Binge-watching czy odcinek co tydzień - jak oglądać seriale? Model Netflixa jest do bani
Jak oglądać seriale? Parafrazując stare powiedzenie, są dwie szkoły: falenicka i otwocka ta Netfliksa i ta HBO GO. Mnie, po krótkiej fascynacji binge-watchingiem, czyli po swojskiemu "oglądaniem ciurkiem", jest zdecydowanie bliżej do tej drugiej - wolę odcinki raz na tydzień. Dlaczego? Mam co najmniej kilka powodów.
Kilka lat temu zachłysnąłem się modelem biznesowym Netfliksa, a więc wypuszczaniem naraz całych sezonów, a potem ich binge-watchowaniem, czyli seryjnym oglądaniem lub - jak kto woli - "oglądaniem ciurkiem". Panie, cóż to za Ameryka! Rewolucja! Polega on w końcu na stałym powiększaniu przepastnej bazy o pełne sezony seriali, zarówno własnych, jak i licencjonowanych od innych dostawców treści, od razu tego samego dnia. I tak od lat, miesiąc w miesiąc, jesteśmy wręcz bombardowani dziesiątkami nowych epizodów.
Netflix czy HBO GO? Jak lepiej oglądać seriale?
Zdarza się, iż tęsknię za takimi prostszymi czasami. Za małolata po nowości serialowe trzeba było zapuszczać się w końcu aż do niesławnej Zatoki Piratów, bo w telewizji leciało to, o czym zachodni internet zapomniał przed rokiem. Trzęsło się co prawda portkami przed otwarciem skrzynki na listy, czy przypadkiem sąd nie namierzył IP, ale ten dreszczyk emocji też miał swój urok.
Najfajniejsze było jednak to, że każdy taki odcinek, ściągany godzinami (jak nie dniami!), się celebrowało (jeśli tylko nie okazał się pornosem). Przez lata śledziłem w ten sposób losy swoich ulubionych postaci, aż ten nieszczęsny Netflix wszystko spartolił, bo dał nam seriale na wyciągnięcie ręki. Na jedno kliknięcie, na jedno tapnięcie ekranu. Od zaraz. Klik: następny odcinek. Tap: kolejny epizod. Klik: jeszcze jeden. Tap, klik, tap… Oh, wait, już nawet nie muszę klikać... To, już 6 rano?
Ja wiem, że to podręcznikowy problem pierwszego świata, ale z której strony nie spojrzeć, klęska urodzaju to też klęska. Nie ucieknę od tego, że tak jak na starcie chłonąłem kolejne seriale Netfliksa, zwłaszcza te na licencji Marvela, zauroczony tym łatwym dostępem do treści z dowolnego urządzenia, tak dzisiaj jestem tym binge’owaniem przede wszystkim… zmęczony.
Już pal licho, gdyby seriale wypuszczał w Polsce sam Netflix, ale do tego dochodzi HBO GO, a za nim idą ramię w ramię Amazon ze swoim Prime Video i Apple z Apple TV+ (a tylko czekać na Disneya). Każda z usług ma w ofercie coś, co mnie rajcuje, a mój ukochany serwis trakt.tv, w którym od lat skrzętnie notuję obejrzane odcinki, podsumował, iż przez ostatnie 30 dni obejrzałem takowych 56.
1 dzień, 17 godzin i 55 minut - aż wstyd się przyznać, że w ciągu miesiąca spędziłem na oglądaniu seriali tyle czasu.
Oczywiście nie gniłem przez średnio kilka godzin dziennie, nie ruszając się sprzed telewizora - seriale lubię oglądać przy np. zmywaniu naczyń, a sporo odcinków puszczamy sobie z narzeczoną do kotleta. Racjonalizuję sobie to hobby też tym, że po seansie piszę recenzje oraz felietony - na upartego można uznać to moje lampienie się w ekran za taki zawodowy obowiązek.
Problem w tym, że dziś dołożenie każdego kolejnego serialu do watchlisty wymaga gruntownego rachunku sumienia: czy faktycznie trafi w moje gusta? Czy lubię inne opowieści tego showrunnera? Tych aktorów? Czy znajdę w ogóle czas? Seriale konkurują o niego w końcu z filmami, grami wideo, książkami i komiksami - jak również pracą i snem. A doba z gumy nie jest.
„Taki zap***dol, że nie ma kiedy Netfliksa załadować”
Seriali wychodzi teraz tyle, że tych starszych produkcji, które przegapiłem, nie oglądam już niemal wcale, skoro każdy taki wielosezonowy hit sprzed lat to kolejne setki godzin, których nie mam - o ponownym oglądaniu ulubionych serii zresztą nawet nie wspominam. Nowości traktuję nieufnie i nie raz złapałem się na tym, że przychylniejszym okiem patrzę na te od… HBO GO.
Jak słyszę o nowym serialu od Netfliksa, to zapala mi się ostrzegawcza lampka i zadaję sobie pytanie: czy faktycznie chcę spędzić przy nim cały weekend? Oczywiście model dystrybucji modelem dystrybucji, mógłbym sobie serial puszczać co tydzień, ale nie oszukujmy się — w praktyce i tak zwykle kończy się to tak samo: kolejny, następny, jeszcze jeden.
Netflix ze swoim binge-watchingiem zabija przy tym cały ten aspekt społecznościowy „telewizji”.
Pamiętam, że za dzieciaka w przedszkolu w poniedziałek wszyscy gadaliśmy o tym filmie, który leciał w poprzednią sobotę na Polsacie. Wraz z popularyzacją kablówek, telewizji satelitarnych oraz internetu to odeszło, bo dzięki mnogości oferty ludzie zaczęli się od siebie w tych swoich bańkach oddalać. Każdy z nas ogląda to, co lubi, a nie to, co oglądają wszyscy z braku laku.
Z dyskusjami na temat popkultury szybko przeniosłem się do sieci, a tam internauci to już potrafią się zsynchronizować. Gdy jednak próbuję sobie przypomnieć seriale, o których dyskutowałem zarówno z kumplami, jak i z kompletnie obcymi mi osobami, to przychodzą mi do głowy wyłącznie hity HBO: "True Detective", "Gra o tron", "Westworld", "Outsider", "Devs"…
A co łączy hity HBO GO? Sposób dystrybucji.
Nowe odcinki pojawiały się co tydzień, a taką godzinkę w tygodniu nawet ci najbardziej zalatani fani zawsze znajdą. Dzięki temu już w dniu emisji epizodów prowadziłem ożywione dysputy - czy to ze znajomymi na Facebooku, czy to z kolegami i koleżankami z pracy na Slacku, czy też z randomami na Reddicie. I tak przez trzy miesiące, tydzień w tydzień, co rok albo dwa.
Oczywiście w każdym z wymienionych przypadków scenarzyści prowadzili z widzami grę, podrzucając co odcinek zarówno nowe tropy, jak i masę zmyłek, ale nie oszukujmy się — kolektywne rozszyfrowywanie wskazówek ma sens tylko wtedy, gdy nie znamy jeszcze wszystkich odpowiedzi. Poznanie rozwiązania zagadki lub odkrycie, iż takiego nie ma, zabija większość frajdy.
O serialach Netfliksa z kolei aż strach gadać w obawie przed spoilerami.
W ofercie serwisu też można znaleźć wiele produkcji, które aż proszą się o to, by je na bieżąco analizować („Dark”!), ale to nierealne. W momencie, gdy cały sezon trafia do usługi VOD naraz, znalezienie znajomego, który widział tyle samo odcinków, co ja, graniczy z cudem - ludzie licznika na czole nie mają, a Facebook nie jest na tyle cwany, by tak dokładne dane zbierać.
Miejsc w sieci, gdzie prowadzi się dyskusję o serialach Netfliksa, też lepiej przed seansem finału unikać, skoro już w dniu premiery jest ona pełna osób, które poznały zakończenie nowej serii. Niestety wielu internautów lubi psuć zabawę innym i częstuje złośliwie spoilerami - i to chyba właśnie to wytwarza w mnie tę presję, by zapoznać się z nowym sezonem jak najprędzej.
Model zaczerpnięty przez HBO z telewizji linearnej, czyli odcinek co tydzień, uważam za lepszy.
Wcale bym się nie obraził, gdyby Netflix zmienił kiedyś sposób dystrybucji przynajmniej części swoich seriali, które się proszą o to, by poświęcić im więcej uwagi, na tygodniowy. Wiem jednak, że wiele osób uzna to za herezję, zwłaszcza jeśli ani nie obawiają się spoilerów, ani im nie zależy na społecznościowym wymiarze telewizji (i umieją zgasić telewizor po cliffhangerze).
Myślę też, iż taki złoty środek udało się znaleźć Apple’owi oraz Amazonowi. W ich usługach seriale debiutują w modelu hybrydowym: na start dostajemy kilka odcinków, a dopiero kolejne wychodzą raz w tygodniu. Dzięki temu takie „Servant” i drugi sezon „The Boys” mnie nie przytłoczyły, podczas gdy wiele nowości z konkurencyjnego Netfliksa omijam.
Netflix z kolei chyba powoli zaczyna dostrzegać problem z takimi widzami jak ja. Serwis testuje kanał Direct, który przeplata seriale dokumentami, by stworzyć iluzję takiej klasycznej telewizji z myślą o osobach, które są przyzwyczajone do emisji linearnej. Firmom streamingowym w dodatku taki model, jaki ma HBO GO, może się bardziej opłacać - w końcu jeden serial przyciąga wtedy widzów na kilka okresów rozliczeniowych.
Netflix z pewnością z pomysłem, by widzów ze sobą bardziej związać, romansuje - zresztą w jego ofercie można już znaleźć seriale, które są emitowane raz w tygodniu (aczkolwiek są to jak na razie produkcje na licencji). Kolejny sezony produkcji typu Netflix Original mają już mniej niż 13 odcinków, na czym firma oszczędza, a nam jest teraz ciut łatwiej nadążyć za nowościami.
Zdaję sobie jednak sprawę, że wspomnianych na samym wstępie dwóch szkół pogodzić się nie da, bo nie da się ciastka mieć i go zjeść - niezależnie od modelu dystrybucji pewna grupa widzów będzie niezadowolona. Obecnie w przypadku Netfliksa do takowej grupy narzekaczy należę zaś ja, aczkolwiek żywię nadzieję, że moje modły zostaną wysłuchane i kiedyś się to zmieni…
Wiem przy tym, drogi czytelniku, że na taki mój apel do Netfliksa, by zgapił wreszcie harmonogram od HBO, możesz popatrzeć krzywo. Jeśli jednak na samą myśl o powrocie do czasów, gdy czekanło się tydzień na kolejny odcinek, czujesz dyskomfort, to super! Możesz teraz spróbować zrozumieć mnie, bo ja cały czas czuję się podobnie - tylko w drugą stronę.
* Tekst pierwotnie ukazał się w listopadzie 2020.