REKLAMA

Ten horror z Russellem Crowe to film, którego nie da się nie lubić. Ma jednak masę wad

"Egzorcysta papieża" to obraz pod wieloma względami zaskakujący. Nie mógłbym z czystym sercem nazwać go filmem dobrym, a jednak - przyznaję - żywię do niego naprawdę ciepłe uczucia. To jedna z tych dziwnych produkcji, którym łatwo wytknąć multum potknięć, ale równie łatwo z nimi sympatyzować.

egzorcysta papieża film recenzja opinie russell crowe
REKLAMA

Prawdziwy ojciec Gabriel Amorth, którego - pisząc delikatnie - luźną interpretację możemy zobaczyć w filmie „Egzorcysta papieża” (w tej roli niesamowity Russell Crowe), faktycznie był oficjalnym egzorcystą watykańskim i diecezji rzymskiej. Założył Międzynarodowe Stowarzyszenie Egzorcystów i współpracował ze św. Ojcem Pio. Był też autorem wielu publikacji na temat swojego fachu - scenariusz Chestera Hastingsa i R. Deana McCreary’ego czerpie zresztą co nieco z jego zapisków, m.in. z książki „Wyznania egzorcysty”. Mylicie się jednak, jeśli zakładacie, że to kolejny tradycyjny horror, który próbuje wystraszyć widzów klasycznymi chwytami i sugestią, że „to wszystko wydarzyło się naprawdę”.

Owszem, obraz w reżyserii Juliusa Avery'ego opowiada o legendarnym, włoskim księdzu Gabrielu - a raczej o jego podrasowanej, kozackiej wersji. Musicie jednak wiedzieć, że jego starcia z piekielnymi siłami nie mają nic wspólnego z tym, do czego przyzwyczaiły nas mnożące się filmy o demonach, opętaniach i egzorcyzmach.

REKLAMA
Egzorcysta papieża
REKLAMA

Egzorcysta papieża - recenzja filmu

Avery zebrał w kupę gatunkowe klisze i nadał im odświeżającej lekkości, rzekłbym nawet: luzu. W zaskakujący sposób splótł diaboliczny horror z kinem akcji, serwując widzom coś pod wieloma względami zbliżonego do filmów komiksowych.

Zgadza się. „Egzorcysta papieża” to - nie żartuję - superbohaterowie w sutannach. Bardziej kino rozrywkowe z elementami horroru niż klasyczna groza; nie doświadczycie tu jumpscare'ów i podobnych chwytów. Mamy tu natomiast prawdziwy miszmasz, kicz, przegięcie i efekciarstwo; mamy worldbuilding godny solidnego fantasy, który korzysta z chrześcijańskiej (czy może bardziej: kościelnej) mitologii. A w końcu - choć można też powiedzieć, że przede wszystkim - mamy i jego, Gabriela, prawdziwego herosa. To zabawny gość, który widział już wiele, ale wciąż jest gotów skopać kilka demonicznych tyłków. Bawi ciętym językiem, zaskakuje pogodą ducha. To przerysowana, komiksowa postać, a zarazem najmocniejszy komponent filmu - tym bardziej, że Crowe ewidentnie dobrze czuł się w tej roli.

Tak oto zrodziło nam się nowe filmowe uniwersum (kontynuacje już zasugerowane), które do tradycji kina opętania podchodzi z przymrużeniem oka. Nie jest to ten poziom autoironii, który zwróciłby atmosferę w stronę komedii - to raczej próba uczynienia z ogranej tematyki pola dla czegoś odświeżającego. W tym wypadku postawiono na blockbusterową wręcz akcję.

Przy tym wszystkim „Egzorcysta papieża” nie należy - jak można się spodziewać - do najmądrzejszych filmów. Dużo tu pretekstowości i niekonsekwencji; dość męcząca staje się tradycja duchowych metod walki, które zawodzą, a potem nagle zaczynają działać. Obraz ma też problemy z dramaturgią, ale ostatnie dwadzieścia minut potrafi to wynagrodzić. Ostatecznie mamy do czynienia z głupawą, ale w pewnym sensie nietuzinkową rozrywką. W dobie nużąco wtórnych filmów o opętaniu to naprawdę miła odmiana.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA