To nie tak miało się potoczyć. Przecież po tym, jak gwiazda wylądowała w szpitalu, jej stan opisywano jako stabilny. Niestety. Carrie Fisher nie żyje.
W 2016 roku zmarło wiele osobistości. Jednak dopiero teraz, po długiej serii głośnych śmierci, sam poczułem stratę. Odeszła Carrie Fisher, a mnie po raz pierwszy drgnęło coś tam w środku. Po raz pierwszy naprawdę poczułem, że będzie mi brakować kogoś ze świata wielkich mediów.
Carrie Fisher odeszła w wieku 60 lat.
Kobieta wiodła burzliwe, intensywne życie. Z wielu książek poświęconych na jej temat wynika obraz kobiety wrzuconej w sam wir fabryki marzeń, której prawdziwym domem od zawsze były wielki tryby Hollywood. Ze sławną matką i sławnym ojcem, Fisher nigdy nie miała „normalnego życia”, jak sama często przyznawała.
Nie chcę pisać, że zmarła odtwórczyni roli z Gwiezdnych wojen. Fisher zawsze chciała być kimś więcej, niż tylko „Leią ze Star Wars”. Kobieta pisała książki i scenariusze, zajmowała się wolontariatem, do samego końca pomagała uzależnionym. Do tego aktywnie propagowała zmianę postrzegania roli kobiet w kinematografii. Zamiast „dam w opresji” zawsze wolała postaci silne i niezależne.
To pierwszy raz, kiedy odejście gwiazdy o globalnej rozpoznawalności naprawdę mną poruszyło. Chociaż śmierć jest pewna i niezbywalna, chyba wszyscy mamy poczucie, że Carrie Fisher odeszła ze świata przedwcześnie. Właśnie z tego powodu naprawdę będzie mi jej brakować.