Jak stworzyć hit kasowy na kilka miesięcy przed oficjalną premierą w kinach? Po pierwsze, doborowa obsada. Każdy dobry film nie pogardzi bowiem dobrymi rolami aktorskimi. Po drugie, pomysł na zrealizowanie popularnego tematu. I po trzecie, i to chyba najważniejszy element sukcesu kasowego, reklama. Gdyby nie ona, na polskie produkcje w stylu "Tylko Mnie Kochaj", "Ja Wam Pokażę" czy "Dlaczego Nie!", wybrałaby się tylko mała garstka widzów. A wszystko, aby producent tychże pozycji (niejaka stacja TVN) udowodniła, że jest jednym z najlepszych promotorów polskiego kina komercyjnego. "Świadek Koronny", to kolejny tego typu obraz, który jednakże zahacza o inne tematy niż ww. tytułach.
Akcja dzieje się w pewnym miejscu w Polsce. Słynny gangster "Blacha" jest najbardziej strzeżonym świadkiem koronnym w kraju. Posiada on informacje, mogące zagrozić całemu pruszkowskiemu gangowi, na czele z jej szefem "Kowalem". Pewnego dnia, dziennikarz Marcin Kruk oraz jego wspólniczka, operatorka kamery Iwona, jako jedyni otrzymują pozwolenie na przeprowadzenie wywiadu z panem Blachowskim. Eks-mafiozo zaczyna opowiadać o tej prawdziwej stronie przestępczego światka oraz o jego relacjach z rodziną.
Jak na rodzimą produkcję, "Świadek Koronny" zaczyna się dosyć dobrze. Wszystko wskazuje na to, że dostaniemy dobre kino akcji. Na tym jednak sprawa się kończy. Wraz z postępem fabularnym zauważymy, że wciągającej sensacji jest tu niewiele. Dało się odczuć aczkolwiek, że twórcy mieli wyższe ambicje. W powietrzu unosił się klimat thrillera psychologicznego (wędrującego pomiędzy klimatem z "Pułapki" i "Trzeciego" z Markiem Kondratem), szczególnie, że w pierwszych scenach ostrzegano Marcina, iż to "Blacha" wykłada karty na stół. Widz w pewnym momencie oczekuje próby zawładnięcia umysłem wrażliwego dziennikarza. Zamiast tego otrzymujemy dialog.
Cała akcja filmu dzieje się bowiem w pokoju hotelowym, gdzie "Blacha" jest przetrzymywany i chroniony. W trakcie przeprowadzanego wywiadu, wędrujemy wraz z kamerą po scenach z kryminalnej przeszłości gangstera. Gołym okiem widać, iż produkcja ta stara się być mieszaniną amerykańskiego i polskiego kina akcji, co wychodzi w dość mierny sposób. Przedstawiony gangsterski świat, wydaje się być sztuczny na ekranie, nawet pomimo świetnie wykreowanych ról Andrzeja Grabowskiego czy Andrzeja Zielińskiego. Producenci najwyraźniej, nie chcieli się posunąć dalej i utrzymując wszystko w konwencji poprawnie politycznej, wykorzystali przemoc, krew i seks to śladowych ilościach. W dodatku zaprezentowane historie nie są poukładane chronologicznie. Były gangster skacze po linii czasowej, zdradzając zwykłemu człowiekowi najskrytsze tajemnice mafii, co daje niekiedy nielogiczny bełkot i wkurzający, ale niespodziewany zlepek a la Pulp Fiction, który w tym przypadku bardziej irytuje niż intryguje.
Obraz wykorzystuje natomiast dużo kontrastów, co wychodzi całości na dobre. Film obfituje w słowne potyczki między pewnym siebie gangsterem, a nieśmiałym i wrażliwym dziennikarzem, lub obserwujemy walkę między "złym gliną" i nawracającym się mafiozą. Wszystko po to, aby wykreować ogólny image głównego bohatera. Pomimo obszernej kartoteki kryminalnej, scenariusz zaczyna kreować "Blachę" na postać pozytywną, zyskującą sympatię widzów. Tutaj, ogromne brawa należą się Robertowi Więckiewiczowi, który spisał się na medal, a charakter musiał kreować na podstawie roli Jacka Nicholsona w "Infiltracji" (gdyż był bardzo blisko osiągnięcia kalki, ale zdołał utrzymać swoją własną twarz).
Denerwujący jest jednak sam scenariusz. Film był reklamowany sloganem - "Miłość silniejsza niż mafia", a na wszelakich portalach filmowych był szufladkowany do gatunków Melodramat, Sensacja. Niestety, tempo obrazu nie pozwala rozwinąć większości wątków. Miłosne wzdychania koncentrują się jedynie na specyficznej relacji pomiędzy Marcinem a Iwoną, i Jankiem a Mirą, chociaż nie są za mocno rozwijane. Tak samo wygląda z nazwą "akcja". Jest parę strzelanin i pobić, ale wszystkiego zbyt mało. Brak tu również naturalnego humoru (przejawiającego się w niektórych wystąpieniach Więckiewicza), czy też charakterystycznej groteski, ukazanej w trakcie gdy "Mnich" modlił się w kościele "Ojcze Nasz…", który nasłał swoich ziomków do zmiecenia "Blachy" z powierzchni ziemi.
Najmocniej jednak boli fakt, że to znowu kolejna nieudana polska produkcja. Najbardziej kuleje scenariusz oraz niepotrzebna i sztuczna miłosna relacja pomiędzy Markiem, a Iwoną. Co więcej, sam motyw dziennikarza i jego przeszłości, wydaje się być nieudany i oklepany. Tym samym widz po seansie może czuć się zawiedziony. Ni to romans, ni sensacja, a znalazłszy się pośrodku, nie ma jakiejkolwiek satysfakcji, gdy pojawią się napisy końcowe. Przeraża aczkolwiek sam fakt, że autorzy byli tak pewni sukcesu scenariusza, że nakręcili prequel "Odwróceni" w formie serialu, który od 16 marca można oglądać w stacji TVN. Pozostawię to bez zbędnego komentarza.