Michał Jarecki

Dla Rozrywka Spider’s Web najchętniej bloguje o branży filmowej, krytycznym (lub pełnym uwielbienia) okiem przyglądając się nowościom na ekranach kin i w serwisach streamingowych. Kinoman, filmoznawca, szczerze miłujący zarówno arthouse, jak i naszpikowane akcją popcorniaki. Niemal cały swój czas wolny poświęca kulturze w najróżniejszych jej formach. Wciąż dokształca się filmoznawczo; o sztukach wizualnych pisze od lat, początkowo raczej hobbystycznie, a od dłuższego czasu – zawodowo. Gościł w Radiowej Czwórce czy telewizji publicznej; można go było przeczytać m.in. w miesięczniku „Kino”, „Nowej Fantastyce” czy na łamach innych serwisów (recenzje, felietony, newsy, wywiady).
statystyki
Aktywny od: 16.04.2021
Dodał: 2932 tekstów
22.06.2021 15:10

„Król” zgarnął Orła, a Szczepan Twardoch dowiedział się o tym z smsa. Polska branża filmowa nie traktuje seriali poważnie

Szczepan Twardoch poskarżył się dziś na swoim facebookowym profilu, że o nagrodzie (Orły 2021) dla „Króla” dowiedział się... z smsa. W podobnej sytuacji znalazł się już kilkakrotnie Jakub Żulczyk.Rozdano przełomowe Orły 2021, które zdominował Mariusz Wilczyński i jego animacja „Zabij to i wyjedź z tego miasta”, a wśród zdobywców nagród znalazł się między innymi serial produkcji Canal+ adaptujący prozę Szczepana Twardocha. Mowa oczywiście o „Królu”. Nagrodę w kategorii „Najlepszy serial fabularny” odebrał Jan P. Matuszyński, reżyser tej odcinkowej produkcji, który podkreślił przy okazji, że zazdrości filmom, że mają tyle kategorii. Chciałby też, by w przyszłości się to zmieniło.Podpisuję się tym każdą z kończyn, dodając przy okazji, że zmiany powinny obejmować również stosunek do innych twórców, bez których produkcja w ogóle by nie powstała. Szczepan Twardoch napisał materiał źródłowy a następnie poświecił trzy lata pracy przy serialu, będąc scenarzystą i współautorem formatu. Ostatecznie jednak nikt nie wpadł na to, by zaprosić go na galę rozdania nagród; co więcej, nikt nie poinformował go nawet o tym, że „Król” doczekał się jakiejkolwiek nominacji. Pisarz o przyznanej nagrodzie dowiedział się z smsa, którego wysłał mu kolega akurat oglądający galę. Ślązak nie omieszkał wyrazić żalu w social mediach (bo co innego mu pozostało?); nie da się ukryć, że absolutne pominięcie twórcy, „ojca” całej opowieści, jest co najmniej niesmaczne.
21.06.2021 19:22

„Szkoła dla elity” wróciła z 4. sezonem i znów podbiła Netflix. Niestety, nowy sezon okazał się najsłabszy

Czwarty sezon hiszpańskiego serialu Netfliksa pt. „Szkoła dla elity” jak na razie cieszy się mieszanym (ze wskazaniem na negatywny) odbiorem widzów, na co wskazują choćby oceny w zagranicznych agregatorach opinii. Nie jestem tym zanadto zdziwiony, bo choć moim zdaniem spadek formy serialu jest nieznaczny, to nie da się ukryć, że najnowsza seria jest zdecydowanie najsłabsza.Carlos Montero i Dario Madrona stworzyli dla Netfliksa serial, który szybko zaskarbił sobie sympatię subskrybentów; wierna widownia, której serca zostały skradzione przez tę mieszankę thrillera z teen drama, i tym razem rzuciła się, by wchłonąć premierowe odcinki. Również na Netflix Polska 4. sezon „Szkoły dla elity” szybciutko wywindował się na pierwsze miejsce na liście najchętniej oglądanych produkcji serwisu.Nie było tajemnicą, że nowa odsłona przyniesie wiele zmian, przede wszystkim obsadowych: znani z poprzednich serii aktorzy pożegnali się z fanami w mediach społecznościowych. Ich bohaterowie (m.in. Carli, Valerio, Lu) ukończyli już Las Encinas, czyli najbardziej elitarną szkołę w Hiszpanii, gdzie uczą się dzieciaki osób z wyższych sfer, i wyjechali, by studiować za granicą. Oczywiście, twórcy znaleźli zastępców, którzy dołączyli do grona uczniów i tych bohaterów, którzy muszą powtarzać rok. Nowe twarze zabierają znacznie więcej ekranowego czasu, niż można było przypuszczać, ale dobrze sprawdzają się w tej opowieści. Każda z nowych postaci wiele wnosi do fabuły i w jakiś sposób się wyróżnia, godnie zastępując poprzedników.
18.06.2021 16:07

