REKLAMA

Tak się robi kino akcji. Recenzujemy film „Nikt”

Bob Odenkirk szaleje jako „Nikt”. Tu wbije komuś nóż w szyję, tam kogoś rozstrzela, a jeszcze gdzie indziej doprowadzi do wypadku używając gaśnicy. Dla twórców fabuła jest tylko pretekstem, aby serwować nam kolejne odjechane sceny akcji. Przed seansem zapnijcie pasy, bo to naprawdę ostra jazda.

Nikt. Recenzja nowego filmu scenarzysty Johna Wicka
REKLAMA

Ilya Naishuller krótkimi ujęciami pokazuje nam codzienność Hutcha Mansella, na którą składają się poranne ćwiczenia, pogoń za uciekającą śmieciarką oraz nudna praca za biurkiem w firmie teścia. Nastoletni syn ma go za mięczaka, a żona co noc oddziela się od niego murem z poduszek. Jest tytułowym nikim - całkowicie przeciętnym facetem, któremu nie układa się ani życie zawodowe ani prywatne. Nad wyraz spokojnie znosi wszelkie docinki i obelgi, ale, jak wiedzieliśmy już z materiałów promocyjnych, nie należy się spodziewać kolejnego „Poważnego człowieka”, gdzie protagonista będzie cierpliwie doświadczał kolejnych porażek. Główny bohater jest tykającą bombą, a twórcy nie zwlekają z jej detonacją.

Szczątkowa ekspozycja pozwala nam zrozumieć, czemu w Hutchu narasta gniew. Nie jest on przyzwyczajony do spokojnego życia. Jego żywiołem jest walka. Dlatego bez namysłu chwyta za broń i rusza tropem rabusiów, którzy, jak myśli, ukradli bransoletkę jego córce. Punkt wyjścia jeszcze bardziej absurdalny niż w „Johnie Wicku”, gdzie powodem całej rozwałki była śmierć psa. I faktycznie może się wydawać, że Derek Kolstad zmierza tutaj tą samą wydeptaną ścieżką. Prawda jest jednak inna. Scenarzysta tworzy antytezę swojego najsłynniejszego do tej pory dzieła. Tak jak Wick, Mansell utyka w samonakręcającej się spirali zemsty, ale nie dlatego, że ktoś go zaatakował. To on postanowił uderzyć pierwszy, nie spodziewając się nadchodzącej wojny.

REKLAMA

Zgubienie bransoletki nie jest zawiązaniem fabuły.

Akcja właściwa rozpoczyna się chwilę po znalezieniu rabusiów, kiedy to Hutch trafia do autobusu, do którego wejdzie grupa wyrostków. Wysyła ich wszystkich do szpitala, bo chce dać upust rosnącej w nim od lat złości. Twórcy bez mrugnięcia okiem poświęcają narracyjną spójność na ołtarzu zabawy gatunkiem. Mamy tu bowiem do czynienia z napędzaną testosteronem pulpą. Gdy tylko Naishuller rusza z kopyta, twardzi faceci na zmianę chwalą się wielkością swojego przyrodzenia. Dlatego Mansell będzie korzystać ze wszystkiego co ma pod ręką, aby rozprawiać się z kolejnymi tabunami uzbrojonych przeciwników.

Twórców nie interesują fabularne niuanse. Jak tylko mogą zbywają najważniejsze z dramaturgicznego punktu widzenia motywy, aby móc dalej rozpływać się w bezsensownej przemocy. Z tego względu, gdy Hutch zacznie w końcu mówić o swojej przeszłości, jego słuchacz wyzionie ducha. Na temat każdego z bohaterów dostajemy tylko podstawowe informacje i sami musimy je uzupełniać. Naishuller opowiada szybko, pędząc od jednej absurdalnej akcji do drugiej. Jak dziecko, które w końcu dostało upragnione zabawki. Przebłyski jego talentu można było zauważyć już w „Hardcore Henry”. Skrzydła rozwija jednak dopiero teraz, mając do dyspozycji większy budżet i nie porywając się na pierwszoosobową narrację.

Sceny akcji są tu prawdziwym majstersztykiem.

Z każdą kolejną musi być mocniej, szybciej, zabawniej. Nonsensowna przemoc zostaje tu wyniesiona do rangi prawdziwej sztuki. Stosunkowo długie ujęcia i sprawny montaż pozwalają nam się nią rozkoszować. Sprawiają, że cały czas chcemy więcej. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i bez przerwy kibicujemy protagoniście, kiedy staje naprzeciwko członkom rosyjskiej mafii. Nawet jeśli za wiele o nim nie wiemy, to zdajemy sobie sprawę do czego jest zdolny. W końcu każdy, kto w świecie przedstawionym poznał jego przeszłość, od razu się przed nim chował. Pragniemy, żeby nie była to tylko puste obietnice nadchodzącej rozwałki. Dlatego to czysta przyjemność patrzeć jak na naszych oczach Bob Odenkirk zmienia się ze zwykłego wymoczka w kozackiego twardziela, gotowego ze schowaną pod serwetką miną, spokojnie zjeść kolację w towarzystwie uzbrojonych rosyjskich gangsterów.

Naishuller opowiada tu o przemocy rozbudzającej męskość. Dzięki kolejnym starciom jego bohater stopniowo odzyskuje równowagę w życiu osobistym. Wchodzimy bowiem do bezwzględnie maskulinistycznego świata, gdzie jedynym sposobem, aby ktoś brał cię na poważnie jest wbicie przypadkowej osobie kieliszka w szyję. Wszystko zostaje jednak podane z lekkim przymrużeniem oka i w akompaniamencie żartów z czarnoskórego Rosjanina. Ze względu na zawarty w filmie humor, „Nikt” przed każdym szalonym sprintem pozwala nam złapać nieco oddechu i na spokojnie rozpłynąć się w prezentowanych wydarzeniach. A te dostarczają tyle adrenaliny, że wystarczy wam przynajmniej do premiery kolejnego akcyjniaka ze scenariuszem Kolstada.

REKLAMA

Film już w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA