To chyba jedno z przyjemniejszych doświadczeń, gdy serial, który zapowiada się jako nudny wypełniacz ramówki, okazuje się być naprawdę ciekawy i wciągający. Tak właśnie jest z "Eye Candy", nowym thrillerem od MTV, który na antenie zadebiutował 12 stycznia.
Główną bohaterką "Eye Candy" jest Lindy Sampson (Victoria Justice), której siostra przed kilkoma laty została na jej oczach uprowadzona i wszelki ślad po niej zniknął. Policja jest w tej sprawie bezsilna, wobec czego Lindy postanawia działać na własną rękę - zostaje hakerem i wykorzystując nowo zdobyte umiejętności usiłuje odnaleźć siostrę, przy okazji pomagając innym ludziom, których bliscy zaginęli.
Dziewczyna za swoją działalność, było nie było nielegalną, została skazana na karę ograniczenia wolności. Akcja serialu rozpoczyna się w ostatnim dniu jej zwolnienia warunkowego, gdy po sześciu miesiącach ma zostać jej zdjęta elektroniczna opaska dozorująca. Lindy, wraz z przyjaciółką Sophią (Kiersey Clemons, postanawiają uczcić odzyskaną wolność wizytą w klubie muzycznym. Tam Sophia namawia Lindy do skorzystania z Tindera i umówienia się na randkę. Chętnych na nawiązanie znajomości z Samspon nie brakuje. Wkrótce jednak okazuje się, że wśród nich jest psychopatyczny morderca, który swoje ofiary wyławia za pośrednictwem serwisów społecznościowych. Linda podejmuje ryzykowną grę, próbując go wyśledzić, czym naraża na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale także swoich bliskich.
Nie jest to może wyjątkowo oryginalna czy porywająca fabuła, ale przy tym nie razi wtórnością. Twórcom "Eye Candy" udało się całkiem zgrabnie poprowadzić narracje, zaczynając - jak Hitchcock przykazał - od trzęsienia ziemi, a potem nieprzerwanie stopniując napięcie. Wyszło to naprawdę nieźle, pierwszy odcinek szybko wciąga i nie pozwala się nudzić.
"Eye Candy" prezentuje się nadspodziewanie dobrze od strony realizacyjnej. Bardzo podobają mi się zróżnicowane ujęcia, umiejętne operowanie planami, odpowiednio dobrana muzyka. Aktorzy najprawdopodobniej nie dostaną za swoje role żadnej ważnej nagrody, ale grają na tyle sprawnie, że w zasadzie trudno się czegoś przyczepić. Nie jest to rzecz jasna poziom "Detektywa", ale od takiego "Orphan Black" raczej nie odstają.
Hackowanie wygląda tu tak, jak w większości telewizyjnych produkcji, czyli bardzo infantylnie (gdyby w rzeczywistości było to takie proste!), ale nie jest to nic, do czego nie zdążyłbym się już przyzwyczaić. Zresztą, kto chciałby oglądać kolejne bloki kodu przesuwające się po ekranie, z których dla laika nic nie wynika? Naiwniactwo w tych scenach nie razi, a to już coś. Choć wciąż czekam, aż ktoś potraktuje ten temat bardziej poważnie, a jednocześnie przystępnie. Czyli tak, jak na przykład w wyśmienitym "Halt and Catch Fire" omówione było programowanie.
Z całą pewnością obejrzę kolejne odcinki "Eye Candy", bo udało mu się przykuć moją uwagę, co nieczęsto udaje się drugoligowym serialom. Zanosi się na naprawdę udaną popcornową produkcję, idealną jako niezobowiązujący wypełniacz czasu. Warto dać mu szansę.