Lata niecierpliwego czekania, budowania oczekiwań i rosnącej ekscytacji - wszystko jak krew w piach. Każda i każdy z nas ma swoją listę największych filmowych rozczarowań. Dziś opowiem wam o tych moich, będąc jednocześnie przekonanym, że znaczna część z was poczuła równie potężny zawód poniższymi tytułami, co ja.

Koniec roku to - zazwyczaj - czas podsumowań, zachwytów i utyskiwań nad tym, czego doświadczyliśmy w ostatnich miesiącach. Dla miłośników kina premiery filmowe bywają doświadczeniem nad wyraz emocjonalnym - potrafią wypełnić mózgi entuzjazmem czy wywołać żal lub wściekłość. W moim przypadku 2022 rok przyniósł, o dziwo, więcej miłych zaskoczeń niż zawodów - a przecież jestem kinomanem, który z jednej strony narzekać nie lubi, z drugiej zaś: czyni to dość często.
Analizując w myślach filmowe debiuty ostatniego okresu wybiegałem w rozważaniach coraz dalej i dalej wstecz, wspominając najboleśniejsze pogrzeby filmowych nadziei.
Największe filmowe rozczarowania w życiu
To kolejna z list zdecydowanie subiektywnych, jednak siłą rzeczy większość poniższych tytułów zraniła uczucia (hiperbolizuję, wiem, ale nie aż tak bardzo) wielu widzów na całym świecie. Z kolei kilka innych trudno nazwać porażką, ale oczekiwałem po nich znacznie więcej.
Oto moje największe filmowe rozczarowania ostatnich dekad - filmy, na które liczyłem, a które boleśnie mnie zawiodły.
Mroczna Wieża
Jeden z najbardziej uwielbianych cykli fantasy na świecie zdecydowanie zasługuje na pełną rozmachu, ale i przemyślaną adaptację. Nie jestem może wielkim miłośnikiem twórczości Stephena Kinga, ale doskonale pojmuję skalę potencjału, jaki drzemie w przeniesieniu tej sagi na język filmu. Nic z tego. Oto 90 minut, które zaniedbało odtworzenie tego bogatego, niezwykłego uniwersum; 90 minut, które zaledwie liznęło wielowątkową, ośmiotomową opowieść. Potworne marnotrawstwo wspaniałej historii.
Batman v Superman: Świt sprawiedliwości
To był czas, kiedy wydawało mi się jeszcze, że Zack Snyder to reżyser bardziej dobry, niż kiepski. Czas zweryfikował moją ocenę - od pewnego czasu utwierdziłem się w przekonaniu, że choć nie sposób nazwać tego nierównego filmowca beztalenciem, to lepiej nie nastawiać się na udany seans produkcji jego autorstwa. "Batman v Superman" otrzymał wielki budżet i znakomitą obsadę, ale okazał się fatalnym otwarciem nowego kinowego uniwersum. Idiotyczne, chaotyczne, przydługie, kuriozalne w całym tym patosie, dudniącej muzyce i wypowiadanych ze śmiertelną powagą farmazonach.
Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie
Tu podkreślę, że "Przebudzenie Mocy" uważam za film całkiem niezły, a "Ostatni Jedi" jest dla mnie jednym z ulubionych "starłorsów" w ogóle. Rian Johnson to znakomity reżyser, który odważył się zakpić z tradycji i oczekiwań - dużo tam interesującej, błyskotliwej przekory, znakomitych pomysłów i odwagi. Niestety, "Skywalker. Odrodzenie" to śmiertelnie nudna, bezpieczna do bólu i nijaka próba zadowolenia tych, którzy się na "Ostatniego" obrazili. Ostatecznie to rozpaczliwe zabieganie o łaskę wkurzyło wszystkich - fani nareszcie się ze sobą zgodzili i doszli do wniosku, że saga "Star Wars" otrzymała koszmarny finał.
Matrix: sequele
Po wybitnej, pomysłowej, rewizjonistycznej "jedynce" otrzymaliśmy wydmuszkę (razy dwa, a właściwie to nawet trzy, choć "czwórkę" szanuję za kilka koncepcji). Zniknęła głębia, historia straciła sens i polot. Jasne, to wszystko wciąż wygląda świetnie, ale nie pasuje, rujnuje fascynującą wizję wykreowaną kilka lar wcześniej. "Matrix" kończy się na części pierwszej.
Ostatni władca wiatru
M. Night Shyamalan dał nam kilka dobrych i jeszcze więcej okropnych filmów, ale jedno trzeba mu przyznać - na seansach jego produkcji nie sposób się nudzić. No chyba, że mowa o tej obsypanej Złotymi Malinami adaptacji znanej kreskówki. Co tu się wydarzyło? Nie działa zupełnie nic: humor, sekwencje akcji, relacje między bohaterami, charaktery, w końcu: główna oś fabularna. Reżyser nakręcił ten film po łebkach, masakrując uwielbiany przez masy oryginał. To najpewniej najgorszy film w jego portfolio.
Tylko Bóg wybacza
Jako miłośnik Refna niecierpliwie wyczekiwałem jego najnowszego obrazu, zafascynowany estetyką kolejnych trailerów. Nic z tego - to nie żadna medytacja nad brutalnością, to starcza drzemka; fala nudy, która nie ma końca. Jasne, audiowizualnie wszystko się tu broni, ale tym razem Refn okazał się pusty w środku, nawet nie próbując odwrócić naszej uwagi czymś więcej, niż atrakcyjnymi zdjęciami, scenografią i Goslingiem. Nie próbujcie mi mówić, że ten banalny przerost formy nad treścią to jakaś rozprawa nad wymiarem męskości. Nic z tych rzeczy.
X-Men: Ostatni bastion (i kilka innych filmów cyklu)
Po znakomitych (nie tylko jak na tamte czasy) dwóch pierwszych filmach o X-Menach przyszedł czas na "Ostatni bastion" - fatalny, nie nadążający za dojrzałym podejściem do społecznych metafor w poprzednich odsłonach. Później przyszedł czas na reanimację - "Pierwsza klasa" i znakomita "Przeszłość, która nadejdzie". Wszystko po to, by kolejne solidne podejście schrzanić okropnymi "Apocalypse" i "Dark Phoenix". Wieloletnie budowanie oczekiwań i wszystko na nic.
Watchmen
Och, to znowu Zack Snyder. Niestety, to właśnie jemu przyszło adaptować najwspanialszy superbohaterski komiks i jedną z moich najukochańszych powieści graficznych. Niestety, choć reżyser próbuje wmówić nam, że traktuje oryginał z szacunkiem i wręcz odtwarza niektóre kadry jeden do jednego, nie jest w stanie ukryć, że najzwyczajniej w świecie nie rozumie tej opowieści, jej przesłania i bohaterów. Nie działa.