REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki /
  3. Seriale

Symptomy bywają jak sowy: nie są tym, czym się wydają. Na czym polega fenomen seriali medycznych?

Dlaczego ludzie z wypiekami na twarzy oglądają seriale o chorobach? Co decyduje o powodzeniu takich tytułów jak „Dr House” czy „Chirurdzy”? Pewną podpowiedź można znaleźć w opartej na serii Netfliksa książce Lisy Sanders pt. „Szukając diagnozy”.

31.08.2020
15:58
„Szukając diagnozy”: dlaczego tak fascynują nas seriale medyczne?
REKLAMA
REKLAMA

Jedną z moich ulubionych książek z czasów studiów jest „Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem” Olivera Sacksa, nieżyjącego już profesora neurologii. Choć trudno w to uwierzyć, przywołana w tytule sytuacja wydarzyła się naprawdę. Jej przyczyną była prozopagnozja, czyli zanik umiejętności rozpoznawania ludzkiej twarzy. Kiedy temu samemu mężczyźnie, inteligentnemu wykładowcy Akademii Muzycznej, pokazano różę, opisał ją słowami „Około sześciu cali długości. Zwinięta czerwona forma z podłużnym zielonym dodatkiem”. Cóż, można i tak, ale taka odpowiedź była symptomem zaburzeń neurologicznych, które doprowadziły do tego, że nie potrafił postrzegać elementów rzeczywistości w sposób całościowy, za to nadmiernie koncentrował się na ich detalach.

Alergia na wołowinę z powodu ukąszenia kleszcza i inne niesamowite historie

Podobne, choć wykraczające poza neuropsychologię przypadki opisuje w swojej książce „Szukając diagnozy” Lisa Sanders, bohaterka serialu Netfliksa. Publikacja niedawno ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Insignis i jest zbiorem najciekawszych felietonów, które na przestrzeni lat ukazywały się w rubryce Diagnosis w „The New York Times Magazine” (to właśnie one zainspirowały twórców serialu „Dr. House”).

Z książki dowiadujemy się m.in. o tym, że ukąszenie niektórych gatunków kleszczy może wywołać w przyszłości silną reakcję alergiczną na wołowinę, a zawarte w mięsie barakudy ciguatoksyny potrafią zamienić rajski urlop na Bahamach w prawdziwy koszmar.

Sanders opisuje też przypadek weterynarza, który chwilowo stracił wzrok w wyniku „choroby kociego pazura” i kobiety, która tak mocno przeżyła tragiczną śmierć męża, że jej serce dosłownie zostało „złamane” w wyniku kardiomiopatii stresowej (zaburzenie to po raz pierwszy opisali Japończycy w 1990 roku: występuje pod wpływem wstrząsu emocjonalnego i polega na silnym wyrzucie do krwi kortyzolu, hormonu stresu).

Diagnozy są jak łamigłówki, a dobry lekarz ma w sobie coś z detektywa

Takich historii jest więcej —  w książce znajdziemy ich ponad 50: ciekawie opisane, niejednokrotnie ze sporą dawką humoru (co znacznie ułatwia odbiór, w końcu niektóre z przypadków naprawdę mogły skończyć się fatalnie). Nic dziwnego, że serial Netfliksa „Szukając diagnozy” okazał się takim sukcesem, którego przedłużeniem jest wydana książka.

To, co przebija niemal z każdej przywołanej przez autorkę historii, to fakt, że dobra diagnoza jest podstawą właściwego leczenia. Niby banał, ale okazuje się, że pomyłki w trafnym określeniu etiologii danych zaburzeń nie tylko znacznie mogą wydłużyć proces dochodzenia pacjenta do zdrowia, ale realnie zagrozić jego życiu. Zresztą, my sami czasami trafiamy na specjalistów, którzy mają problem z odróżnieniem wirusa od infekcji wywołanej przez bakterie, a później narzekamy, że antybiotyki przepisane na grypę „nie działają”.

Dlatego, jak przekonuje Sanders, dobry lekarz powinien mieć w sobie coś z Sherlocka Holmesa:

Przypadki, które trudno zdiagnozować, należą do najbardziej przerażających, ale jednocześnie mogą być wyjątkowo intrygujące i odkrywcze. Pokazują bowiem, w jaki sposób lekarze postrzegają pacjentów i jak w praktyce wykorzystują swoją wiedzę, a zarazem udowadniają, że odpowiedź na pytanie „Co mi dolega?” wymaga współpracy obu stron.

— pisze autorka „Szukając diagnozy”.

Im dłuższy staż, tym lepszy lekarz?

Lekarka (Sanders pracuje na co dzień jako internistka na Wydziale Medycyny Uniwersytetu Yale) zauważa też, że w zawodzie lekarza wyjątkowo ważne jest doświadczenie. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z podważaniem kompetencji młodych doktorów, ale jak pokazują badania przeprowadzone jeszcze w latach 70., „najtrudniejsze przypadki są najczęściej rozpoznawane przez lekarzy, którzy już się z nimi wcześniej zetknęli”. Znowu — wydaje się banalne, ale rzuca pewne nowe światło na zawód zaufania społecznego, jakim jest lekarska profesja.

„Dr House”, „Ostry dyżur”, a nawet „Na dobre i na złe”: dlaczego seriale medyczne robią na nas tak duże wrażenie?

Chyba nie było w latach 90. polskiego dzieciaka, który nie zaliczyłby przynajmniej raz niedzielnego maratonu w postaci „Familiada” — „Złotopolscy” — „Szansa na sukces” (wówczas jeszcze z Wojciechem Mannem w roli prowadzącego) — „Na dobre i na złe”. Choć polski serial od czasów doktor Zosi Burskiej nieco się zmienił (w tzw. międzyczasie Artur Żmijewski zdążył nawet zamienić kitel na sutannę ojca Mateusza), z powodzeniem jest emitowany do dziś. Aktualnie lecą wakacyjne powtórki, ale już jesienią serial ma wrócić z nowymi odcinkami. Co ciekawe, w nowym sezonie ma się pojawić wątek koronawirusa i nieoficjalnie mówi się, że to właśnie zdolni medycy ze szpitala w Leśnej Górze znajdą antidotum na COVID-19.

Kadr z serialu „Na dobre i na złe”
Kadr z 3. sezonu „Na dobre i na złe” (Fot. nadobre.vod.tvp.pl)

Podobną (a nawet bardziej spektakularną) karierę robi amerykański serial „Chirurdzy” („Grey's Anatomy”), który emitowany jest nieprzerwanie od 2005 roku (obecnie na antenie Fox Life). Nagrodzony Złotymi Globami i Emmy serial od lat cieszy się popularnością. I choć urocza i młoda, grana niezmiennie przez Ellen Pompeo, pani doktor Meredith Grey zmieniła się w stateczną lekarkę z imponującym stażem, sam tytuł nie tylko się nie zestarzał, ale przeżywa drugą młodość, wciągając w swoją fabułę kolejne pokolenia widzów. Wystarczy zresztą zerknąć do obszernej notki w Wikipedii na temat „Chirurgów”, by przekonać się, że serial (to już 16. sezon!) angażuje do dziś.

Innym serialem, o którym nie sposób nie wspomnieć, wymieniając na jednym oddechu „Ostry dyżur” i „Chirurgów”, jest oczywiście „Dr House”. Kultowy serial doczekał się ośmiu sezonów, a odtwórca tytułowej roli, czyli Hugh Laurie zawdzięcza mu rozkwit aktorskiej kariery. Do dziś pamiętam zachwyty kolegów i koleżanek z „biol-chemu” (część z nich faktycznie została później lekarzami), analizujących z wypiekami na twarzy podczas szkolnych przerw nowe odcinki „House'a”.

Hugh Laurie jako Dr House
Hugh Laurie jako Dr House/mat.pras.

Ekscentryczny, nadużywający środków przeciwbólowych i naginający standardy lekarskiej etyki doktor Gregory House podbił serca nie tylko nastolatków, ale i starszych widzów. Dlaczego? Pewnie dlatego, że pod maską nieprzejednanego drania skrywał naturę wrażliwca, a proces, przy pomocy którego dochodził do postawienia właściwiej diagnozy, nosił znamiona prawdziwego geniuszu. Nota bene, Lisa Sanders, czyli autorka omówionej wyżej książki „Szukając diagnozy”, była główną konsultantką serialu.

Oprócz tytułów składających się na kanon seriali medycznych, co chwila pojawiają się nowe opowiadające o kulisach pracy lekarzy: jak chociażby wyprodukowana przez TVN „Diagnoza” (serial obejrzycie na Player.pl) z Mają Ostaszewską i Adamem Woronowiczem, czy nadawane przez Telewizję Polską „Echo serca”  z Kamilą Baar w obsadzie. Co więc sprawia, że seriale medyczne po prostu się nie nudzą?

Myślę, że odpowiedzi dostarcza sama Sanders, która o porównaniu pracy lekarza do profesji detektywa pisze tak:

To jego [lekarza - przyp. red.] zadaniem jest rozwiązanie zagadki, co nam dolega. Wysłuchanie, co pacjenci mają do powiedzenia, odgrywa w tym procesie kluczową rolę, bo w niemal osiemdziesięciu procentach przypadków właśnie dzięki wywiadowi lekarskiemu udaje się postawić właściwą diagnozę.

Jednak zagadki rodem z kryminałów (tyle, że zamiast złoczyńcy, lekarze-detektywi poszukują źródeł objawów) to tylko jedna z przyczyn, dla których seriale medyczne robią na nas tak duże wrażenie. Drugą z nich jest sam zawód medyka, jako tego, który dysponuje niemal boską mocą decydowania o życiu i śmierci, a to zawsze fascynowało ludzkość.

Po trzecie wreszcie, zdrowie to jest coś, co dotyczy nas wszystkich — i choć czerpanie wiedzy medycznej tylko z seriali może być fatalne w skutkach, to równie niebezpieczne może być ignorowanie kwestii zdrowotnych. Dlatego zainteresowanie własnym zdrowiem (oczywiście w granicach normy, bo hipochondria też jest zaburzeniem) jest nie tylko naturalne, ale i korzystne. A że przy okazji można się trochę pośmiać i powzruszać losami ulubionych bohaterów? Tym lepiej!

REKLAMA

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA