Pierwsza część tego, co autor nazwał „kryminałem i powieścią erotyczną w jednym” w Playbacku pojawiła się dwa miesiące temu. Tom pierwszy okazał się raczej powieścią obyczajową niskich lotów, bez ani krztyny kryminału, zaś z elementami wulgarnej erotyki. No cóż, tamtą recenzję zakończyłem stwierdzeniem, że widoczna tendencja zwyżkowa może zaskutkować i zaskoczyć nas pozytywnie w tomie drugim. Niestety, zamiast prostej dostaliśmy parabolę – poziom ze średniego spada ponownie w niski.
Jednakże pewnego pięknego dnia moje podejście do pani Anny całkowicie się odmieniło, a to za sprawą najnowszej powieści – 13 anioła. Książkę zacząłem czytać bardziej z obowiązku niźli przyjemności, bez wielkich nadziei na wybitnie dobrą lekturę. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że omawiany tu tytuł dołączył do grona „najlepszych z najlepszych” bieżącego roku. Obym był w życiu częściej tak pozytywnie zaskakiwany jak w tym przypadku. Już na samym początku z czystym sumieniem mogę polecić książkę absolutnie każdemu fanowi fantastyki, bez wyjątków. Nie pożałujecie trzech dyszek wydanych na tenże tomik. W gruncie rzeczy w tym miejscu mógłbym skończyć recenzję, jednak aby tradycji stało się zadość – pomęczę Was jeszcze przez parę akapitów. Może ostatnie niedobitki, które do tej pory nie miały szansy spotkać się z 13 aniołem zostaną do tego wystarczająco zmotywowane i ruszą tłumnie do pobliskich księgarni i bibliotek.
Wyobraźcie sobie małe miasto, raczej miasteczko. Każdy zna każdego, a interesy robią się same. Ileż to takich mieścin znajduje się w naszym kraju. My trafiliśmy do Oleśnicy, czyli na dolny Śląsk. Kiedy jednak spokojne na pierwszy rzut oka miasteczko kładzie się do snu, działają w nim wywiady połowy europejskich krajów! Ale po kolei. Zaczyna się faktycznie mocną bombą – czyli niezidentyfikowanymi zwłokami w środku miasta. Nawet całą seria, można powiedzieć, że trupów wysypało jak grzyby po deszczu. Potem niestety napięcie maleje na chwilę, by w końcu na jakieś ostatnie sto stron uderzyć w czytelnika z całą siłą, niemal wybuchnąć mu w twarz. Wszystko dzieje się naraz i bardzo szybko, by zakończyć się happy endem. Taki miły w gruncie rzeczy kryminał z domieszką niemieckiej Wunderwaffe w tle. Bo przecież kto by się w takie banały jak seryjne morderstwa bawił. Na pewno nie fantasta!
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i dziś jestem już po lekturze, trzeba przyznać, wspaniałej książki. Co tu dużo mówić – Bogini z labradoru spełniła wszystkie moje oczekiwania i z całą pewnością stanowi kawał dobrej prozy dla każdego fana powieści kryminalnych. Jest to już druga pozycja spod pióra Lewandowskiego, po Magnetyzerze, opowiadająca historię błyskotliwego komisarza, a później nadkomisarza Jerzego Drwęckiego. Na stronicach tej powieści znajdziemy także Piłsudskiego, Witolda Gombrowicza czy Franciszka Fiszera. Ale na tym plejada osobistości się nie kończy, bowiem w czasie całej ciekawej przygody poznamy ich więcej.
Pierwsza część przedstawia historię myślącego o rozwodzie malarza i poetę, który chcąc od życia trochę więcej, trafia, jak mu się wydaje, na „kolejną” miłość swojego życia. Bernard, bo tak na imię ma nasz artysta, ma nadzieję na ponowne ustatkowanie się. Jednak plan ten niszczy obecny, chociaż już praktycznie tylko formalny, mąż jego nowej wybranki. Okazuje się, że ich dotychczasowy trójkąt tak naprawdę jest czworokątem z całymi tego konsekwencjami. Doprowadza to do zdarzeń tak tragicznych, że niemal niewyobrażalnych. Druga część opowiada o wyjeździe Bernarda, za namową starego kumpla, do Ameryki, która niczym El Dorado miała przynieść mu góry zielonych, a zakończyła się – na pierwszy rzut oka – fiaskiem i osobistą porażką.
Jako że niespecjalnie pociągają mnie wszelakiej maści „Harklekiny” i im podobne, dlatego też początkowo ociągałem się z sięgnięciem po lekturę. Cóż, wizja wyimaginowanego romansidła skutecznie odciągała od spojrzenia na pierwsze strony. A że ciekawość bywa silniejsza niż jakiekolwiek lęki, to już nieco inna sprawa… W każdym razie wakacyjne popołudnie minęło wraz z kolejnymi stronami, które łapczywie przewracałem.