REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy /
  3. VOD

Nowy film Apple'a przyciąga widzów, ale nie podbił serc krytyków. Chciałbym stanąć w jego obronie

"To może boleć" (tyt. oryg. "Fingernails") to anglojęzyczny debiut reżyserski Christosa Nikou, który pokazał swoje nowe dzieło w sierpniu na Festiwalu Filmowym w Telluride. Obraz, który teraz cieszy się wielką popularnością w serwisie Apple TV+, nie spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem dziennikarzy. Chętnie wejdę z nimi w polemikę.

12.11.2023
13:01
to może boleć film recenzja opinie apple tv fingernails
REKLAMA

„To może boleć” rozgrywa się w niedalekiej, nieco dystopijnej przyszłości. Nastał czas związkowych kryzysów, w reakcji na który opracowano metodę badania kompatybilności par za pomocą cyfrowej analizy zerwanych paznokci. Dzięki temu komputer jest w stanie określić, czy dana para darzy się prawdziwym uczuciem. W jednej z firm, która pozwala wykonać ten test - prekursorskim Love Institute - zatrudniła się Anna (Jessse Buckley); pracuje tam w charakterze instruktorki prowadzącej ćwiczenia wzmacniające relacje, które z założenia mają pomóc uczestnikom zacieśnić więzi i odnieść sukces. Wydaje się doskonale do tego nadawać - wraz z partnerem (Jeremy Allen White) uzyskała bardzo wysoki wynik.

W firmie praewodzi jej bardziej doświadczony Trevor (Riz Ahmed). Problem polega na tym, że - mimo pozytywnej oceny - bohaterka czuje pewną pustkę w swojej relacji, którą w pewien sposób rekompensuje jej czas spędzony z kolegą z pracy.

Dziennikarze chwalili występy aktorskie i przyznali, że film potrafi zadać kilka ciekawych, refleksyjnych pytań o relacje międzyludzkie, jednak historia - całościowo - jest raczej rozczarowująca. 

Więcej o nowościach Apple'a piszemy na łamach Spider's Web:

REKLAMA

To może boleć - Apple TV+

„To może boleć” jest w gruncie rzeczy ilustracją pewnego rodzaju egzystencjalnej paniki - poszukujący miłości ludzie są przerażeni nie tyle wizją samotności, co prawdopodobieństwem, że może wcale nie trafili na właściwą osobę. Lub też, ewentualnie, że to z ich emocjonalnością jest coś nie tak. Niezależnie od tego, czy wierzą w prawdziwą miłość i działanie testu, są gotowi zerwać sobie paznokieć, byle tylko upewnić się, że to, co robią, ma sens. O tym, że pozytywny wynik takiego badania może mieć negatywny wpływ na dany związek (w końcu po co naprawiać i pielęgnować coś, co teraz tak dobrze działa), wspominać chyba nie trzeba. 

Twórcy dostało się między innymi za „płytkie” postacie, tak jakby - w swej scenopisarskiej indolencji - stworzył charaktery stereotypowe czy nierealne. W rzeczywistości sprawy mają się zgoła inaczej: filmowiec z pełną celowością nakreślił portrety ludzi przeciętnych, do bólu naturalnych. Bazuje na suchym dowcipie, sztywnym wyrażaniu emocji, niewielkich uniesieniach i, przede wszystkim, nieustających obawach. Badając, co człowiek jest w stanie zrobić czy poświęcić dla miłości i świadomości obrania właściwej drogi, ostatecznie obnaża przed widzem zaskakującą postawę: bunt przeciw koncepcji długotrwałych związków i monogamii. 

REKLAMA
To może boleć

Dlatego też poczucie lęku, o którym wspominam, wynika przede wszystkim z obaw o marnowanie czasu w związku, który wcale nie działa - tylko dlatego, że społeczeństwo oczekuje od takiego partnerstwa wielkiego poświęcenia, jakim jest stałość i nieskończone zaangażowanie. Głównej bohaterce zależy na mężu i niewątpliwie darzy go uczuciem, a jednak czuje się w tej relacji bardzo samotna. Choć ponowienie testu wykazuje szokujące sto procent zgodności, Anna ma przeświadczenie, że to wcale nie działa. Bierność partnera jest dla niej nie do zniesienia. 

„To może boleć” ma, rzecz jasna, wiele wad. Jest filmem dość hermetycznym; nie wychodzi ze swoimi obserwacjami poza główne trio; pozostawia też wiele niedopowiedzeń dotyczących obecnego kształtu świata przedstawionego, przez co pozbawia się możliwości odniesienia do kondycji całego społeczeństwa we wspomnianym kryzysie. Chwaląc intymność, nie sposób skrytykować pewnych niepotrzebnych, krótkowzrocznych ograniczeń fabularnych.

Poza tym ten cudownie melancholijny w każdym aspekcie - również tempa - obraz to naprawdę czuła wiwisekcja emocjonalności zwykłego człowieka: marzeń o jak najpełniejszym związku czy męczącym, pełnym poczucia winy poczucia duszenia się w relacji. Odruchowo przecież obwiniamy tych, którzy z pozornie tylko niewystarczających powodów powoli wycofują się z, wydawałoby się, idealnego partnerstwa, w którym nikt nigdy nikogo nie skrzywdził. Nikou zdaje się mówić, że miłość to czasem za mało - większość twórców niechętnie to przyznaje. Reżyser, zadając swoje pytania o to, jak wiele jest w stanie przetrwać związek, w którym brakuje wielkich dramatów, podsuwa bardzo niewygodne, wręcz przykre odpowiedzi. Szanuję.

Dodajmy do tego zgrabnie powściągliwe, naturalistyczne, oparte na uśmiechach i nieśmiałych spojrzeniach kreacje Ahmeda i Buckley; olbrzymią empatię twórcy; pełne świateł, uwielbiające bliskość twarzy głównego duetu zdjęcia; wcale niebanalne ujęcia kwestii zbieżności losu i uczuć; w końcu - sprawiedliwe podejście do bohaterów, w którym próżno szukać winowajców i antagonistów. Seansu nie skończymy więc podniesieni na duchu, ale i tak warto dać mu szansę. „To może boleć” to obraz bardzo bliski prawdy, a ta rzadko kiedy jest kojąca.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA