Kler zarobił na hejcie już 20 mln złotych. Nawet filmowy ksiądz, Jacek Braciak, ma w tym swój udział
Kler Wojciecha Smarzowskiego jeszcze przed premierą wywołał ogromne kontrowersje. Hejt wymierzony w twórców im jednak nie przeszkadza. Pokazał to Jacek Braciak podczas wizyty w talk-show Kuby Wojewódzkiego.
Kler wciąż jeszcze nie trafił do polskich kin, a już można ogłosić, że będzie najważniejszym polskim filmem tego roku. Przede wszystkim z uwagi na falę nienawiści i cenzury, jaką rozpętali wrogowie produkcji przed jej obejrzeniem. Co zabawne, wszystko to jest tak naprawdę darmową promocją dzieła Smarzowskiego.
Jak wyliczył Press-Service Monitoring Mediów na zlecenie portalu Gazeta.pl, dystrybutor Kleru oszczędził wiele na de facto darmowej reklamie w mediach. Od 1 lipca do 26 września powstało prawie 4,8 tys. publikacji o filmie Smarzowskiego (w radiu, telewizji i internecie), a ta liczba stale rośnie.
Gdyby obliczyć szacunkowy ekwiwalent reklamowy wszystkich tych medialnych doniesień, to ten równałby się 19,7 mln zł.
Nawet najbardziej nienawistne publikacje dokładają się do sukcesu Kleru. A wczorajszy występ Jacka Braciaka u Wojewódzkiego tylko pogłębi hejt wobec twórców.
Braciak wciela się w filmie w rolę księdza Lisowskiego. To zaskakujący, mocny i głęboki występ. Spory na temat tej postaci będą się toczyć zapewne jeszcze przez długie miesiące. Sam aktor przyjął jednak postawę typową dla polskiego aktora, czyli: bez komentarza. Zapytany przez Kubę Wojewódzkiego, czy nie obawia się o swój wizerunek po występie w Klerze, odparł:
Porównanie Kleru do chrześcijańskiego moralitetu oburzy przeciwników filmu chyba nawet bardziej niż pierwsze, obelżywe zdanie. Recenzenci filmu od samego początku wskazują na elementy ekumeniczne w dziele Smarzowskiego, ale nie przeszkadza to prezesowi TVP czy Katolickiemu Stowarzyszeniu Dziennikarzy mówić o antypolskiej, antyklerykalnej i tandetnej opowieści.
W swoim zaślepieniu nie są oczywiście w stanie dostrzec, że sami dokładają się do sukcesu znienawidzonego filmu.
Kler będzie miał tym więcej widzów, im więcej się będzie o nim mówiło jako o czymś społecznie ważnym i bulwersującym. Cenzura i nawoływanie do bojkotu nie mają wielkiego sensu, bo przecież przeciwnicy filmu Smarzowskiego i tak by na niego nie poszli do kin.
Świadczy o tym najlepiej ich pośpiech w komentowaniu filmu, którego nie widzieli. Na całe szczęście to zamieszanie toczy się tym razem wokół produkcji naprawdę udanej i naprawdę ważnej. Zawsze to lepiej, niż jakbyśmy znowu mieli kłócić się o kolejny produkcyjniak Patryka Vegi.