Najwyższy czas, kończyć jednak ten dosyć pesymistyczny wstęp, bo chociaż, iż nadal jesteśmy w lesie, to gdzieś na jego granicach majaczy światełko nadziei dla nas. Także i temat tej recenzji wypadałoby przenieść z filmów na seriale telewizyjne. Ostatnio coraz więcej i coraz częściej na kanałach analogowej telewizji mamy szansę oglądać wielkie hity zza oceanu. I bardzo dobrze, bo rodzime produkty stoją poniżej przyzwoitego poziomu i gdyby nie towary importowe, to telewizor wyleciałby na skrzydłach z mego domu. Jednak nie zostawajmy tylko przy telewizji, ponieważ wydawcy nie zaniedbują także rynku „płytowego”, zasypując nas ostatnio serialami na DVD. Co ciekawe, często są to tytuły jeszcze nie pokazywane u nas, ale co nie znaczy, że gorsze. Takim serialem jest między innymi omawiany tutaj Invasion. Serial spod znaku stacji ABC, która wyprodukowała także między innymi znanych u nas Zagubionych, Gotowe na wszystko, Chirurgów czy dosyć popularny show Taniec z Gwiazdami, na którego licencji powstała polska wersja. Widać, więc, że po Inwazję warto sięgnąć, a ja mogę to potwierdzić, ale po kolei…
W moim przypadku zaczęło się od „Zagubionych„. Ciekawa fabuła, co prawda drugi sezon ciut nudził, ale trzeci to powrót do dobrej formy. Potem nastał wielki „bum” na „Skazanego na śmierć” (do dziś coś mnie trafia jak widzę tę nazwę zamiast „Prison Break”). Pierwszy sezon to było naprawdę mistrzostwo wśród seriali – ciekawe zwroty akcji, klimat i napięcie. Dalej to już niestety odcinanie kuponów, o czym zresztą możecie przeczytać w artykule „Prison Break III” w tym numerze Playbacku.
Tym razem ja scharakteryzuję Wam inny serial, który jeszcze nie tak dawno od Prison Break był popularniejszy, dziś widzowie plasują go na drugiej pozycji. I teraz uważajcie – w tym artykule nie będzie o tym dlaczego jedno od drugiego jest lepsze. Na forach internetowych wciąż toczą się o tym dysputy. Osobiście uważam, że nie ma podstaw, aby oba seriale porównywać, bo każdy z nich traktuje zgoła o czym innym. Jeśli mamy je ze sobą konfrontować tylko dlatego, że to seriale, to dajmy sobie lepiej spokój. Od razu też zaznaczam, że jestem fanem Lost. Prison Break zupełnie mnie nie wciągnął, ale nie zamierzam rzucać w jego kierunku mięchem.
Wszyscy bohaterowie uciekają kierowani indywidualnymi pobudkami, celem nadrzędnym jest jednak Meksyk i Panama, gdzie będą w miarę bezpieczni, ze względu na brak prawa o ekstradycji. W międzyczasie jednak większość planuje udać się po łup ukryty poprzez D.B. Coopera, który wyjawił Michaelowi jego lokalizację w ostatnich chwilach życia. Rozpoczyna się szaleńczy wyścig nie tylko ze ścigającymi, ale także między skazanymi.
Serial ten jest dostępny już parę lat i sam śledziłem losy bohaterów z zapartym tchem czekając co tydzień, a czasem nawet dłużej na kolejne części ich przygód. Stałem się niejako fanem tej wykreowanej przez Paula Scheuringa historii i dlatego mocno się zdenerwowałem gdy usłyszałem pod jakim tytułem ma się ona ukazać w naszej rodzimej telewizji, ale może od początku… W pierwszym odcinku poznajemy sprawę Lincolna Burrowsa – został on skazany po bardzo szybkim procesie na karę śmierci za zabójstwo brata wiceprezydenta. On sam twierdzi uparcie, że jest niewinny, ale przeciwko temu stoją niezbite dowody. W dziwny sposób, wszyscy, którzy mogliby zaświadczyć o tym, że zbrodni dokonał ktoś inny, giną w niewyjaśnionych okolicznościach, a we wszystkim zdają się maczać palce agenci Tajnych Służb. Dwiema osobami, które jeszcze wierzą w niewinność Lincolna są – jego była dziewczyna, a obecnie adwokat – Veronica Donovan i brat Michael Scofield. To właśnie dzięki niemu egzekucja może nie dojść do skutku bowiem jest on architektem, który miał wgląd do planów więzienia Fox River, w którym dzieje się większość akcji pierwszego sezonu serialu. Układa on więc misterny plan ucieczki z ciupy, tatuuje sobie na ciele plan zakładu i napada na bank dając się tym samym zapuszkować. Jednak genialne, zdawałoby się przemyślenie przebiegu ucieczki obejmuje wszystko (razem ze zniknięciem będąc już poza murami), oprócz jednej istotnej rzeczy – ludzi. To właśnie oni będą na zmianę pomagać i przeszkadzać, zdradzać i podjudzać. Taką wesołą gromadkę tworzą tacy skazańcy, jak m.in. John Abruzzi – szef rodziny mafijnej oraz Theodor „T-Bag” Bagwell skazany za wielokrotne morderstwa i gwałty. Dodając do tego jeszcze wrednego strażnika Brada Bellicka i starających się uśmiercić Lincolna wspomnianych już agentów tajnych służb, robi się naprawdę ciekawie.
Te arcydzieło, którego powstały już trzy sezony, opowiada o losach dwóch braci. Dean jest wyluzowany jak cała pierwsza seria, nigdy nie przejmuje się robotą do zrobienia, najchętniej spiłby się tanim alkoholem, rozwalił butelkę z piwem na głowie jakiegoś kolesia, po czym przespał się z dwoma dziewczynami (Dean, nie koleś z głową oblaną piwem). Z drugiej strony, Sam zawsze marzył o stabilnej pracy i dobrej edukacji, przez co ma zamiar skończyć porządny uniwersytet i znaleźć sobie dziewczynę, z którą byłby przez całe życie. Widząc różnice w charakterach, jest oczywiste, że bracia często się kłócą i zwykle mieszkają jak najdalej od siebie. Sytuacja diametralnie się zmienia, gdy Dean odwiedza Sama na samym początku pierwszego sezonu, mówiąc że ich ojciec zapewne jest w niebezpieczeństwie. Biorąc pod uwagę jego profesję, tatuś ma spory problem. Otóż rodzina specjalizuje się w szukaniu i eliminowaniu różnych demonów, wilkołaków i wkurzonych dusz. Biedne siły zła muszą cierpieć tylko przez to, że paręnaście lat wcześniej jeden demon spalił dom Winchesterów… razem z ich matką.
„Kochanic króla” i tak w końcu nie obejrzałem, ale po dwóch sezonach serialu stacji Showtime, jestem pewien, że jeśli film ten nie zasługuje choćby na kilka oscarów, to nie jest lepszy od „Tudorów”. Takie stwierdzenie, rodem z reklamówek, może razić, ale biorę za nie pełną odpowiedzialność. Szczególnie, że głównym atutem hollywoodzkiej produkcji ma być pojedynek „najseksowniejszych” gwiazd kinematografii. Cóż, dość podobny zabieg zastosowano przy Catwoman, chcąc ukryć wady filmu.
Klan opowiada o losach warszawskiej rodziny Lubiczów, a także osób z nimi zaprzyjaźnionych lub spowinowaconych. W ciągu jedenastu lat zmieniali się scenarzyści, niemniej historia serialowych bohaterów cały czas utrzymuje ciągłość fabularną i choć niektóre osoby odchodzą, na ich miejsce przychodzą zupełnie nowe – twórcy cały czas prezentują nam życie tej biednej rodziny. Naturalnie biednej, ale nie od strony materialnej. W końcu dom na Sadybie, mieszkania w lepszych dzielnicach Warszawy, własne firmy – to wszystko jest oznaką sukcesów finansowych. Niemniej, rodzina Lubiczów ma wyjątkowego pecha do nieszczęść, które notorycznie rozgrywają się w ich otoczeniu. Autorzy scenariusza sumiennie dbają o to, by główni bohaterowie cierpieli na wszystkie powszechnie znane choroby, by dotknął ich problem ubóstwa, emigracji, kradzieży, Urzędu Skarbowego, gwałtu, napaści, rabunku, przemocy w rodzinie… Długo by wymieniać. W każdym razie – wszystkiego co najgorsze.
