Hancock, grany przez Willa Smitha, to bezdomny pijak wałęsający się po ulicach Los Angeles. Z chęcią wypije whisky i uśnie na ławce przy najbardziej ruchliwej ulicy. Hancock nie jest jednak zwykłym „żulem”. Z niewiadomego źródła odziedziczył supermoce, dzięki którym może zwalczać przestępczość w Mieście Aniołów. Jednakże nie ma on na to ochoty, więc przez swoją niechlujność naraża metropolię i jej mieszkańców na większe zagrożenie niż robią to sami przestępcy. Nic dziwnego, że ludzie za nim nie przepadają. Pewnego dnia ratuje początkującego specjalistę od PR-u, który pragnie się odwdzięczyć i charytatywnie poprawić wizerunek Hancocka w mediach.
Otwierając książkę, tuż w okolicach zdjęcia autora i jego krótkiej notki biograficznej, znajdziemy kilka interesujących zdań. Nasze oczy są atakowane frazesami: „fenomen literacki”, „książka podbiła wiele rynków wydawniczych”, „bestseller” itp. Sięgnąłem po tę książkę by przekonać się czy to prawdziwa pochwała, czy też tylko puste slogany.
Po skończeniu Ostatniego Patrolu nadal nie potrafię zrozumieć fenomenu prozy Łukjanienki. Nie potrafię, acz całą sagę o Patrolach wręcz ubóstwiam. Są to właściwie jedyne książki z pogranicza fantasy, które autentycznie mnie wciągnęły. Jest wprawdzie kilka czynników, które zdecydowanie odróżniają te książki od innych z gatunku fantasy (od tak oczywistych jak realia, w których rozgrywa się akcja, do tych nieco mniej, jak np. głębszy sens i możliwość indywidualnej interpretacji powieści). I to chyba te wszystkie czynniki, połączone w całość, dają tak niesamowitą przygodę.
A dlaczego akurat Brudnopis? Tutaj można by się rozwodzić godzinami, lecz na to nie mamy czasu, a więc prosto, zwięźle i na temat. Fabuła stworzona przez Łukjanienkę jest niezwykle ciekawa, wciąga nas już od pierwszej strony, już na samym początku dzieje się bardzo wiele. A co ważniejsze, dalej akcja nie zwalnia nawet na chwilę, nie dając nam wytchnienia aż do samego końca. A przy tym nas niesamowicie bawi i daje się nam odprężyć po długim i męczącym dniu. Szkoda tylko, że książkę się tak szybko pochłania, iż parę godzin później z wielkim bólem serca przekładasz ostatnią stronę i wiesz, że to już koniec wspaniałej przygody, w którą ruszyłeś z młodym programistą.
Tak więc z książką pod pachą wróciłem do domu i zacząłem czytać. Nieprzyjemna aura roztaczająca się wokół pożyczonego egzemplarza (nie chcę wiedzieć, kto z niego korzystał…) nie zniechęciła mnie do pochłonięcia tytułu w całości. Tym razem jednak nie obyło się bez popity, jak to było w przypadku Nocnego Patrolu. Dlaczego?
Tytuł dzieła może trochę zmylić. Książka ma wiele postaci pierwszoplanowych, jednak sam Vader wcale wśród nich nie przoduje. Fabuła opowiada o polowaniu na Jedi, którzy przetrwali rozkaz 66 – akcję obserwujemy zarówno z oczu uciekających rycerzy, jak i łowców. W roli głównych bohaterów widujemy też inne postacie, najczęściej senatora Baila Organę. Do tego ostatniego można nabrać podczas czytania olbrzymiej sympatii. Z Czarnego Lorda dowiadujemy się także, co się działo z ocalałymi Jedi (w tej roli głównie nowa postać, Shryne), obserwujemy ich próby wzajemnego odnalezienia się pod wielkimi buciorami Imperium. Książka przedstawia w ciekawy sposób wydarzenia wstrząsające galaktyką – słyszymy jak rozmawiają na ich temat postacie drugoplanowe, nie zdające sobie sprawyk co się w ogóle dzieje, przeinaczające wiele faktów. Dobrym przykładem może być kantyna na Tatooine, której bywalcy nie mają zielonego pojęcia, kim jest Vader.