REKLAMA

Netflix posłuchał niezadowolonych widzów. Serwis szykuje gigantyczne zmiany

Nie będzie nadużyciem, jeśli powiem, że Netflix miał gigantyczny wpływ na telewizję i serialową branżę. Swoją hegemoniczną pozycję wypracował brawurowymi decyzjami i nieszablonowym podejściem do produkcji i dystrybucji treści. Teraz dokonuje zwrotu i upodabnia się do telewizji, co wyjdzie mu na dobre.

netflix zmiany
REKLAMA

Amerykański serwis Deadline przyniósł nam ostatnio informację, że Netflix zamówił pierwszego w swojej historii pilota, czyli tak zwany testowy odcinek. Zwykle stacje telewizyjny, zanim podejmą decyzję, czy zainwestują grube miliony w jakiś tytuł, akceptują scenariusz i wykładają kasę na próbny epizod. Jeśli jest spoko, to serial leci do produkcji, jeśli nie, to stacja albo z niego rezygnuje, albo każe nakręcić go jeszcze raz. Netflix działał inaczej i od razu zlecał produkcję całego sezonu seriali, jeśli i w twórcach, i scenariuszu widział szansę na sukces.

Konkretnie chodzi o produkcję komediową „Little Sky”, w którym główną rolę ma zagrać Samara Waving. Możecie ją znać z krótkiej roli w najnowszym „Krzyku”, ale też popularnego filmu Netfliksa „Opiekunka”. Produkcja kolejnego serialu ze znaną już widzom serwisu aktorką, powinna zostać zaakceptowana bez przeszkód, przecież doskonale pasuje do dotychczasowej strategii serwisu, jego algorytmów i polecaniu użytkownikom podobnych treści od znanych im twórców i ze znanymi twarzami. Co się więc zmieniło?

REKLAMA

Netflix chce podnosić jakość.

Netflix opiekunka z Samarą Waving

Trzeba uczciwie powiedzieć, że na samym początku swojej działalności, serwis VOD po prostu skorzystał z okazji. Kiedy David Fincher szukał domu dla swojego „House of Cards” miał jeden zasadniczy warunek – albo stacja (lub serwis) bierze wszystko, albo nie dostanie nic. Reżyser założył sobie bowiem, że jego produkcja będzie po prostu długim filmem podzielonym na rozdziały, czyli odcinki. Mimo niezłego pomysłu i znanego reżysera, mało kto był gotów w ciemno inwestować w drogą i niepewną produkcję. Netflix, który chciał być postrzegany jako rewolucja na rynku treści telewizyjnych, zgodził się więc bez gadania.

Wtedy jednak miał szczęście i doświadczonych twórców na pokładzie. Jednak 10 lat i setki tytułów później Netflix nie jest już kojarzony jako oaza artystycznej twórczości i HBO naszych czasów, a raczej jako serwis bardzo masowy. Taki, który rozdrabnia się i może co prawda walczyć o widza dobrymi licencjami, kilkoma niezłymi filmami, ale większość ramówkowych nowości to średniaki. To oczywiście uproszczone spostrzeżenie, ale słychać je coraz częściej wśród widzów. Nie ma możliwości, żeby wszystko, co pojawia się wśród tak licznych nowości, było wybitne, a często nie jest nawet akceptowalne.

Deadline wiąże ten ruch ze zmianami personalnymi w serwisie. W 2020 roku Bela Bajaria, która przyszła do Netfliksa z telewizji, została osobą odpowiadającą za produkcje treści w Netfliksie.

REKLAMA

Netflix korzysta z lat doświadczeń telewizji, które wcześniej dość nonszalancko odrzucił.

Wbrew pozorom są to bardzo dobre wieści. Bo choć prawdopodobnie kończy się czas rozpasania serwisów VOD, to w mojej opinii nie potrzebujemy dziesiątek tanich produkcji, a kilka naprawdę świetnych. Większa selekcja na pewno przyczyni się do skoku jakości. Netflix zresztą komunikuje to wprost. Włodarze serwisu zadecydowali bowiem, że zmniejszą liczbę swoich oryginalnych filmów. Wiecie tych co albo dostają Oscary, albo są kolejnymi generycznymi akcyjniakami/komediami romantycznymi ze znaną aktorską twarzą. Oczywiście z przewagą tych drugich.

Oznacza to, że czerwony gigant rozumie, jak daleko oddalił się od swojego marzenia, aby „stać się HBO, zanim HBO stanie się Netfliksem”. I na tym my jako widzowie skorzystamy. Być może serwis doczeka się  swojej „Gry o tron”, a nie kolejnego „Wiedźmina: Rodowodu krwi”

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA