Pretensjonalna, uproszczona historia o patriotyzmie Amerykanów. "Snajper" - recenzja sPlay
"Amerian Sniper", a po polsku po prostu "Snajper", bo kogo w Polsce obchodzi narodowość maszyny do zabijania o nazwisku Chris Kyle, to cudowne dzieło Clinta Eastwooda. Tego samego Eastwooda, który prowadził rozmowę z krzesłem, czyli nieistniejącym prezydentem Obamą. "Snajper" to takie gadanie do pustego krzesła, a jeśli chodzi o wojnę i dylematy to już chyba lepiej obejrzeć odcinek "M.A.S.H.", w którym cierpiący na bezsenność Hawkeye próbuje zrozumieć, po co ta cała wojna, kto ją rozpoczął i jak ją zakończyć. W tych dwudziestukilku minutach serialu jest więcej treści i emocji, niż w "Snajperze".
Na początku nominowanego do Oscarów filmie jest wymowna scena. Dom przyszłego Chrisa Kyle'a. Religijne klimaty, rodzinny posiłek. Ojciec przyszłego snajpera mówi, że istnieją tylko trzy typy ludzi. Owce, wilki, które atakują owce i ci, którzy bronią owiec. Zgadnijcie, kim jest nasz bohater?
Gdy zabija pierwszych "dzikusów" - matkę a potem dziecko, bum i już, "nie czułem się źle, bronię naszych" - wiadomo, że "Snajper" to patetyczny, hollywoodzki film złożony z tysiąca generycznych motywów filmów o żołnierzach i nic więcej.
Tak, "dzikusów". Zadałam sobie trud, by przeczytać książkę Chrisa Kyle’a, bohatera filmu, snajpera owianego chwałą, który zastrzelił co najmniej 200 osób. Nie dotrwałam do końca, nie lubię pamiętników, zwłaszcza ludzi jednowymiarowych. A taki jest Chris Kyle - typowy amerykański żołnierz-patriota, który widzi świat w biało-czarnych kolorach, wykonuje rozkazy i każdy, kto nie jest z nim jest przeciwko niemu. Kyle wiele razy mówił, że nie miał oporów, dylematów moralnych i że bronił swoich kolegów przed dzikusami. Wilkami.
Dla Kyle’a każdy Irakijczyk, któremu nie podobało się wkroczenie wojsk Stanów Zjednoczonych do Iraku był dzikusem, zasługiwał na zastrzelenie. Tyle. Nie było w tym wielkiej filozofii, Kyle nigdy nie przejawił choćby cienia wątpliwości, nigdy nie przyznał się do myśli, że może dla Irakijczyków wojska amerykańskie były wilkami.
Kyle jako dobry żołnierz nie zastanawiał się nad celowością wojny, nawet nad tym, czy Irak faktycznie miał coś wspólnego z atakami z 11 września 2001 roku.
Oglądając "Snajpera", typową, spłaszczoną Hollywoodzką produkcję, też możemy odnieść wrażenie, że Irak miał połączenie z 9/11. Atak na World Trade Center skutkuje wysłaniem Chrisa Kyle’a do Iraku. Proste? Proste. Tam trzeba dorwać złego - ubranego oczywiście na czarno, tak żeby było jasne, że to czarny charakter - Mustafę. W domu Kyle boryka się sam ze sobą. Nawet nie z moralnymi problemami wojny, bardziej z estetycznym jej aspektem. I z poczuciem winy, że będąc przy żonie i dziecku nie jest właśnie w Iraku, strzelając do dzikusów, broniąc kumpli.
Ten przyzwoity film z niezłą grą aktorską i bardzo dobrymi scenami widzieliśmy już tysiąc razy. By jednak zrozumieć dlaczego został tak upolityczniony, nominowany do Oscara i nazwany nawet ważnym podsumowaniem kulturowym oraz człowieczą historią wojny w Iraku, trzeba zdawać sobie sprawę z dosyć specyficznego patriotyzmu Amerykanów, zwłaszcza tych popierających wojnę w Iraku. Żołnierze w Stanach to automatycznie bohaterowie broniący wolności. Kompleks przemysłu wojennego to jedna z najbardziej zyskownych gałęzi, a budowany praktycznie od wojny w Wietnamie mit tych zawsze dobrych, których nie można krytykować i których działań nie można poddawać w wątpliwość jest dziś mocniejszy niż kiedykolwiek. Do dziś spora część Amerykanów wierzy w kłamstwa siane w 2002-2003 roku przez Busha i Cheneya o związku Husajna z atakami terrorystycznymi.
Clint Eastwood, zaangażowany politycznie konserwatysta, stworzył film będący kwintesencją współczesnego stanu umysłu typowego Republikanina.
Dopisał do bohatera głębię, której bohater raczej nie miał i wstrzelił się w nastroje społeczne i moment, w którym można już mówić o wojnie w Iraku w kulturze. Jednak mam wątpliwości, czy jest to film zasługujący na nominacje do Oscara. Prosty, przewidywalny, jednostronny, nie wnosi nic do dyskusji o żołnierzach, dylematach moralnych i wojnie jako takiej. Nawet załamanie psychiczne głównego bohatera jest przesadzone, naciągnięte i generyczne.
Jednak w końcu mówimy o Hollywood, z którego przecież rzadko wychodzi coś, co nie jest prostą historyjką o bohaterach.
Mimo wszystko "Snajperowi" daleko do "Hurt Lockera", bardziej zniuansowanego, nie tak pretensjonalnego filmu o współczesnej wojnie. Nie polecam. A jeśli, to przeczytajcie najpierw książkę Kyle’a.