REKLAMA

Bohaterki Tarantino w świecie Johna Wicka. Oceniamy „Zabójczy koktajl”

„Zabójczy koktajl” jest cool pod każdym względem. Czasami aż za bardzo i chciałoby się, aby twórcy spuścili nieco z tonu. Nie mamy na to szans. Pozostaje nam więc tylko rozsiąść się w fotelu i rozkoszować postmodernistyczną zabawą gatunkiem.

zabójczy koktajl premiera recenzja
REKLAMA

W „Zabójczym koktajlu” twarde dziewczyny wyjęte wprost z wyobraźni Quentina Tarantino, trafiają do brutalnego świata „Johna Wicka”. Pociągają za spust równie szybko i chętnie, co wdają się w niekoniecznie poważne i potrzebne dyskusje. Kiedy nie atakuje ich horda uzbrojonych po zęby przeciwników, mają chwilę, aby powylewać gorzkie żale. Navot Papushado w ramy rozrywkowego kina akcji wpisuje bowiem matczyny melodramat. Nie szuka jednak złotego środka między gatunkami, a pierwszemu pozwala przykryć drugi. Problemy w relacji między głównymi bohaterkami spycha na drugi plan, skupiając się na widowiskowej sensacji.

Scarlet 15 lat wcześniej zostawiła swoją córkę i całą przeszłość za sobą. Sam poszła w jej ślady, zostając zabójczynią na zlecenie tajemniczej Firmy. Podczas jednego z zadań popełnia jednak błąd i w wyniku kolejnych wydarzeń pod jej opiekę trafia ośmio(itrzyczwarte)letnia Emily. Razem z nią będzie musiała walczyć o życie, bo pracodawcy wydają na nią wyrok. Narracja rozpędza się więc z wykorzystaniem motywu znanego już z „Samuraja” Jeana-Pierre’a Melville’a. Protagonistka nie może jednak ruszyć z giwerą w ręku na swoich przełożonych. Po piętach depczą jej bowiem żądni zemsty członkowie konkurencyjnej organizacji.

REKLAMA

Twórcy robią wszystko, aby prezentowana przez nich rzeczywistość była pełna i żywa.

Wzorem Davida Leitcha i Chada Stahelskiego próbują czarować nas złożonością świata zabójców. Mamy tu jadłodajnie, do której nie można wejść uzbrojonym i bibliotekę z zaopatrzeniem dla zabójców. W przeciwieństwie do wspomnianego „Johna Wicka” ta podziemna siatka wydaje się pełna dziur. Działają w niej nieujawnione nam mechanizmy i kryje się coś, czego nie widzimy. To są słodkie tajemnice scenarzystów, a Papushado robi wszystko, aby odwrócić naszą uwagę od fabularnych niedociągnięć. I wychodzi mu to całkiem nieźle.

REKLAMA

Papushado nie bawi się tu w ambiwalencje, ani nie rozmyśla nad istotą moralności, jak to robił w swoich „Dużych złych wilkach”. Pozostaje jedynie wykorzystanie motywów baśniowych, ale tym razem napędza je ta sama komiksowo-groteskowa energia co „Polar”. Z każdą sceną musi być coraz bardziej widowiskowo. Podczas kolejnych scen akcji w ruch idą nie tylko twarde pięści, pistolety i karabiny, ale też noże, sztabki złota, czy nawet tomahawk. Te masakry koniecznie muszą odbywać się w akompaniamencie klasycznego rocka, a pełnię szczęścia twórcy osiągają, kiedy mogą okrasić je również neonową estetyką a la Nicolas Winding Refn.

Akcja mknie od jednej rozróby do drugiej, a reżyser robi wszystko, aby każda nich była jak najbardziej widowiskowa i klarowna. Nie ma krótkich ujęć i roztrzęsionej kamery, tylko długie ujęcia pozwalające nam podziwiać choreografię walk. Nikt tu nie ukrywa, że „Zabójczy koktajl” ma być czymś więcej, niż czystą postmodernistyczną rozrywką. Nasączona nihilizmem i czarnym humorem opowieść staje się bowiem mozaiką cytatów, odniesień i trawestacji, o czym przekonacie się kiedy usłyszycie dialog rodem z „Avengersów”. Dzięki braku pretensjonalności i pomysłowości twórców, ten shake wart jest nawet więcej niż przysłowiowe pięć baksów.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA