Daniel Craig mówi, że nie zapisze swoim dzieciom fortuny. Nie dajcie się na to nabrać
Aktor Daniel Craig znany z występów jako agent 007 James Bond zadeklarował publicznie, że nie przekaże swojego majątku własnym dzieciom. Ma to być wyraz sprzeciwu wobec fortun dziedziczonych za nic w spadku, ale tak naprawdę Craig daje tu dowód własnego bogactwa. Bo tylko milioner może poważnie rozważać taki gest.
Cały świat w niespokojnym oczekiwaniu wypatruje filmu „Nie czas umierać”, który będzie pożegnaniem Daniela Craiga z rolą Jamesa Bonda. Premiera 25. produkcji o agencie Jej Królewskiej Mości z powodu pandemii koronawirusa była już wielokrotnie przekładana i wiele osób wciąż ma wątpliwości, czy początek październiku okaże się dla twórców szczęśliwy. Sam Daniel Craig wydaje się spokojny o los filmu i dlatego w trakcie promowania zbliżającego się debiutu podejmuje w rozmowach z mediach dużo osobistych tematów. To spore zaskoczenie, bo brytyjski aktor był do tej pory znany z umiłowania do prywatności. Dlatego m.in. on i Rachel Weisz nie ujawnili publicznie jak ma na imię ich córka urodzona we wrześniu 2018 roku.
W rozmowie z magazynem Candis Daniel Craig poruszył temat swoich dzieci (ma też córkę imieniem Elle ze związku z aktorką Fioną Loudon) w kontekście olbrzymiej fortuny, jaką cieszy się dzięki swojej wieloletniej karierze. Okazuje się, że Brytyjczyk jest zdeklarowanym przeciwnikiem spadków i nie chce, by te pieniądze trafiły na konto córek po jego śmierci. jak podaje portal The Independent, zamiast tego planuje rozdać swoje miliony na rzecz potrzebujących:
Czy nie tak brzmi stare powiedzenie, że jeśli umrzesz jako bogata osoba, to poniosłeś porażkę? Myślę, że Andrew Carnegie oddał równowartość dzisiejszych 11 mld dolarów, co pokazuje, jak bogaty był. Bo założę się, że trochę sobie też zostawił. Nie chcę zostawiać wielkich sum następnemu pokoleniu. Uważam spadek za coś niesmacznego. Moja filozofia zakłada, że należy się tego pozbyć lub rozdać te pieniądze przed śmiercią
– wyznał brytyjski gwiazdor.
Brzmi to dosyć szlachetnie, ale w rzeczywistości jest luksusem bogacza. Daniel Craig może sobie pozwolić na taką filozofię, bo jego dzieciom nie grozi bieda.
Wszystko tak naprawdę zależy od skali. Daniel Craig mówi, że nie chce zostawiać córkom wielkich sum. Tylko co dla niego oznaczają „wielkie sumy”? Jestem w stanie się założyć, że to wciąż kwota dalece przekraczająca możliwości olbrzymiej większości ludzi na Ziemi. Nie mam tutaj oczywiście zamiaru wypominać ekranowemu Bondowi jego bogactwa. W astronomicznych kwotach otrzymywanych przez hollywoodzkie gwiazdy jest coś niestosownego, ale osoby takie jak Craig zarobiły na swój sukces ciężką pracą. Dlatego w sporach takich jak ten między Scarlett Johansson i Disneyem zawsze będę stać po stronie aktorów.
Prawda jest jednak taka, że Daniel Craig może sobie pozwolić na bycie szlachetnym filantropem, bo nie musi od wielu lat walczyć o przetrwanie. Nawet jakby po „Nie czas umierać” przestał grać w filmach i serialach (co oczywiście mu nie grozi z uwagi na nadchodzące sequele „Na noże”), to i tak ubóstwo nie groziłoby do końca życia ani jemu, ani jego rodzinie. Obie córki Craiga nadal będą zamożne z uwagi na lata życia w dostatku, nawet jeśli po śmierci ojca nie dostaną wyliczonego na 160 mln dolarów majątku. A jeśli spróbują kariery w show-biznesie, to też będzie im o niebo łatwiej niż zwykłym osobom. Dlatego trudno nie patrzeć na deklaracje aktora z pewną dozą ironii. Nie ma wątpliwości, że lepiej rozdać te pieniądze potrzebującym niż trzymać w skarbcu a la Sknerus McKwacz. Natomiast robienie z niego bohatera jest dosyć dużą naiwnością.