Bez niego nie byłoby Gimliego, ale gdy upomniał się o swoje, dostał od producentów z buta

Po latach od premiery legendarnej adaptacji „Władcy Pierścieni”, swoim żalem do członków ekipy produkcyjnej podzielił się z mediami aktor, bez którego nie zobaczylibyśmy Gimliego w akcji. I ciężko mu nie współczuć, bo zważywszy na cały ten spędzony na planie czas i ciężką pracę włożoną we współtworzenie filmowej inkarnacji krasnoluda, potraktowano go, kolokwialnie pisząc, z buta. „Władca Pierścieni” Petera Jacksona zakorzenił się w świadomości konsumentów kina i kultury popularnej jako wzorowa adaptacja i najlepszy film (a nawet trzy!) fantasy w historii. Ciężko się nie zgodzić, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że po dwóch dekadach ta blisko dwunastogodzinna (jeśli podliczymy wersje reżyserskie) epopeja wciąż prezentuje się wspaniale. Myśląc o członkach Drużyny Pierścienia, widzimy twarze Viggo Mortensena czy Elijaha Wooda, słysząc o Legolasie i Gimlim, od razu wizualizujemy sobie twarze Orlando Blooma i Jonathana Rhysa-Daviesa. Nie ma nic dziwnego w tym, że dla większości widzów dublerzy czy kaskaderzy pozostają anonimowi; tak się już utarło, że postać należy do aktora, który użycza jej swojej twarzy. Zdarza się jednak, że dubler daje filmowemu bohaterowi znacznie więcej, niż można było przypuszczać. Tak było w przypadku Bretta Beattiego, którego w roli wspomnianego Gimliego widzimy na ekranie przez naprawdę długi czas i w zadziwiająco wielu scenach. Beatti w ostatnim czasie ujawnił szczegóły swojego występu i pożalił się na ekipę produkcyjną, która odmówiła uwzględnienia jego nazwiska w kluczowej części napisów końcowych.
17.06.2021 15:05

Czarnek przyznał najważniejsze odznaczenie w edukacji... parze od billboardów antyaborcyjnych

Minister Edukacji i Nauki odznaczył Katarzynę i Mateusza Kłosów za „szczególne zasługi”. A dokładniej: za oblepienie Polski billboardami z płodami.Antyaborcyjne billboardy kilka miesięcy temu zdominowały reklamową przestrzeń miejskiego krajobrazu. Obok głosu sprzeciwu wobec rozwodów („Kochajcie się, mamo i tato”) najliczniejsze plakaty dotyczyły właśnie aborcji (czy też, zdaniem autorów akcji, „afirmacji życia”), której temat rozgorzał w związku z wydarzeniami z jesieni 2020 roku. Billboardowe przedsięwzięcie to element presji, który ostatecznie jednak, według przeprowadzonego przez instytut IBRIS sondażu, nie wpłynął na nastroje społeczeństwa zgodnie z oczekiwaniami. Zdecydowana większość (ponad 80 proc.) opinii publicznej nie zmieniła swojego nastawienia pod wpływem plakatów, przy czym 6,7 proc. zmieniło poglądy w tej sprawie na bardziej liberalne. Jedynie 2,6 proc. ankietowanych dało się przekonać do bardziej konserwatywnej wizji.Tak czy owak, akcja, zgodnie z przypuszczeniami, zaogniła konflikt i sprowokowała do kontrofensywy. Choć przekonywano, że ten styl przekazu podprogowego nie wzbudza żadnych negatywnych emocji, w kontekście niedawnej decyzji TK i nastrojów społecznych trudno o bardziej mylną diagnozę.Za kampanię odpowiada Fundacja Nasze Dzieci — Edukacja, Zdrowie, Wiara z Kornic na Śląsku. Jej prezesem jest Mateusz Kłosek, właściciel firmy Eko-Okna (2 mld zł przychodu w 2020 roku).
17.06.2021 08:58

TVP „Gra na Maksa” z okazji Euro 2020. Nowy serial to festiwal seksizmu i żenujących stereotypów

To nie tak, że od serialu złożonego z kilkuminutowych odcinków i wyprodukowanego przez TVP specjalnie pod Euro 2020 oczekiwałem nie wiadomo czego. A jednak czuję się niebywale sfrustrowany, odkrywając, że kolejny twór polskiej telewizji publicznej, „Gra na Maksa”, musi bazować na tak przestarzałych, skrajnych i nudnych stereotypach. I wprawiać w tak ogromne zażenowanie.Gdyby jeszcze twórcy zdecydowali się te stereotypy wyśmiać, pokazując, że nie warto traktować ich poważnie – w porządku. Niestety, „Gra na Maksa” to kolejny festiwal seksistowskiego humoru, tego z najniższej półki, co więcej: krzywdzącego zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn (bo ze wszystkich robiące idiotów). Nie żeby ktoś miał się czuć seansem tego serialu obrażony (chociaż mógłby, bo inteligencję widzów to bezczelnie obraża). Zastanawia tylko, ile wody w Wiśle musi jeszcze upłynąć, zanim publiczna telewizja w końcu nadgoni współczesność, przestanie się ośmieszać i zadba, by podobne rozrywkowe materiały nie bazowały wyłącznie na związanych z banalnym szufladkowaniem dowcipach sprzed lat? Od czasu nieszczęsnej „Trzeciej połowy” nie zmieniło się zupełnie nic.Żeby nie być gołosłownym – przykłady. Jak możecie się domyślać, każdy dowcip oparty jest na tym, że gość nie myśli o niczym innym niż mistrzostwa, swoją dziewczynę traktuje bardzo protekcjonalnie, a ona jest właściwie kulą u jego nogi, uniemożliwiającą radosne ekscytowanie się piłką nożną. Widzicie swoje odbicie w postaci Ali, drogie panie? Ach, dodam jeszcze, że całość, zupełnie jak mecz, komentują ze studia przerzucający się sucharami Laskowski z Milą. W oficjalnym opisie TVP podkreśla, że „mimo ewidentnego nawiązania do piłki nożnej jest to przede wszystkim historia obyczajowa, nie tylko dla fanów futbolu”.
16.06.2021 18:59

Uniwersytet w ankiecie dał możliwość wyboru płci osobom trans i niebinarnym. Kurator oświaty: „agencja towarzyska, segregacja studentów”!

Barbara Nowak, małopolska kurator oświaty, popełniła dziś na Twitterze wpis atakujący Uniwersytet Jagielloński; wpis tyleż manipulacyjny, co kuriozalny. Lista lęków i obsesji (zwłaszcza tych związanych z tematem seksualności) pani Nowak jest zadziwiająco długa, jednak tym razem jej tętniący przerażeniem post świadczy jedynie o — przykro pisać — niekompetencji autorki. Odpowiedź UJ to potwierdza.Barbara Nowak lubi kontrowersje. Nie raz i nie dwa zdarzyło się jej opublikować w sieci wpisy, wokół których, delikatnie pisząc, zawrzało. Było coś o tym, że po Auschwitz powinni oprowadzać tylko polscy przewodnicy, że uczestniczki zeszłorocznych protestów korzystały z symboliki rodem z totalitaryzmu niemieckiego (czy J.K. Rowling wie, że zrobiła z Pottera małego naziola?), rodziców przekonywała o wielkiej szkodliwości „doktryny LGBT” i o tym, że edukacja seksualna powoduje wzrost seksualnej przemocy wśród uczniów (odwołania do naukowych publikacji nie uświadczono). Kurator blokowała też równościowe inicjatywy i uznała, że w sprawie księdza katechety, który na szkolnej lekcji uczył o leczeniu homoseksualizmu elektrowstrząsami, najgorszy jest fakt, że zaczęto o tym mówić w mediach. Wobec księdza, rzecz jasna, nie podjęła wobec absolutnie żadnych kroków. A to tylko kilka pierwszych z brzegu przykładów.
15.06.2021 15:21

Ksiądz, którym inspirowało się „Boże Ciało”, ma kłopoty. Patryk B. zatrzymany, grozi mu więzienie

„Boże Ciało” to znakomicie oceniany i nominowany do wielu nagród (w tym do Oscara) film Jana Komasy z 2019 roku. Pomysł na scenariusz został zaczerpnięty z prawdziwego życia, a teraz okazało się, że podszywający się niegdyś pod księdza Patryk B. znowu ma problemy z prawem.„Boże Ciało” Jana Komasy opowiada historię dwudziestoletniego Daniela (w tej roli fantastyczny Bartosz Bielenia), który zostaje warunkowo zwolniony z poprawczaka. Gdy wyjeżdża na drugi koniec Polski, by podjąć pracę w stolarni, w pewnym momencie decyduje się podszyć pod księdza, co przychodzi mu z łatwością. Nową tożsamość udaje się utrzymać przez pewien czas.Inspiracją do napisania tej fabuły była prawdziwa historia Patryka B., osiemnastolatka z patologicznej rodziny, który pewnego dnia postanowił kupić sobie sutannę i poudawać księdza. Jak twierdzą wierni, którzy dali się nabrać: młody, przystojny i elokwentny, łatwo mu to przyszło. Cały ten incydent nie powinien zresztą nikogo specjalnie dziwić, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że w wielu miejscowościach czy środowiskach słowa gościa w koloratce nikt nie podważy, więc jak mówi, że ksiądz, to ksiądz. Jeśli do tego faktycznie wygadany i przekonujący, to nad czym tu się zastanawiać? Sam pewnie bym to łyknął. Wieś Budziska (niedaleko Wołomina, woj. mazowieckie) szybko pokochała nowego księdza. Patryk, wówczas maturzysta, zbudował swój nowy image z głową i skutecznie podtrzymywał całą tę mistyfikację przez dwa miesiące, odprawiając msze, spowiadając wiernych i udzielając komunii. W końcu jednak ktoś na niego doniósł i zabawa się skończyła (w przeciwnym wypadku mogłaby potrwać znacznie dłużej).Pierwszym, który uwierzył Patrykowi B., był… schorowany proboszcz, ks. Marek, któremu chłopak wcisnął kit, że niedawno skończył seminarium, ma 26 lat i właśnie przebywa na urlopie, ale chętnie pomoże. I tak najpierw zaczął jako wikary, trochę pobiegał z tacą, a wkrótce mógł już samodzielnie odprawiać msze, spowiadać czy udzielać komunii. Za jedną mszę inkasował pięć dyszek, a proboszcz był rad, bo chłopak ewidentnie przyciągał wiernych na kazania. Był, cytując, odpowiednio „nowoczesny”. Czasem ktoś się zdziwił, że popalał papierosy, pił piwo, zamawiał pizzę na plebanię czy driftował na jednej z ulic.
14.06.2021 15:00

Jack Sparrow powraca! W „Sea of Thieves: A Pirate's Life” znów zobaczymy kultowego pirata

„Sea of Thieves” wciąż się rozwija. Twórcy ze studia Rare wpadli na doskonały pomysł na kolejny dodatek, gwarantujący, że na tytuł zwróci uwagę wielu graczy. Dość powiedzieć, że w „A Pirate's Life” pojawi się znany z „Piratów z Karaibów” Jack Sparrow… a to nie wszystko.„Sea of Thieves” to bazująca na współpracy produkcja z 2018 roku, będąca kompromisem pomiędzy symulatorem i grą akcji. Opanowujemy podstawy wirtualnej żeglugi, nawigując kolejnymi statkami, dzielimy się obowiązkami z innymi graczami (sternik, nawigator etc.), a potem schodzimy na ląd i wykonujemy misje. Początkowo gracze narzekali na powtarzalność rozrywki i skromną zawartość, ale twórcy regularnie rozbudowywali swoje dzieło. Kolejne rozszerzenie nosi tytuł „A Pirate’s Life”. Wprowadzi ono do gry kultowego już kapitana Jacka Sparrowa, czyli pamiętną kreację Johnny'ego Deppa z serii „Piraci z Karaibów”. Poza nim zobaczymy też innych znanych z disneyowskiego cyklu bohaterów (m.in. Davy'ego Jonesa), pojawią się też nowe lokacje, narzędzia, wrogowie, obszerna kampania i wiele zadań pobocznych. Zdaniem twórców jest to najambitniejszy dodatek fabularny, jaki kiedykolwiek stworzyli z myślą o tej grze.Zadaniem graczy będzie oswobodzenie kapitana Sparrowa i sprzymierzenie się z nim w walce z mrocznymi siłami. Fabuły epizodów powstały we współpracy z Disneyem i czerpią inspirację zarówno z serii filmów, jak i z oryginalnej atrakcji w parku rozrywki. Wydarzenia z dodatku będą wpływać na całą grę, nie tylko na konkretne fabularne wątki.Premiera aktualizacji odbędzie się 22 czerwca. Rozszerzenie będzie darmowe dla wszystkich posiadaczy „Sea of Thieves”.
14.06.2021 09:41

Książka: ma w tytule tęczę i opowiada o LGBT. Polacy: co za wynaturzenia. Wydawnictwo: cyk, zrobimy reklamę, która wyśmieje tę homofobię

„Pod tęczą” to nadchodząca powieść autorstwa Celii Laskey. Polski wydawca zareklamował książkę hasłem nawiązującym do stref wolnych od LGBT, a spora część internautów zademonstrowała swoje niezadowolenie z kolejnego przykładu nachalnej promocji obrzydliwych ideologii. Ich komentarze to – w kontekście tematyki powieści – swoista ironia, tymczasem wydawnictwo Prószyński i S-ka zręcznie przekuło je w chwytliwą promocję powieści. Czapki z głów.Chcieli żyć w strefie wolnej od LGBT, ale los spłatał im figla… – tym hasłem wydawnictwo Prószyński i S-ka promuje powieść pt. „Pod tęczą”, której premiera na polskim rynku odbędzie się 15 czerwca 2021 roku. Według opisu jest to „ciepła, pełna humoru, przejmująca opowieść o zawiłościach ludzkiej psychiki, związkach oraz tolerancji wobec siebie i innych”. Akcja rozgrywa się w miasteczku Big Burr, gdzie wszyscy (pozornie) świetnie się znają. Big Burr zdobywa tytuł najbardziej homofobicznej miejscowości w Ameryce, a przyznająca go organizacja przysyła tam na dwa lata queerową grupę zadaniową do edukowania lokalnej społeczności, czego rezultaty są, rzecz jasna, niełatwe do przewidzenia.Polskie wydawnictwo, by zareklamować powieść na rodzimym rynku, postanowiło nawiązać do stref wolnych od LGBT, o których swego czasu było w naszym kraju głośno. Niektórym jednak zapewne wystarczyłby już sam tytuł, zawierający promujące wynaturzenia i degeneracje antyrodzinne słowo „tęcza”. Oczywiście, sam fakt, że bezrefleksyjna część społeczeństwa zaatakuje powieść tematycznie związaną z seksualnymi mniejszościami nie jest niczym zaskakującym (to przykre, ale prawdziwe). Oceniający i krytykujący obrońcy tak zwanej „normalności” sami odzierają się z resztek powagi, opluwając utwór i jego autorkę jedynie w związku z tym, że na okładce ujrzeli skrót „LGBT”. Przed premierą raczej z treścią książki się nie zapoznali. A jednak to dość znamienne i ironiczne zarazem, że opowieść o homofobicznym miasteczku spotkała się z tak wieloma homofobicznymi hasłami. To nie literacka fikcja, a realny problem.