Seriale medyczne cieszą się wielką popularnością w USA. Każdy sezon przynosi nową pozycję – mniej lub bardziej udaną. Dr House to zdobywca kilkunastu nagród krytyków i publiczności, co jednoznacznie wskazuje, że dobrze się przyjął. A jak wiadomo, co się podoba gdzie indziej, do Polski przywędruje prędzej czy później. Drugi oddział telewizji publicznej zdecydował się wyemitować serial w najlepszym czasie antenowym (20:10) od początku, więc ci, którzy jeszcze nie zdołali się zapoznać z tą produkcją, mają znakomitą ku temu okazję. To tyle gwoli wyjaśnienia.
Pierwszy sezon, zawierający 9 epizodów, został wyświetlony na kanale E4 na początku 2007 roku. Nie zyskał od razu dużej popularności w Polsce, jednak wraz z rosnącą popularnością seriali w naszym kraju oraz wejściem drugiego sezonu na początku tego roku, Skins prędko znalazł swoich fanów. Natrafiłem nawet w Internecie na określenie „American Pie w odcinkach” – niezbyt trafne zresztą moim zdaniem, ale porównywanie do tak popularnej i rozpoznawalnej produkcji mówi samo za siebie. Jednak podobieństw do amerykańskiej komedii, można w ogóle nie zauważyć, jeżeli nie ma się takiego zamiaru – nie znajdziemy tu aż tyle niesmacznych (dla niektórych) żartów, ponadto nie wszystkie wątki poprowadzone są na pełnym luzie. Rozterki i problemy głównych bohaterów, czasem tak podobne do naszych, mogą być naprawdę poważne, jednak z drugiej strony nie należy oczekiwać nudnego ciągnięcia fabuły, w której roi się od moralizatorskich przesłanek.
Californication, serial wyświetlany w amerykańskiej telewizji Showtime, ujmuje ten temat w trochę podobny sposób – bohater jest pisarzem, na dodatek cierpiącym na brak weny, wynikający również z jego kłopotów z samym sobą i własnym życiem. Jednak, gdy dodamy do tego rozbudowaną, serialową fabułę i dużo naprawdę ciekawych postaci, już będziemy wiedzieli, czym ta produkcja, o tytule przywołującym skojarzenia z Red Hot Chili Peppers, różni się od innych, podobnych do niej tematycznie.
Świetny klimat, fascynujący, inteligentny scenariusz poparty odpowiednio zarysowanymi postaciami głównych bohaterów (T-Bag, Abruzzi, Kellerman etc.) dostarczały kina akcji na najwyższym poziomie. Co w takiej sytuacji można zrobić? Oczywiście wypuścić kolejny sezon, a najlepiej dwa. I do tego zapowiedzieć spin-off w wersji żeńskiej.
Ned już jako dziecko miał kontakt ze śmiercią. Jego ukochany pies został śmiertelnie potrącony przez samochód. Chłopak odkrył wtedy, że każdy jego dotyk potrafi przywracać do życia tych, którzy kopnęli w kalendarz. Dopiero metodą prób i błędów dowie się też, że jeśli utrzyma kogoś w nowym bycie na dłużej niż minutę, najbliżej stojąca osoba wyzionie ducha. Jeśli choćby muśnie delikwenta jeszcze raz po wskrzeszeniu, ten zapadnie w wieczny sen już na zawsze i bez odwrotu. Zdolność tą wykorzystuje przy dwóch „pracach”. Oficjalnie jest cukiernikiem i po kryjomu sprawia, że zgniłe owoce, którymi nadziewa swoje ciasta, odzyskują dawną świeżość. Gdy jednak los styka go z detektywem Emersonem, zyskuje kolejne, nieco bardziej zakręcone zajęcie. Odwiedzają kostnicę i na sześćdziesiąt sekund ożywiają „pacjentów”, żeby dowiedzieć się, kto i w jaki sposób ich zabił. Posiadając te informacje zbierają nagrody za wskazanie sprawcy. Wszystko zaczyna się komplikować w momencie, kiedy Ned znajduje w trumnie niewidzianą od wielu lat miłość z dziecięcych lat. Postanawia zatrzymać ją przy sobie. Kłopot tylko w tym, że raz wskrzeszonej nie może ponownie ruszyć.
Moai Better Blues zabierze nas bowiem na skąpaną w słońcu Wyspę Wielkanocną. Zaraz po powrocie z Bieguna (na którym znaleźliśmy się przy okazji Ice Station Santa) Sam i Max stają się świadkami niezwykłej sceny. Ogromny, trójkątny portal rusza w pościg za znaną z poprzednich epizodów Sybil Pandemik. Nie trudno się domyślić, kto będzie musiał dociec przyczyny takiego stanu rzeczy (zgłębiwszy naturę portali jako takich) i uratować Bogu ducha winną sąsiadkę zwierzęcego duetu. A to tylko początek niezwykłej przygody, podczas której wypełnimy pewne prastare proroctwo, odnajdziemy Fontannę Młodości i będziemy uczestniczyć w miłosnej grze najbardziej popularnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Abe’a Lincolna…
Pierwsza sprawa to na pewno sam pomysł. Sprawdzony, a jakże. Łatwo bowiem zauważyć liczne podobieństwa polskiej kreskówki z domniemanym pierwowzorem, czyli produkcją Comedy Central, która już dawno zyskała status kultowej, gdzie tylko dotarła jej emisja. Mowa oczywiście o „South Park„.
Pilot (że sobie pozwolę na operowanie stricte serialową nomenklaturą) Sam & Max: Season 2 całkiem niedawno trafił pod strzechy amerykańskich domów, a, chciałoby się rzec, że i tak został wypuszczony do sieci za wcześnie. Scenariusz koncentruje się bowiem na szeroko pojętej tematyce świątecznej. Choć iście hitchcockowskie zawiązanie akcji, w którym na biuro detektywów napada gigantyczny robot-filozof nieustannie cytujący popowe szlagiery sprzed lat, a w dodatku ich ulubiona rybka okazuje się być wcieleniem zła, ze świętami ma niewiele wspólnego…
Polską rządzi partia PBC (Polski Blok Centrum), a premierem jest Henryk Nowasz. Komuś jednak zależy, by Nowasz przestał pełnić tę funkcję. Wkrótce odnajduje się jego teczka SB, z której wynika, że był tajnym współpracownikiem Służb w 1968 roku. Nowasz podaje się do dymisji, a jego miejsce zajmuje debiutujący w świecie politycznym – chociaż mający już twardo sprecyzowane poglądy na temat państwa – profesor akademicki Konstanty Turski. Wraz z aktualną ekipą rządową stara się wypełniać swoją pracę. Mając świadomość, że jest odpowiedzialny za cały kraj, Turski rozpoczyna niekonwencjonalne i momentami ekstrawaganckie rządy.
Murowany kandydat do miana „przygotówki roku 2007” – dowcipny i klasyczny jak tylko się da – Sam & Max: Season 1 został ciepło przyjęty przez prasę i graczy. Co więcej – już wkrótce zagości na ekranach polskich komputerów osobistych. Rodzimy CD Projekt kończy właśnie prace lokalizacyjne, w które zaangażowano Wojciecha Manna (wciela się w Sama. Wybór zaprawdę znakomity!) oraz Jarosława Boberka (który jako Max może już budzić pewne obawy). Na szczęście spolszczenie ma być jedynie opcjonalne. I dobrze, bo głosy z wersji oryginalnej będzie polonizatorom pobić trudniej niż Gołotę parę ładnych lat temu.
Jednakże zanim stwierdzi się cokolwiek należy zadać sobie zasadnicze pytanie: Czy gra na licencji filmowej może być dobra? Cóż, przyznam, rzadko się to zdarza. W tym przypadku developerem jest studio Ubisoftu, koncernu którego chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Ostatnią ich „egranizacją” był bardzo udany King Kong (recenzja w trzecim numerze PB autorstwa Papkina – 8+), gra przez wielu typowana na przygodówkę roku 2005.
Wszyscy bohaterowie uciekają kierowani indywidualnymi pobudkami, celem nadrzędnym jest jednak Meksyk i Panama, gdzie będą w miarę bezpieczni, ze względu na brak prawa o ekstradycji. W międzyczasie jednak większość planuje udać się po łup ukryty poprzez D.B. Coopera, który wyjawił Michaelowi jego lokalizację w ostatnich chwilach życia. Rozpoczyna się szaleńczy wyścig nie tylko ze ścigającymi, ale także między skazanymi.