Bojkot filmu Kler był do przewidzenia, choć jego forma pokazuje, że ciągle tkwimy w PRL-u
Burza i emocje wokół filmu "Kler" przybierają na sile im bliżej do premiery najnowszego dzieła Wojciecha Smarzowskiego. I choć można się było spodziewać ostrych działań nawołujących do bojkotu to jego skala jest naprawdę zadziwiająca.
Nietrudno było się domyślić, że film tak ostro i wyraźnie krytykujący ludzi znajdujących się w strukturach Kościoła Katolickiego spotka się z potężnym sprzeciwem i krytyką ze strony środowisk w większości prawicowych. Kościół Katolicki jest instytucją o szczególnej pozycji w Polsce. Podobnie jak sama religia chrześcijańska, będąca materiałem budulcowym polskiej moralności i kultury od trochę ponad tysiąca lat. Za czasów komuny Kościół był też istotnym narodowym spoiwem oraz ważnym graczem opozycji. Jego obecność w krwiobiegu naszego kraju jest więc tak silna i nierozerwalnie powiązana z tradycją i emocjami milionów ludzi, że jakikolwiek atak na tę instytucję wywołuje obronną reakcję immunologiczną.
Znając kino Smarzowskiego, jego "Kler" na pewno nie jest wyważoną, spokojną i dojrzałą krytyką ubraną w formę pytań filozoficznych, tak jak to niegdyś po mistrzowsku robił Ingmar Bergman.
Oglądając sam zwiastun widzimy, że czeka nas "Drogówka", tyle że w wersji z księżmi i biskupami zamiast policjantów.
I na tym etapie dyskursu publicznego już właściwie nie ma znaczenia to, że Smarzowski skupia się na fragmencie Kościoła, który skrywa w swoich murach niemałe ilości słabych, pogubionych ludzi. Oczywiście hiperbolizuje, choć zapewne są ludzie, którzy potraktują sytuacje pokazane w filmie jako niemalże dokumentalne przełożenie tego, co sami przeżyli w kontaktach z księżmi.
Na pewno Kościół ma problem, toczy go choroba, a jej skala jest szersza niż nam się wydaje. I na tym skupia się Smarzowski w filmie "Kler".
Absolutnie więc nie dziwi mnie protest czy nawet bojkotowanie tej produkcji. Pamiętam równie zażarty sprzeciw przy okazji premier takich filmów jak "Pokłosie", "Kamienie na szaniec" czy nawet "Ida". Żaden z nich oczywiście nie budził aż takich emocji, bo też żaden nie odważył się wytknąć błędów Kościołowi.
Po stronie księży stanął ostatnio zarząd Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, który wydał apel w obronie godności służby kapłańskiej.
Do walki z "Klerem" Smarzowskiego stanęła też "Gazeta Polska", pokazując okładkę nowego numeru pisma, ewidentnie inspirowaną plakatem do filmu Smarzowskiego, na której pokazuje pozytywne przykłady wielkich polskich przedstawicieli Kościoła. Choć przedstawieniem ich jako "skarbu w walce z nazizmem, komunizmem, LGBT i islamistami" moim zdaniem przekroczono już pewne granice. Zestawianie tych wszystkich "wrogów cywilizacji życia" obok siebie uznaję za obrzydliwie niewrażliwe i nie w porządku.
To oczywiście jest jeszcze całkiem cywilizowana, normalna i dopuszczalna polemika oraz krytyka. O wiele gorzej do sprawy podeszła sama kasta rządząca.
Zaczęło się od kuriozalnej decyzji Radia Gdańsk, które od 1994 roku przyznawało nagrodę Złotego Klakiera podczas festiwalu w Gdyni najdłużej oklaskiwanemu filmowi. W tym roku, po raz pierwszy, nagrody nie przyznano.
Już same relacje dziennikarzy stacji telewizyjnych opisujących tę sytuację wyglądały jak z filmów Stanisława Barei.
Podczas sobotniego rozdania nagród na Festiwalu w Gdyni, transmitująca ceremonię TVP Kultura pokazała galę z półgodzinnym opóźnieniem oraz z wyciętą wypowiedzią Wojtka Smarzowskiego o prezesie TVP.
Same Wiadomości TVP zaczęły grzmieć, jak to "rzekome elity atakują Kościół Katolicki".
Niedługo później kolejne polskie miasta zaczęły blokować projekcję "Kleru" w miejscowych kinach. Pierwsza była Ostrołęka. Potem do protestu dołączył też i Grodzisk Mazowiecki.
Do akcji wkraczają też zwykli obywatele, własnoręcznie zrywając plakaty "Kleru" wiszące w całej Polsce.
Okazuje się więc, że Kościoła krytykować nie można. Można za to krytykować krytyków Kościoła.
Można też cenzurować, zmieniać kontekst, mówić, że wszystko jest dobrze, blokować projekcję filmu. W dziwnych czasach żyjemy. Jeszcze jakiś czas temu myślałem, że te czasy należą do przeszłości, którą znałem dotąd z filmów obrazujących PRL, który szczęśliwie mnie ominął. Okazuje się, że ta mentalność nadal żyje w narodzie. Co jest o tyle paradoksalne, że przecież jeszcze wcale nie tak dawno walczyliśmy przeciwko temu, a wolność słowa traktowaliśmy jako największą wartość, do której dążymy…