REKLAMA

Spartacus był bardzo fajny, ale pamiętajmy, że to jednak kicz

Mam takiego kolegę, dla którego Spartacus to absolutnie najlepsze co może być, kamień milowy światowej kinematografii. Czas Apokalipsy, Forrest Gump czy Ojciec Chrzestny biją się o co najwyżej drugie miejsce. Co mnie martwi i bawi równocześnie to to, że chyba nie jest osamotniony w swojej opinii. 

Spartacus był bardzo fajny, ale pamiętajmy, że to jednak kicz
REKLAMA
REKLAMA

Z wielką uwagą przeczytałem wpis Ewy podsumowujący czwarty i ostatni sezon Spartacusa. Z wieloma postawionymi wnioskami się tam zgadzam, choć chyba nie w kwestii ostatecznego wydźwięku serialu. Z zainteresowaniem przeczytałem też pełną uwielbienia i patosu opinię jednego z czytelników, która osobiście bardzo mnie rozbawiła, bo laurka formą i treścią zdawała się być bardziej adekwatna do powiedzmy "Ulissesa" niż serialu emitowanego w HBO. Wczoraj Łukasz wyzywał od kiczu Comę, dzisiaj ja podśmiechuję się ze Spartacusa. Oj, gust Czytelnika Maćka zostaje wystawiony na potężną próbę w ostatnich dniach na łamach sPlay.

Musicie wiedzieć, że "oglądałem Spartacusa zanim to było modne". Zafascynowałem się nim już od pierwszego odcinka, kilka godzin po światowej premierze. Od razu miałem świadomość tego, że dla świata seriali jest tym, czym Quake dla gier komputerowych. Ani to artystyczne, ani ambitne. "Aktorów" żywcem powyciągano z siłowni, tła lokacji robiono może nawet w Paincie. Nie miało to jednak znaczenia, gdyż serial okazał się dziełem niesamowicie wciągającym. Prymitywnym, w każdym aspekcie sztuki złym, ale nadal wspaniałym. To ma chyba nawet zawodowe określenie "guilty pleasure".

Ale nawet w tej swojej wspaniałości były lepsze i gorsze momenty. Spartacus to klasyczny serial dwóch połówek, trochę jak Lost czy Prison Break. Pierwsze dwa sezony były świetne. Kiedy po Blood and Sand zapowiedziano prequel, wielu fanów pukało się w czoła. Nic bardziej mylnego, bo Gods of the Arena, którego głównym bohaterem był Gannikus, okazał się najlepszym sezonem serialu. Niestety, wraz z opuszczeniem domu Batiatusa, serial ewidentnie siada. Główni bohaterowie ograniczeni zapewne budżetem, wciąż przez większość czasu poruszają się w ramach czterech ścian (najpierw świątyni, potem miasta) od czasu do czasu dążąc do uciech cielesnych oraz efektownych konfrontacji, które od pewnego momentu stają się jedynymi "atutami" produkcji.

Scenarzyści chyba troszkę źle zrozumieli intencje fanów. Spartacusa pokochano za to, że stanowi pełną wartkiej akcji historię w realiach - mniej więcej - starożytnego Rzymu. Autorzy najwyraźniej uwierzyli jednak, że cycki, homoseksualiści i dużo, dużo krwi to absolutnie wystarczające zagadnienie, by sprzedać cztery sezony. Bez intryg przebiegłego Batiatusa, za to z rzymskimi dygnitarzami (i to nawet z najwyższej półki), serial zaczyna boleśnie tracić na jakości. Wydarzenia wprawdzie wznoszą się w swojej randze, ale zarazem zostają o wiele bardziej spłycone w stosunku do niewielkich spisków z małego ludus.

Tak między nami, to od samego początku o to w Spartacusie chodziło - orgietki i lejącą się na prawo i lewo krew. W obu jednak wypadkach twórcy źle czytali reakcje fanów. Brutalne orgietki ilustrujące zepsucie Rzymian szybko zakończyły się w przeerotyzowane i nudne romanse, a pełne emocji i dramatyzmu walki "1 na 1" na arenie wyparły całe batalie, zmieniające się w pospolitą rzeź. Podczas gdy na początku każde starcie budziło emocje, od trzeciego sezonu Spartacusa, przywodziło to bardziej na myśl sesję pełną beznamiętnego klikania w Diablo. Gladiatorzy wbijali się w swoich rywali jak w masło, bez żadnej taktyki, a fruwające kończyny przestały budzić jakiekolwiek emocje.

Bawią mnie również tendencje prowadzące do intelektualizowania Spartacusa. Wielu widzów stara się tam doszukiwać elementów głębokiej psychologii. Wydaje mi się, że to absolutne dośpiewywanie filozofii do postaci mimo wszystko jednopłaszczyznowych i tak prostych, jak tylko się da. Do tej pory zastanawiam się czy najciekawsze motyw czwartego sezonu - zamienienie się rolami "tych złych" i przeniesienie sympatii widza na Rzymian - to zamierzone działanie twórców czy zupełnie przypadkiem udało im się sprawić takie wrażenie.

REKLAMA

Prawdziwy Spartacus umiera pod koniec pierwszego sezonu, jego rolę do samego końca z wielkim trudem dźwiga nieopierzony chłystek. Nie wybija się szczególnie negatywnie na tle pozostałych swoich kolegów, którzy są aktorami raczej marnymi i to z zaplecza głównie australijskiego kina. Cieszy, że twórcy spięli się i wykosztowali na efektowny finał, ponieważ trzeci i czwarty sezon były momentami okropnie nudne, szczególnie w kontekście pierwszych dwóch, gdzie intrygi były sprytniejsze, a i krew lała się w zdecydowanie ciekawszym, a na pewno bardziej sensownym stylu.

Nie zrozumcie mnie źle. Oglądanie Spartacusa, szczególnie przez pierwsze dwa lata, to była wspaniała zabawa. W dobie przegadanych seriali w końcu miło było zobaczyć trochę prymitywnej akcji i poczuć klimat Rzymu (na dodatek trochę z innej strony niż w bardziej ambitnym Rome). Nie podoba mi się jednak tendencja do stawiania go na pozycji klasyków typu "Amadeusz", podczas gdy jest to co najwyżej serialowa "Szklana pułapka" (niech stracę - wybierzcie sobie nawet jej najlepszą część).

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA