Co dalej z księżniczką Leią w Gwiezdnych wojnach? Budżet na jej wersję komputerową zapewni… ubezpieczyciel
Tragiczna śmierć Carrie Fisher to cios w serce każdego fana Gwiezdnych wojen. Wiemy już, że przed jej odejściem udało się nakręcić wszystkie sceny z jej udziałem dla Epizodu VIII. No dobrze, a co z IX częścią Star Wars?
Leia Organa powróciła w nowej trylogii Gwiezdnych wojen. Miała dość skromną rolę w Przebudzeniu Mocy, która rzekomo jest znacznie rozbudowana w kolejnym, ósmym epizodzie sagi. Na szczęście, mimo tragicznej śmierci Carrie Fisher, udało się nakręcić wszystkie sceny z jej udziałem. Nie trzeba więc będzie zmieniać scenariusza, planowanego montażu czy uzupełniać brakujących scen.
Problem pozostaje aktualny w przypadku trzeciej części nowej trylogii. Jak możemy się domyślać, skoro Leia Organa jest istotna postacią dla ósmej części sagi, to zapewne taką pozostaje również i w dziewiątej. Producenci mają więc do wyboru: zmienić scenariusz, zatrudnić nową aktorkę lub… zrobić to, co udało się z Łotrem 1 i ożywić zmarłą aktorkę poprzez cyfrowe efekty specjalne.
Walt Disney przewidział „niedyspozycję” Carrie Fisher.
Wytwórnia zdążyła się ubezpieczyć na wypadek braku możliwości nakręcenia kolejnych odsłon Gwiezdnych wojen bez udziału Carrie Fisher. Jeżeli aktorka z jakiegoś względu nie mogła uczestniczyć w realizacji filmów, ubezpieczyciel Lloyd’s of London jest zobowiązany do wypłacenia odszkodowania w wysokości 50 milionów dolarów.
To kwota znacząco przewyższająca koszt stworzenia cyfrowego efektu specjalnego imitującego aktorkę.
Zwłaszcza, że jedna z najlepszych firm zajmujących się produkcją efektów specjalnych na świecie, legendarne Industrial Light & Magic, zostało przejęte przez Disney’a wraz z Lucasfilm, więc koszty te dodatkowo maleją.
Jaką decyzję podejmie Disney? Nie będę próbował nawet zgadywać. Nie mam jednak żadnego problemu z cyfrowym ożywianiem zmarłych aktorów. Jeżeli Leia będzie wiarygodnie wykreowana i będzie pasować do scenariusza, to… czemu nie? Choć, oczywiście, tęsknoty za prawdziwą Carrie Fisher to raczej nie uleczy.