Nowy serial HBO nie ma szans w konkurencji z innymi produkcjami stacji. "Bliskość" - recenzja sPlay
"Bliskość" (ang. "Togetherness") to nowy serial komediowy HBO. Serial, który jest właściwie komediodramatem, bo "Bliskość" dostarcza zarówno śmiechu jak i wzruszeń. Choć "powinna dostarczać" wydaje się być określeniem bardziej precyzyjnym. Niestety serialowi brak prawdziwych emocji, postaci i ich problemy wypadają blado, o ile nie po prostu nijako.
Głównymi bohaterami jest czwórka osób połączona różnymi więzami.
Michelle Pierson (Melanie Lynskey) to żona Bretta (Mark Duplass; współtwórca serialu), z którym ma trójkę małych dzieci. Tina Morris (Amanda Peet) to zwariowana i zagubiona siostra Michelle. Natomiast Alex Pappas (Steve Zissis) jest przyjacielem Bretta, który właśnie stracił mieszkanie i od jakiegoś czasu nie potrafi poradzić sobie ze swoim życiem.
Małżeństwo Piersonów przeżywa właśnie kryzys. Nie układa im się życie seksualne i widz zmuszony jest patrzeć jak każde z nich z osobna próbuje na własną rękę (cóż, dosłownie) sobie dogodzić. Brak udanego pożycia i narastające negatywne emocje małżonkowie próbują stłumić, angażując w swoje życie Tinę i Alexa, ale nie bardzo im to wychodzi. Ci ostatni też zresztą nie mają łatwo - Tina czuje się stara i zdruzgotana brakiem osiągnięć w jakiekolwiek dziedzinie, do tego uwikłała się w niezbyt rozsądną znajomość, a Alex ma poczucie bycia nieudacznikiem i niespełnionym aktorem, którym, cóż, jest w rzeczywistości.
Mamy więc dość sztampowe postaci - młode małżeństwo, które nie umie się porozumieć, bo przytłoczyły ich rodzinne obowiązki, grubego przegranego i całkiem seksowną wariatkę, która sama nie wie czego chce od życia i co chwilę wpada w jakieś kłopoty.
Wspaniała czwórka? Nie bardziej mylnego. Żadna z postaci nie jest interesująca, żadnej nie chcesz poznać bliżej, co mógłby sugerować tytuł. Tej prawdziwej bliskości nie czuć też między nimi, a jeśli już, jak w przypadku rodzącej się sympatii pomiędzy Alexem i Tiną, to i tak wiemy, jak wszystko prawdopodobnie się skończy.
Choć jeden odcinek trwa zaledwie dwadzieścia parę minut, epizod zdaje się trwać wieczność. Ani miasto, ani ludzie w nim nie fascynują, nie żyją tak, że chce się ich oglądać.
Pilotażowy odcinek ma być wprawdzie wprowadzeniem do całej opowieści, ale jeśli na serialu komediowym roześmiałam się zaledwie raz (i to niezbyt głośno), to to dobrze nie wróży całej produkcji, a na pewno nie zachęca mnie, by zobaczyć dalsze losy czwórki bohaterów.
Trudno jest być zarówno pozytywnie jak i negatywnie nastawionym do "Bliskości".
Serial jest na tyle niewyrazisty, że nie dostarcza żadnych emocji - bohaterowie są nudni, ale cię nie denerwują, fabuła jest przeciętna, ale nie razi absurdalnością. Nowa produkcja HBO zapewne znajdzie swoich fanów, ale nie przypuszczam, by dla kogokolwiek mogła to być czołowa pozycja w ramówce. Ot taki sobie serial, że mogłoby go właściwie nie być.