Od pewnego czasu dość miałem wszechobecnej, dziecinnej wręcz grzeczności, panującej wśród komiksów. Czemu głównym bohaterem ma być zadbany, przystojny, mający poważny i zdecydowany wyraz twarzy, bogaty, a jak biedny, to chociaż uczciwy i w ogóle przesłodki koleś? Pomijam tu, rzecz jasna, dzieła z góry nastawione na erotykę bądź krwawe sceny i nic poza tym, chociaż i takich coraz mniej. Strasznie się ucieszyłem, gdy w moich dłoniach znalazło się wydawnictwo, które miało wobec mnie jedno tylko zadanie: ukazać, iż plakietka "tylko dla dorosłych" (jaką bym chętnie przypiął na okładkę "Rozkoszy") może pasować do dzieła ambitnego. Wyobraźcie sobie komiks, którego głównym bohaterem, a raczej prowodyrem wszystkich zdarzeń, jest...
... małpiszon. Według co poniektórych - ofiara tajnych eksperymentów naukowych, która uciekła z ośrodka badawczego. Małpa owa, z wyglądu przypominająca szympansa w średnim wieku, przewija się przez wszystkie wątki dzieła, a tych ostatnich jest wiele. Przeglądając "Rozkosz" miałem nieodparte wrażenie, iż czytam jakąś powieść Kinga. Czemu? King w wielu swych dziełach, zanim włączy przycisk "akcja", opowiada historię ważniejszych bohaterów miasteczka przedstawiając ich czytelnikowi tak, by stali mu się co najmniej bardzo bliscy. Blutch całe swoje dzieło na tym oparł. Historia opowiedziana w tym komiksie jest zlepkiem perypetii życiowych kilku osób, wydawałoby się kompletnie różnych, które jednak łączy jeden istotny fakt - perwersyjne myślenie i dążenie do... rozkoszy.
"Zepsułaś naszego manekina!"
Jako jednego z pierwszych poznajemy urzędnika, który, zostawszy wykiwanym przez towarzyszy podróży i opuszczonym na pustkowiu, stara się odszukać zasięg dla swojego telefonu komórkowego tylko po to, by opowiedzieć swojej kochance, jak bardzo tęskni za jej łonem. Inna bohaterka, panicznie bojąca się drzew (a zwłaszcza ich szumu), leżąc nago w wannie zgadza się, by partner nałożył jej na głowę maskę pod postacią papierowego worka z przyprawionym strasznym grymasem, gdyż wtedy będzie go jeszcze bardziej podniecać. Nagość w "Rozkoszy" (aż ciśnie się do ust powiedzenie "rozkosz w nagości") nie burzy. Być może pierwszy z nią kontakt nieco zawstydza, lecz szybko czytelnik uznaje ją za coś normalnego. Czemu? Nagość jest przecież bardzo naturalna, nadzy się rodzimy i, jak sądzą grupy naturystyczne, nadzy powinniśmy żyć. Chyba coś w tym jest. Myślę tak dlatego, iż inną rzadko widzianą w naszym świecie rzeczą przedstawioną w tym komiksie jest pojmowanie kamienia, które jednak wydaje się nietypowe przez cały czas. Te ostatnie dawane są przez mieszkańców świata "Rozkoszy" jako prezent. Osoba obdarowana dużym głazem uspokaja się nawet, gdy leżąc nago (czemu mnie to nie dziwi?) w łóżku, dostaje ową skałę od owłosionej małpy, za którą ludność całego rejonu ugania się z dubeltówkami w rękach.
"Powiemy tacie i cię wyrzuci."
Kreska w "Rozkoszy" ("rozkoszna kreska"?) nie każdemu musi się podobać, lecz na pewno jest zdolna do tego, by przykuć uwagę większości czytelników komiksów i nie tylko ich. Rysunki w poszczególnych kadrach to nie po prostu kontury wypełnione barwą, lecz bardzo ekspresyjne ślady, a i kadry nie są specjalnie obramowane.
Obraz przenika w tło, tło staje się obrazem, oko wariuje i czytelnik ma wrażenie, że osoba rysująca zwierzęta, ludzi, ich nosy, nogi, penisy i łona niedbale wyrzucała gnębiące jej psychikę obrazy z głowy na papier (małą zapowiedź stylu rysunków masz, Drogi Czytelniku, na okładce tego dzieła).
"To ja powiem tacie, że odprawiacie w lesie czarne msze przy minus dziesięciu."
Faktem jest, iż to nie pierwsze wydawnictwo, które opisuję, stawiając je w nad wyraz pozytywnym świetle, lecz tym razem, poza stwierdzeniem, iż do empiku nie trafia byle co, mam jeszcze jeden, dość mocny argument - owy komiks został przez naszych rodaków wyróżniony. Otrzymał "Nagrodę dla najlepszego komiksu francuskojęzycznego - polski wybór" przyznaną przez Instytut Francuski w Krakowie. Nie polecam tego komiksu jednak wszystkim, gdyż czytelnicy dzieł erotycznych nie znajdą w nim ostrych scen "akcji" ani intymnych części ciała wyrysowanych z dokładnością znaną z atlasów biologicznych, a u osób konserwatywnie patrzących na intymność może wywołać zniesmaczenie. Jeśli jednak, tak jak ja, jesteś znudzony wszechobecną grzecznością wydawnictw znajdujących się na półkach w Twojej księgarni - sięgnij po to dzieło.