„Co tu się stało?” – pytałem telewizor, gdy przelatywał przede mną zbiór obrazów składających się na nowy sezon „The Morning Show”. Niestety produkcja Apple’a nie dowiozła i jeśli tak ma wyglądać jedna ze sztandarowych produkcji serwisu, to trzeba ten sztandar wyprać.
„The Morning Show” był jednym z koni pociągowych, gdy startował serwis Apple TV+. Kusiło w zasadzie wszystko. Świetna obsada (Jennifer Aniston, Reese Witherspoon, Steve Carell i wielu innych), twórcy (pracujący wcześniej między innymi przy „House of Cards” i „Bates Motel”), a także bardzo współczesna i ekscytująca opinię publiczną tematyka. Premierowy sezon skupiał się bowiem na wstrząsie, który przeszła stacja telewizyjna i jej śniadaniowe wydanie, gdy okazało się, że gwiazda programu (Steve Carell) jest przestępcą seksualnym.
No chociaż nie do końca przestępcą, bo sąd nie udowodnił mu jeszcze winy. Przesłanki są jednak na tyle silne i na tyle mocna jest presja społeczna wywołana przez ruch #MeToo, że prezenter traci pracę. To trzęsienie ziemi dla stacji, dla osób, które w niej pracują, a przede wszystkim dla jego telewizyjnej partnerki (Jennifer Aniston), bo nazwiska obu prowadzących zrosły się ze sobą.
The Morning Show: już w 2. sezonie skończyło się paliwo.
Gdy tylko serial wycisnął z #MeToo to, co dało się wycisnąć, okazało się, że ma niewiele więcej do powiedzenia. Już w 2. serii było jasno widać, że bohaterowie mocno się spłaszczają, a ich losy stają się zupełnie nieinteresujące. W najnowszym sezonie, którego dwa premierowe odcinki widziałem, jest jeszcze gorzej.
Nowa seria zaczyna się ni z tego, ni z owego jakiś czas później i dość szybko wrzuca widza w wir wydarzeń. Okazuje się, że dziennikarka grana przez Aniston weźmie udział w locie na orbitę Ziemi. Jej dawna koleżanka z porannego programu (w którą wciela się Witherspoon) otrzymuje jakieś nagrody, między innymi za relację z tzw. ataku na Kapitol, gdzie bardzo dzielnie zabarykadowała się w jednym z pomieszczeń i w ogóle to świetne dziennikarstwo godne laurów sławy i chwały.
W tle rozgrywa się jeszcze możliwość sprzedaży stacji milionerowi w typie Elona Muska (wciela się w niego całkiem udanie Jon Hamm) i kilka mniej istotnych wątków.
Produkcja pędzi więc, żeby nadążyć za współczesnym światem.
Pokazuje blichtr pierwszoligowego dziennikarstwa na tle kluczowych wydarzeń ostatnich lat. Jest tu wojna w Ukrainie, koronawirus odmieniany przez wszystkie przypadki, zapowiedź krachu na rynku serwisów streamingowych i tak dalej. Twórcy odhaczają kluczowe wydarzenia, które musza przecież rezonować w tym środowisku. Robią to jednak bez subtelności, polotu i – mam wrażenie – zrozumienia tych tematów. Każdy z nich potraktowany jest jako przyczynek do kolejnych perypetii bohaterów i tylko tyle.
Tyle tylko, że ci bohaterowie nie mają już nic do zrobienia. Kolejne wojny i relacje, w które wchodzą, napisane są zwyczajnie mdło. Nawet całkiem zdolni aktorzy nie są w stanie sprawić, by sceny z ich udziałem miały jakąkolwiek głębię i czasem (na przykład wtedy, gdy jedna z bohaterek podziwia Ziemię z jej orbity), ocierają się niebezpiecznie o kicz.
Przyznam, że jestem rozczarowany tym, jak bardzo nieumiejętnie poprowadzono serial, który tak dobrze i tak intensywnie opowiadał o #MeToo. Nie pudrując go zanadto, pokazując, jakie mogą być konsekwencje tak gigantycznej zmiany społecznej, jednocześnie nie zapominając, że chodzi tu przede wszystkim o pokrzywdzonych. Tliła się tam opowieść tragiczna, bez dobrych rozwiązań i happy endu, tyle tylko że twórców bardziej interesował kostium, w który ubrali swoją opowieść. I gdy zniknął temat, okazało się, że on sam nie wystarczy, aby zrobić dobry serial.