REKLAMA

Manhattan [film]

Nowy Jork nigdy jeszcze nie wyglądał tak fantastycznie. Jedno z największych amerykańskich centrów kultury jest portretowane w filmach wyjątkowo subiektywnie. Nie mam tu na myśli oczywiście policyjnych kryminałów czy mafijnych sag. Nie wiem, czy zauważyliście, ale większość sukcesywnych komedii romantycznych dzieje się w dużych miastach, a najczęściej jest to właśnie Nowy Jork. Woody Allen najczęściej kręcił tam swoje obrazy i nigdy zbyt szczególnie nie zmieniał powtarzalnej wizji swojego najukochańszego miasta. Manhattan został przez krytyków nazwany wyraźnym hołdem reżysera względem tej bogatej metropolii.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Isaac to nowojorski intelektualista spotykający się z 17-letnią Tracy. Właśnie zrezygnował z pracy w telewizji z powodów osobistych. Ma zamiar napisać książkę, jednakże problemy z koncentracją, spowodowane próbą utrzymania w miarę ciepłych stosunków ze swoją byłą żoną-lesbijką, z którą ma syna, nie pozwalają mu w pełni skupić się na pisaniu. Pewnego dnia spotyka swojego najlepszego przyjaciela, Yale'a, wplątanego w romans z Mary, pragmatyczką z Filadelfii próbującą zaadaptować się do wyższej klasy średniej Nowego Jorku. Wkrótce jednak Isaac i Mary coraz częściej się spotykają i w efekcie zakochują się w sobie. Obydwoje muszą zadecydować, czy naprawdę tego pragną w życiu.

REKLAMA

Manhattan to mogła być prosta komedia romantyczna w typowym amerykańskim stylu. Woody Allen walczy jednak ze stereotypami i tworzy swój własny utwór, bazując na klasykach. Dzięki utrzymaniu filmu w czarno-białej stylistyce, reżyser sięga po melodramatyczną Casablancę i modyfikuje ją tak, aby dopasować się do realiów końca lat .70. Jednakże nie planuje jej parodiować jak w Zagraj to jeszcze raz, Sam. Tu jedynie służy jako źródło inspiracji, aby przekazać dwie formy miłości. Pierwszą z nich jest zauroczenie Allena Nowym Jorkiem. Jeden z krytyków nazwał nawet produkcję "walentynką dla miasta". I trudno się temu dziwić. To wyjątkowo subiektywny obraz pięknego i perfekcyjnego Nowego Jorku. Ulice są oczyszczone nie tylko z kryminalistów, ale również ze śmieci i ogólnie panującego zgiełku i ruchu. Przepełnione są natomiast intelektualistami próbującymi przekonać innych do własnego zdania, nawet jeśli są w błędzie. To niczym utopijna wizja idealnej metropolii znakomicie nadająca się jako wzór na pocztówkę, którą można wysłać znajomym z wakacji.

W tym bezkrytycznym portrecie Allen postanowił ujawnić wady i zalety w relacjach damsko-męskich na przełomie lat .70 i .80 poprzez egoistyczny wgląd na parę indywidualistów nieznacznie odchodzących od stereotypu Nowojorczyka z wyższej klasy średniej. Isaac to przedstawiciel społeczności Nowego Jorku, choć jest odrobinę od niej wyalienowany. Dzięki tej niekonwencjonalności jego związki są tak nieszablonowe, że Freud z wielką ochotą dokonałby głębokiej psychoanalizy. Wpierw pierwsza żona rzuciła go, zmieniając przy tym orientację seksualną; aktualnie spotyka się z nastolatką młodszą od niego o jakieś 30 lat, a później czuje niepohamowany pociąg względem kobiety, która w dość przejmujący sposób krytykuje jego gust artystyczny. Przez to główny bohater nie do końca czuje więź z resztą społeczeństwa i woli przebywać w grupie intelektualistów, których później mimo wszystko sam poddaje ocenie. Choć Allen nie wychodzi poza ramę indywidualizmu. Nie ma tu komentarza społecznego ani dokumentacji poziomu związków z tamtych lat. Reżyser zgrabnie skupia się na postaci Isaaca, eliminując wszelakie tło miejskie. Symbolem tego jest pozbycie się konsumpcyjnego stylu życia poprzez rezygnację z pracy dla telewizji i pisanie nudnych, bezwartościowych scenariuszy, służących ludziom jedynie dla jednorazowej rozrywki.

Z drugiej strony, to postacie kobiece są zdecydowanie silniejsze i to one ukierunkowują styl życia mężczyzn. Mary to udoskonalona wersja Annie Hall (grana nawet przez tę samą aktorkę - Diane Keaton). Jest wyedukowana, ma swoje własne zdanie i nie jest skora do bycia manipulowaną. Jest autsajderką i nie należy do rodowitej społeczności Nowego Jorku. Z resztą, podkreśla to w niemalże każdej rozmowie. Nie może rozmawiać publicznie o orgazmach, bo pochodzi z Filadelfii.

Nie chce mieć romansu z żonatym mężczyzną, bo jej rodzice są religijni i nigdy nie zdradzili się nawzajem (bo pochodzą z Filadelfii). Wierzy w chrześcijańską ideę boskości, gdyż jej filadelfijska rodzina wpajała jej takie, a nie inne wartości (choć nie widać tu Mary jako praktykującej katoliczki). Swój strach przed adaptacją tłumaczy jednak nie tylko swoim pochodzeniem, ale również próbą związania się z nowojorskimi intelektualistami. Najpierw pojawia się Yale, wykładowca akademicki, który szuka przygód, a Mary podświadomie pragnie kolejnego kroku naprzód. Dlatego właśnie postanowiła sprawdzić, jak jej pójdzie z Isaakiem. W końcu, pomimo sprzecznych opinii na temat Bergmana czy Whitmana, to taki sam indywidualista jak ona. I może właśnie tylko w taki sposób można wytłumaczyć zakończenie Manhattanu.

Pozostaje jeszcze niewinna 17-letnia Tracy, która mimo bardzo młodego wieku jest najbardziej dojrzałą postacią w filmie. I nie mam tu na myśli syndromu poszukiwania ojcowskich cech w przyszłym partnerze życiowym (niczym odwrócony mit Edypa - Allen wprost uwielbia greckie tragedie i freudowskie teorie). Dziewczyna przechodzi istotną przemianę, w której zastanawia się nad życiem swoim i Isaaca. Najpierw niewinna, bezbronna i bez pomysłu na dalsze życie, postępowała zgodnie z "zaleceniami" swojego mężczyzny. Dopiero gdy ten zrywa z nią, aby być z Mary, Tracy przeżywa szok i spogląda na świat z zupełnie innej perspektywy. Jako jedyna doświadcza emocjonalnie tego, czego starsi stażem nie potrafią już okazywać. Nawet Isaac i Mary, których najwyraźniej przyciąga jedynie pożądanie. Tracy natomiast od początku poszukuje poważnego związku, lecz jej naiwność z czasem znika. Nie jest to płaska postać, co zdecydowanie widać w końcowej scenie, która wydaje się być kolejną aluzją do Casablanki.

REKLAMA

Widać tu niesamowity kontrast między światem zewnętrznym a ludzkim zachowaniem. Oto wyidealizowany Nowy Jork staje się tłem dla zwykłych i poważnych problemów sercowych. Ta relacja jest dość istotna, gdyż aby oddalić się od dylematów życia codziennego, główni bohaterowie spacerują po mieście i uznają je za osobiste miejsce odkupienia. Traktują niczym kult religijny, jak transcendentaliści w historii amerykańskiej literatury. Zamiast medytować nad naturą, skupiają się na pięknie metropolii. Odizolowani od społeczeństwa podziwiają Most Queensborough czy drepczą po Central Parku. I tylko w tej jednej rzeczy te postacie tak naprawdę są podobne do innych mieszkańców Nowego Jorku - szukają odpowiedzi i pomocy poprzez zadumę, idąc wzdłuż uliczek Manhattanu.

Mimo iż sam Allen twierdzi, że jego filmy nie mają wątków autobiograficznych, to Manhattan jest dowodem na to, że potrafi kręcić osobiste produkcje. Tutaj przelewa nie tylko odwzajemnioną miłość do Nowego Jorku (co szczególnie słychać w monologu w początkowej scenie), ale przede wszystkim do ludzi - społeczności intelektualistów, Żydów, autsajderów, indywidualistów, którzy tworzą tę amerykańską kulturę i potrafią ją skomentować zgodnie z realiami czasów współczesnych. Może to zbyt subiektywna wizja, ale jaka ironiczna komedia nie stawia rzeczywistości w krzywym zwierciadle? Manhattan Allena stoi po środku, co powoduje, że film jest prawdziwy, zabawny i przepełniony naturalnym melodramatyzmem, jakiego brakuje w innych hollywoodzkich produkcjach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA