szarżuje, ma też w sobie taką silną ojcowską emocjonalność, niekoniecznie rezonującą z wizualnym "twardzielstwem". Pozostała część drugoplanowej obsady również spisuje się ponadprzeciętnie, zwłaszcza Nico Parker w roli wojowniczej Astrid, w której wszyscy (wraz z nią samą) widzą przyszłą liderkę plemienia.

Tak jak w przypadku chyba każdej wersji aktorskiej, tak tutaj jawiło się ważne pytanie - czy udało się przenieść do "życia" wizualne piękno. Odpowiedź brzmi: tak. "Jak wytresować smoka" jest bardzo spektakularne, a realizm tego co widzimy, tylko pomaga w malującej się na twarzy ekscytacji. Finałowa walka jest monumentalna i robi potężne wrażenie, w scenach lotu Czkawki i Szczerbatka kamera pięknie tańczy, podążając za nimi. Co chyba najważniejsze dla wielu: efekty specjalne związane z wyglądem smoków są na świetnym poziomie - zwłaszcza mowa tu o świetnie wyglądającym Szczerbatku.

"Jak wytresować smoka" to film, który pewnie wielu nie przyniesie zaskoczeń, ponieważ nie odchodzi od tego, co znają fani oryginału sprzed lat. Deanowi DeBloisowi cholernie dobrze udało się powrócić do tej samej rzeki i nadać jej ludzkiego realizmu, złożonych i trudnych emocji, a także inteligentnego, rozrywkowego, uniwersalnego nastroju. Ta produkcja, w duecie z wciąż będącym w kinach "Lilo i Stitch" pokazuje, że robienie udanych wersji live-action jest jak najbardziej możliwe. 

REKLAMA

Więcej filmowych recenzji przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Najlepsza rola w karierze Chrisa Evansa. Materialiści - recenzja filmu

Celine Song wraca na duży ekran po dwóch latach przerwy. Jej debiut z 2023 roku zachwycił cały świat, a po obejrzeniu "Poprzedniego życia" obiecałem sobie, że na jej każdy kolejny film pójdę bez mrugnięcia okiem. Na jej najnowsze dzieło, "Materialistów", czekałem z niecierpliwością. Czy to udany powrót? Sprawdzam.

OCENA :
10/10
materialisci recenzja film opinia
REKLAMA

Były we mnie dwa wilki. Pierwszy bardzo dobrze wspominał "Poprzednie życie" dzieło, które trafiło do mnie pod niezwykle osobistym kątem, a poza tym będące po prostu sztuką, dowodem na wspaniałe scenopisarstwo i pokazem czułości względem bohaterów, o których opowiada. Drugi wilk reprezentował moją osobistą niechęć do Dakoty Johnson, którą uważam, za jedną z najsłabszych współczesnych aktorek - niezależnie w którym filmie się pojawiała, jej aktorska obecność zawsze obniżała moje oczekiwania i często ten schemat się sprawdzał. Nie mogłem się więc doczekać "Materialistów", ale również trochę się ich bałem. Na szczęście okazało się, że nie było czego.

REKLAMA

Materialiści - recenzja. Trójkąt miłosny inny niż myślicie

Główną bohaterką filmu jest Lucy (Dakota Johnson) - jedna z czołowych swatek pracująca dla filmy Adore, na codzień zajmującej się łączeniem w pary samotnych, poszukujących drugich połówek ludzi o najróżniejszych wymaganiach. W trakcie (już dziewiątego!) ślubu jednej z jej klientek nawiązuje z nią rozmowę bogaty, przystojny i czarujący Harry (Pedro Pascal). Na tej samej imprezie po wielu latach spotyka Johna (Chris Evans), z którym dawno temu się rozstała. Mężczyzna ima się różnych prac, które pozwalają mu przeżyć od pierwszego do pierwszego. Wkrótce Lucy zmierzy się nie tylko ze swoimi uczuciami, ale także z wątpliwościami, czy naprawdę nadaje się do tego, co robi.

Idę o zakład, że część ludzi nawet nie tyle, że się zniechęciła, co wpadła w niepewność po tym, jak zobaczyła zwiastuny. Nie dlatego, że film się źle zapowiadał; bardziej przez gatunek sugerowany przez to, co widzimy w materiałach promocyjnych. Tam mamy do czynienia z całkiem niemałym stężeniem klimatu romansu, komedii romantycznej w stylu "Facet A czy facet B? Oto jest pytanie". Film Celine Song to ten przypadek, w którym zwiastuny nie odsłaniają wszystkiego. 

I dobrze, bo to, co oglądamy w filmie, wynagradza wszelkie wątpliwości. Jak nietrudno się domyślić, dominującym motywem w fabule "Materialistów" jest miłość - uniwersalna siła, jedyna "ideologia", która przetrwała wszystkie czasy, niefizyczna energia, która często wymyka się logice czy racjonalności. Celine Song po raz kolejny udowadnia, jak doskonałą jest pisarką i jak pięknie umie opowiadać o ludzkich uczuciach. Poprzez swoją nową produkcję bez patetyzmu pyta, czy w dzisiejszych czasach miłość ma szansę być czymś więcej niż transakcją i przedmiotem biznesu?

Materialiści - zwiastun filmu

W najnowszym dziele, podobnie jak w poprzednim, Song podchodzi do postaci, o których opowiada, ze sporymi dawkami czułości i zrozumienia. Dostrzega, że bez względu na wiek, orientację, rasę, stan majątkowy, zostaliśmy "stworzeni" jako istoty społeczne, które chcą się łączyć w pary z najróżniejszych, nie zawsze wytłumaczalnych powodów. Chcemy kochać i być kochanymi, mamy też pewne wymagania, czasami niekonwencjonalne i nieoczywiste. Także w takich przypadkach reżyserka podchodzi do tego zjawiska jako czuła obserwatorka, która wstrzymuje się z osądami. Nie stroni za to od od naturalnie osadzonego komentarza co do współczesnego postrzegania miłości. W dobie wszechobecnego kapitalizmu zyskała ona także miano produktu, pożądanego na rynku towaru, za który ludzie płacą, by zapobiec swojej samotności. W takim przypadku swatka, taka jak główna bohaterka filmu Song, oprócz analityczki danych staje się też terapeutką, powierniczką intymnych informacji.

Trybikiem właśnie w takiej handlowej machinie jest Lucy, która do pewnego czasu dość ściśle postrzega świat uczuć przez pryzmat matematyki i zmiennych, a retrospekcja pozwala nam subtelnie zajrzeć w głąb tego podejścia. Na przestrzeni filmu oczywiście zakwestionuje swoje podejście, co również udaje się przedstawić reżyserce w sposób niezwykle płynny i rezonujący z widzem. Song przygotowała dość poważne i mocne tonalnie zwroty akcji w opowiadanej historii, ale nie są to fajerwerki na pokaz. Tempo historii jest bardzo dobre, pozwala zatrzymać się przy każdym z bohaterów i poznać go w sposób przynajmniej wystarczający.

Dzięki jej doskonałemu zmysłowi "Materialiści" jawią się jako film nie tylko o miłości - to wrażliwa opowieść o jej postrzeganiu, o roli jaką odgrywa status materialny w związkowej rzeczywistości, o systemie społecznym brutalnie wciskającym w stereotypy, klucze i wyobrażenia tak kobiety, jak i mężczyzn, ale przede wszystkim o ludziach - nie zawsze racjonalnych, niekiedy wymagających, mających bardzo zróżnicowane poczucie własnej wartości, ale na koniec, na swój osobisty sposób, pragnących tego samego. To kino, w którym fundamentalną rolę odgrywają dialogi - niektóre zabawne, inne znacznie poważniejsze, całościowo doskonale balansujące między ujmującą prostotą a poruszającą głębią. Niektóre z nich dotychczas siedzą mi w głowie.

Występy takie jak ten zwykło się określać "Oscar-worthy". To najlepsza rola Evansa w karierze.

Moje największe (i w zasadzie jedyne) obawy względem tego filmu dotyczyły Dakoty Johnson. Po seansie nie mam wątpliwości - była w swojej roli absolutnie fantastyczna. Jej Lucy to postać bardziej złożona i ciekawa, niż sama uważa. Twardo stąpa po ziemi, czuje, że jest dobra w tym co robi, ale im dalej w las, tym zaczyna kwestionować nie tylko swoją fachowość, ale także swoją wartość i sens tego co robi - jej dotychczasowe wyobrażenia o miłości i o niej samej ewoluują. Widzimy, że jej postać kształtowała swoją życiową postawę na określonej wizji i nie do końca potrafi się odnaleźć w momencie, kiedy rzeczywistość przynosi inne rozwiązania. Dzieje się to płynnie, a sama Johnson świetnie oddaje postępujące emocje swojej bohaterki. 

Magnesem dla wielu widzów (i widzek) niewątpliwie jest postać Pedro Pascala. Aktor współtworzy tutaj drugi plan i robi to z typową dla siebie klasą. Jego wątek przynosi pewne zaskoczenia i jest również świetnie prowadzony. Spora w tym zasługa samego aktora - Harry bardzo zmyślnie (i w poruszający sposób) koresponduje z wizerunkiem Pascala jako boskiego "jednorożca", którego każdy by chciał. Za wizerunkiem i materialną wartością potrafi się jednak kryć znacznie więcej, niż się wydaje i choć rola Pascala jest relatywnie krótka, znakomicie potrafi zawrzeć tę prawdę. Największym aktorskim wygranym tego filmu jest dla mnie jednak kto inny. 

Chris Evans zdaje się być aktorem, który, pomimo wielu głośnych tytułów, wciąż poszukuje swojego miejsca w świecie kina. Chyba znalazł je u Celine Song - występy takie jak ten zwykło się określać "Oscar-worthy". To najlepsza rola Evansa w karierze - portretowany przez niego John jest postacią niestabilną ekonomicznie, niemającą wystarczających możliwości i komfortu, by samemu czuć się spełnionym, ale także by dać drugiej osobie finansowe bezpieczeństwo. Jest jednocześnie dobrym słuchaczem oraz prostodusznym człowiekiem. Chemia pomiędzy Johnem a Lucy jest pełna subtelnego czaru, sam Evans jest odpowiedzialny za najpiękniejsze monologi tego filmu. Świetnie i poruszająco wypada również Zoe Winters jako Sophie, aktualna klientka Lucy.

"Opowiadaj, nikt nie opowiada tak, jak ty, choć bajeczki te na pamięć znam, jakże wszystko to cudownie brzmi". To oczywiście słowa piosenki Zbigniewa Wodeckiego, ale czuję, że bardzo łatwo można je odnieść także do "Materialistów". Celine Song wzięła w swoje ręce mający czasy świetności i popularności za sobą gatunek kina romansowego, obrobiła go swoją, pełną zrozumienia oraz wyczucia reżyserską wrażliwością i przelała na wypełniony pięknymi dialogami i ujmującą historią scenariusz. To dojrzały, piękny film o miłości w całej jej rozciągłości.

"Materialiści" od piątku 13 czerwca są dostępni do obejrzenia w kinach w całej Polsce.

Więcej filmowych recenzji przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Adam Sandler umie też wzruszać. Dowód obejrzycie na Netfliksie

Adam Sandler przyzwyczaił cały świat do jedynej w swoim rodzaju, komediowej strony. Ostatnimi czasy zdaje się kierować swoją aktorską karierę w stronę kina dramatycznego. Dowodem tego, że Sandler potrafi wycisnąć łzy nie tylko ze śmiechu, jest "Astronauta" - film, który możecie obejrzeć na Netfliksie.

astronauta film netflix opinia
REKLAMA

Mój osobisty stosunek do twórczości z udziałem Sandlera opisałbym jako "50/50". Nie był, nie jest i nie będzie moim ulubionym aktorem, także wśród tych komediowych, ale filmy z nim, czy tego chcę czy nie, jakoś kształtowały moje pierwsze filmowe gusta. Czy uznaję "Duże dzieci" i ich sequel za mistrzowskie dzieło kinematografii? Niespecjalnie, natomiast ilekroć widzę te produkcje w telewizji, dla odmóżdżenia nie przełączam na inny kanał i poddaję się tej lekko głupiej, acz prześmiesznej zabawie.

REKLAMA

Astronauta, czyli film o samotności

Zupełnie inne rejony tematyczne oferuje osadzony w gatunku science-fiction "Astronauta". Jakub Prochazka (Sandler) jest czeskim astronautą, biorącym udział w jednoosobowej misji kosmicznej. Jej podstawowym celem jest zbadanie różowej chmury, która pojawiła się na niebie. Mężczyzna, lecąc w kosmos, zostawia na Ziemi swoją ukochaną, Lenkę (Carey Mulligan). Kobieta planuje odejść od męża, dla którego wyprawa w kosmos staje się także okazją do przemyśleń na temat niepewności tego, co będzie dalej - zwłaszcza, jeśli chodzi o jego małżeństwo. W podróży, a także dramatycznych rozważaniach, towarzyszy mu Hanus (Paul Dano) - tajemnicza istota przypominająca pająka.

Astronauta - zwiastun filmu

To właśnie relacja głównego bohatera z pajęczym rozmówcą jest największą siłą tego filmu. Trudno jest jednoznacznie stwierdzić, na ile ten drugi jest prawdziwym, pozaziemskim bytem, a na ile wytworem coraz bardziej pokiereszowanej psychiki Jakuba. Dynamika między nimi jest bardzo ciekawa, pełna naturalnych emocji, obaj stają się dla siebie towarzyszami, dialogi pomiędzy Jakubem a Hanusem przypominają osadzoną w międzygwiezdnym świecie terapię, pozbawioną jednoznacznego oceniania, ale nie dającą uciec od krytyki określonych postaw. Tempo akcji jest dość spokojne, co zdecydowanie koresponduje z treścią "Astronauty". Siłą filmu jest również jego aspekt audiowizualny - kapsuła, w której znajduje się Jakub dość wyraźnie przypomina pułapkę, a muzyka Maxa Richtera dokłada kamyczek do dość ponurego, egzystencjalnego nastroju produkcji.

"Astronauta" stoi przede wszystkim tytułowym bohaterem. Adam Sandler gra bardzo ascetycznie, dzięki czemu ponownie świetnie odkleja łatkę komika. Aktorowi udaje się mistrzowsko oddać przygnębienie, poczucie wyalienowania i samotności bohatera. Nie sympatyzujemy z nim, przynajmniej nie wprost - nietrudno odnieść wrażenie, że kosmiczna eskapada była jego sposobem na ucieczkę od codziennych problemów, także związanych z jego małżeństwem. Carey Mulligan jest na ekranie dość krótko, ale wystarczająco, by zaznaczyć siłę swojej postaci. Świetną robotę wykonał również Paul Dano, który użyczył swojego głosu Hanusowi - pasuje do tej postaci, jej emocji czy usposobienia jak ulał.

"Astronauta" to film, który mógłby być lepszy. Nie obraziłbym się, gdyby był nieco dłuższy i pozwolił pewnym pobocznym wątkom na rozwinięcie. Na wielu innych polach spełnia się jednak znacznie lepiej. Jeśli chcecie zwolnić, zanurzyć się w egzystencjalnym klimacie i wzruszyć, "Astronauta" jest filmem, który powinien Wam się spodobać.

"Astronauta" jest dostępny do obejrzenia w ramach ofery platformy streamingowej Netflix.

REKLAMA

Więcej informacji o ofercie Netflixa przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T14:50:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Najlepsze horrory o egzorcyzmach. 8 propozycji

Już za kilka dni na ekrany kin wejdzie "Rytuał" - kolejny horror z udziałem księży odprawiających egzorcyzmy. Zebraliśmy 8 najlepszych produkcji, które również zaliczają się do tej sekcji kina grozy.

horrory egzorcyzmy top 8
REKLAMA

Podstawową funkcją horroru jako filmu jest czerpanie z lęku i strachu, sięganie do motywów nadnaturalnych, złych sił, wydobywających to, co najgorsze. Jednym z najpopularniejszych motywów pojawiających się w gatunkowym kinie jest ten związany z egzorcyzmami - momentami bezpośredniego starcia ze złem, najczęściej bezwzględnym demonem. Przygotowaliśmy zestawienie 8 najlepszych horrorów, które w większym bądź mniejszym stopniu poruszają tę tematykę.

REKLAMA

Najlepsze horrory o egzorcyzmach - TOP 8

Egzorcysta

  • Tytuł filmu: Egzorcysta 
  • Rok produkcji: 1973
  • Czas trwania: 122 minuty
  • Reżyseria: Wiliam Friedkin
  • Obsada: Ellen Burstyn, Max von Sydow, Linda Blair, Jason Miller
  • Ocena IMDb: 8.1/10

Nie ma współczesnego kina o egzorcystach bez tego legendarnego dzieła, prawdopodobnie jednego z najlepszych w historii całego gatunku grozy. Jeden z niewielu horrorów w historii, który doczekał się tak wielu nominacji do Oscara (ostatecznie zgarnął 2 statuetki). Pomimo 52 lat od premiery wciąż imponuje, przeraża, a efekty specjalne robią wrażenie.

Egzorcysta - zwiastun filmu

Wrota do piekieł

  • Tytuł filmu: Wrota do piekieł
  • Rok produkcji: 2009
  • Czas trwania: 99 minut
  • Reżyseria: Sam Raimi
  • Obsada: Alison Lohman, Justin Long, Lorna Raver, Dileep Rao
  • Ocena IMDb: 6.6/10

Sama Raimiego zapewne najbardziej znacie z filmów o Spider-Manie lub serii "Martwe zło". Ten świetny reżyser ma również na koncie film, który absolutnie nie zatrzymuje się, jeśli chodzi o obrzydliwość, udane jumpscare'y i przerażające sceny. "Wrota do piekieł" opowiadają o młodej pracowniczce banku, która odmawia kredytu starszej pani. Ta "przekazuje" jej demona, którego dziewczyna za wszelką cenę próbuje się pozbyć.

Wrota do piekieł - zwiastun filmu

Obecność

  • Tytuł filmu: Obecność
  • Rok produkcji: 2013
  • Czas trwania: 122 minuty
  • Reżyseria: James Wan
  • Obsada: Vera Farmiga, Patrick Wilson, Lili Taylor, Ron Livingston
  • Ocena IMDb: 7.5/10

Skoro kino o egzorcyzmach, to nie sposób nie wspomnieć o jednym z najważniejszych dzieł kina grozy, czyli "Obecności". W jej centrum jest słynne małżeństwo demonologów, Ed i Lorraine Warren, którzy na prośbę pewnej rodziny pomaga powstrzymać potężnego demona. Klasyk.

Obecność - zwiastun filmu

Sanktuarium

  • Tytuł filmu: Sanktuarium 
  • Rok produkcji: 2021
  • Czas trwania: 99 minut
  • Reżyseria: Evan Spiliotopoulos
  • Obsada: Jeffrey Dean Morgan, Cricket Brown, William Sadler, Cary Elwes
  • Ocena IMDb: 5.1/10

Egzorcystyczna tematyka jest tutaj częścią szerszego motywu - "Sanktuarium" to w znacznej większości horror połączony z obrazem dziennikarskiego śledztwa podstarzałego, podupadłego dziennikarza. W centrum zagadki, którą chce rozwiązać jest Alice - głuchoniema dziewczyna, która twierdzi, że objawiła się jej Maryja, a jakby tego było mało, nagle odzyskuje i słuch, i głos. Pytanie, czy to na pewno sprawka Matki Bożej?

Sanktuarium - zwiastun filmu

Egzorcyzmy Emily Rose

  • Tytuł filmu: Egzorcyzmy Emily Rose 
  • Rok produkcji: 2005
  • Czas trwania: 119 minut
  • Reżyseria: Scott Derrickson
  • Obsada: Laura Linney, Tom Wilkinson, Jennifer Carpenter, Campbell Scott
  • Ocena IMDb: 6.7/10

Kolejny film z półki zatytułowanej "klasyki, o których trzeba wspomnieć". Scott Derrickson ma na koncie całkiem niemało udanych horrorów, ale ten należy do grona najbardziej ikonicznych. Tytułowa dziewczyna jest studentką, która zamierza poddać się egzorcyzmom po tym, jak doświadcza przerażających halucynacji. Gdy później umiera, odprawiający je ksiądz zostaje oskarżony o spowodowanie jej śmierci.

Egzorcyzmy Emily Rose - zwiastun filmu

Constantine

  • Tytuł filmu: Constantine 
  • Rok produkcji: 2005
  • Czas trwania: 121 minut
  • Reżyseria: Francis Lawrence
  • Obsada: Keanu Reeves, Rachel Weisz, Shia LaBeouf, Djimon Hounsou
  • Ocena IMDb: 7.0/10

Nie może być zestawienia filmów o egzorcyzmach bez jednego z najsłynniejszych egzorcystów. To oparta na komiksie "Hellblazer" historia tytułowego bohatera (niezawodny Keanu Reeves), który zajmuje się polowaniem na demony oraz walką z nadprzyrodzonymi siłami. Wyrobił sobie status na tyle kultowy, że po kilkunastu latach postanowiono nakręcić sequel. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Constantine - zwiastun filmu

Zbaw nas ode złego

  • Tytuł filmu: Zbaw nas ode złego
  • Rok produkcji: 2014
  • Czas trwania: 118 minut
  • Reżyseria: Scott Derrickson 
  • Obsada: Eric Bana, Edgar Ramirez, Olivia Munn, Chris Coy
  • Ocena IMDb: 6.2/10

Połączenie świata kryminalnego i nadnaturalnego nie należy do specjalnie oczywistych, ale w przypadku Scotta Derricksona to się udało. Ten pierwszy reprezentuje doświadczony w styczności z najgorszym złem policjant Ralph Sarchie, zaś drugi - ksiądz Mendoza. Eric Bana i Edgar Ramirez udanie połączyli siły w rolach duetu, który wspólnie mierzy się z nieludzką siłą.

Zbaw nas ode złego - zwiastun filmu

Egzorcysta papieża

  • Tytuł filmu: Egzorcysta papieża 
  • Rok produkcji: 2023
  • Czas trwania: 103 minuty
  • Reżyseria: Julius Avery
  • Obsada: Russell Crowe, Daniel Zovatto, Franco Nero, Peter DeSouza-Feighoney
  • Ocena IMDb: 6.1/10

W tym przypadku może lepiej byłoby zamienić "najlepszy" na ikoniczny. Ten film, mówiąc językiem potocznym, klepie najbardziej wtedy, kiedy nie oczekuje się po nim wielkich rzeczy. Russell Crowe się doskonale bawi w swojej roli - jego postać, Gabriele Amorth to ubrany w sutannę miks Ricka O'Connella, Indiany Jonesa i Roberta Langdona. Serio.

Egzorcysta papieża - zwiastun filmu
REKLAMA

Więcej o kinie przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T14:50:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Will Smith odrzucił rolę w kultowym filmie Nolana. Nie zrozumiał fabuły

Will Smith już kilkakrotnie odmówił propozycjom ról w filmach, które później przeszły do historii kina. Osobiście pozbawił swoje portfolio przełomowych projektów - nic zatem dziwnego, że mówi się o nim, iż raczej nie ma zbyt dobrego gustu w kwestii scenariuszy. Teraz okazało się, że gwiazdor odpuścił jeszcze jeden wielki hit. 

will smith incepcja
REKLAMA

W niedawnym wywiadzie Will Smith z rozbrajającym spokojem opowiedział o jeszcze jednym uwielbianym (i dla wielu już kultowym) filmie, w którym nie wystąpił, bo najzwyczajniej w świecie nie ma nosa do dobrych skryptów i konsekwentnie odmawia udziału w projektach, które później okazują się docenionymi przez krytyków i widzów hitami.

O którą perłę chodzi tym razem?

REKLAMA

Will Smith mógł wystąpić w Incepcji. Dlaczego odpuścił?

Ta „dwójka” - wyjaśnię kontekst - dotyczy dwóch głośnych obrazów, które Smith odrzucił, bo brzmiały dla niego niezrozumiale podczas tzw. pitchu - spotkania, na którym twórcy przedstawiali mu główne założenia planowanej produkcji. W tym wypadku chodziło konkretnie o wspomnianą „Incepcję” oraz „Matrixa” - kolejnego klasyka sci-fi, któremu aktor odmówił na rzecz... potworka pod tytułem „Bardzo dziki zachód”. Otwarcie przyznał, że nie trafiła do niego prezentacja Wachowskich, nie załapał jej - była pełna „dziwnych gestów i mętnych filozoficznych odniesień”.

To była pierwsza tak spektakularna wpadka - niestety, wygląda na to, że z czasem Smith nie wykształcił w sobie szóstego zmysłu do filmów, które wywierają wielki wpływ na popkulturę. Zagraniczne media drwią, że przez ostatnie dwie dekady artysta z wielką wprawą unikał wielkości.

Incepcja
REKLAMA

Przypomnę, że „Incepcja” zarobiła na świecie 900 mln dol., zdobiła cztery Oscary i umociła pozycję Leonardo DiCaprio jako poważnego aktora z najwyższej półki.

Wśród innych nieroztropnie odtrąconych propozycji znalazła się też... tytułowa rola w „Django” Quentina Tarantino. Ba, twórca „Pulp Fiction” napisał ją specjalnie z myślą o tym aktorze. O tej sytuacji pisano dosłownie: „To trochę tak, jakby Picasso naszkicował cię w swoim arcydziele, a ty odpowiedziałbyś: to nie dla mnie”. Smith odmówił ponoć z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że obraz wydawał mu się zbyt brutalny, a po drugie dlatego, że według niego Django wcale nie był faktycznym głównym bohaterem produkcji. 

Czytaj więcej:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA