Muszę przyznać, że opis na okładce niezbyt mnie zachęcił do lektury i odwlekałem ją, jak najdłużej się dało, ale że sterta nieprzeczytanych książek na półce rosła, więc w końcu nie było odwrotu. Pierwsze wrażenie? Powieść jest strasznie nierówna. Pierwsze strony dłużyły się niemiłosiernie i kiedy już myślałem, że odłożę ją na bok nagle, niespodziewanie eksplodowała akcja, która przez następne parę godzin trzymała mnie ciągle w napięciu. Do czasu… kiedy znów to wszystko zaczęło mnie nudzić i pojawiły się kolejne dłużyzny. Skończyłem czytać z wielką pustką w głowie i do chwili obecnej, kiedy piszę ten tekst, nie wiem jak ocenić „Intensywność”.
Na samym początku warto wspomnieć o znakomitym sposobie narracji, bowiem jest to chyba jeden z ważniejszych, o ile nie najważniejszy element tego typu powieści. Connelly ma nieoceniony dar snucia opowieści z niezwykłą lekkością, przez co połykasz kolejne stronice, nie zauważając nawet upływu czasu, nie mogąc się oderwać, aż nie dotrzesz do samego końca, przy okazji zarywając całą noc. W książce praktycznie brakuje dłużyzn i wyczerpujących opisów, w miejsce których wchodzi nieustanna akcja. „Echo Park” czyta się jednym tchem, tutaj nawet nie ma miejsca na złapanie oddechu. Być może taki styl pisania nie każdemu odpowiada, jednak będąc szczerym powiem, że mnie zadowolił całkowicie. Co więcej, nie umniejszając talentom moich ulubionych pisarzy (Dean Koontz czy Jeffery Deaver), Michael Connelly, dzięki swojej zwięzłości w przekazywaniu myśli, może nie o głowę, ale nieznacznie ich przewyższa.
Dzieło prezentuje nam historię Rona Williamsa, ucznia koledżu, znanego ze swych umiejętności grania w baseball. Chłopak wywodzi się z małego miasta Ada, lecz wyrusza w poszukiwaniu sławy już w tak młodym wieku. Przez całe życie zdawało mu się, że osiągnie sukces, będzie sławny. Niestety, lata kontuzji, alkoholu, kobiet i narkotyków całkowicie go odmieniły. Powrócił do Ady w roku 1982, kiedy dwudziestoletnia dziewczyna została zgwałcona i brutalnie zamordowana. Po pięciu latach niedokładnego śledztwa policja aresztowała Williamsa, mimo braku powodów. Niedoszły gwiazdor został skazany na karę śmierci. Ron cudem jej uniknął, powrócił jednak do swojego ponurego życia w depresji. Historia jest bardzo skomplikowana i nie da się jej w całości streścić w tak krótkiej recenzji.
Akcja powieści toczy się w Los Angeles w latach 80-tych. Porucznik Jack Rains i jego wspólnik, Sylvio Martinez, pracują dla Narcotics Intelligence Force Tactical, zwanej NIFTA – komórce policyjnej do spraw walki z przestępstwami narkotykowymi. Z pomocą informatora, niejakiego Pepe, zajmują się sprawą przerzutów dużych ładunków kokainy do Stanów. W sprawie przewija się nazwisko arystokraty kolumbijskiego Rafaela Ordoneza oraz jego prawej ręki – Pedro Cisnerosa. Wkrótce jednak nasz duet przejmuje śledztwo nad śmiercią wschodzącej gwiazdy filmów pornograficznych, Candy Lane. Znaleziono ją martwą na tarasie jej własnego domu, z raną postrzałową skroni. Obok leżał pistolet, zaś w domu śledczy znaleźli smutny wiersz jej autorstwa, worek z 70-procentową koką, wykonaną tym narkotykiem laurkę z inicjałami P.C. oraz zdjęcie aktorki z Karen Darą, inną gwiazdą porno, i Pedro Cisnerosem. Nieciekawa sprawa, zwłaszcza że niedługo potem inne osoby powiązane z przemysłem pornograficznym zaczynają padać jak muchy. I nic nie zapowiada rychłego końca zabójstw. Nadchodzi on jednak wraz z zakończeniem akcji powieści. I uwierzcie mi – będziecie zaskoczeni. Bardzo zaskoczeni.
Oskar Rheinhardt jest wiedeńskim policjantem i wraz ze swoim przyjacielem Liebermannem (uczniem Zygmunta Freuda) próbują rozwiązać zagadkę, która wstrząsnęła miastem. Wszystko rozpoczyna się od zabójstwa węża o imieniu Hildegarda, będącego ulubieńcem cesarza Austro-Węgier. Ofiara została pokrojona na kawałki, a stróż został uderzony w głowę, więc nic nie pamięta z zajścia. Parę dni później Rheinhardt otrzymuje kolejny telefon, w którym zostaje powiadomiony o masowym morderstwie w jednym z wiedeńskich domów publicznych. Zabójca pozostawił znak – symbol krzyża namalowany na ścianie ludzką krwią. Czy te wydarzenia mają ze sobą coś wspólnego? Kim jest psychopatyczny morderca?
Bohaterem „Lalki na łańcuchu” jest Paul Sherman – brytyjski tajny agent, wyruszający do malowniczego Amsterdamu, by rozgryźć szajkę handlującą narkotykami. Przybywając na miejsce, nawet nie ma pojęcia, jak skończy się dla niego ta misja. Nie będzie ona łatwa, bo gangsterzy działają bezwzględnie, bez pardonu usuwając wszystkich, którzy chcą przeszkodzić im kontynuowanie przestępczego procederu. Powiem więcej. Są bardzo okrutni dla swoich ofiar (oczywiście po takich delikwentach nie można spodziewać się dobrego traktowania). Mózg wszystkich tych operacji to osoba chora psychicznie, lubująca się w wymyślaniu kolejnych, coraz bardziej nieludzkich, egzekucji. Nie jest zwykłym przestępcą, który chce jak najszybciej i możliwie jak najciszej załatwić swoich przeciwników. Z obłędem w oczach, śliną cieknącą po brodzie i obłudną miną szaleńca przypatruje się mordowaniu kolejnych ludzi, zagrażających jego organizacji. Jego wypaczony umysł pożąda takich dantejskich scen. Paul również nie kieruje się dziesięcioma przykazaniami, co można zaobserwować już po przeczytaniu 2-3 pierwszych rozdziałów. Bez wzruszenia pokonuje wszystkich przeciwników, którzy pragną udaremnić powodzenie śledztwa. Nie jest on oczywiście tępym rębajłą pokroju Conana, rąbiącym na kawałki każdego, kto nawinie mu się pod topór. Charakteryzuje się raczej spokojem i opanowaniem. MacLean stworzył postać wzbudzającą sympatię czytelnika, a nieraz współczucie, gdy sytuacja zaczyna wymykać się Shermanowi spod kontroli. Jego dowcipne, typowo brytyjskie komentarze (dodam, że książka napisana jest w stylu czandlerystycznym – patrz „O czandleryzmie słów kilka”) rozluźniają gęstą i mroczną atmosferę. Dzięki temu czytelnik nie jest zanudzany ciągle takim samym sposobem prowadzenia akcji.
Akcja „Grzesznika” dzieje się w Ameryce. W żeńskim klasztorze Graystones dochodzi do brutalnej napaści na dwóch zakonnicach. Jedna ginie na miejscu, a druga zostaje przewieziona do pobliskiego szpitala w stanie śpiączki. Sprawą zajmują się detektyw Jane Rizolli oraz lekarz sądowy Maura Isles. Po przeprowadzeniu sekcji zwłok okazuje się, że zmarła zakonnica była w ciąży. Kilka dni później policja znajduje ciało zamordowanej kobiety. Rizolli musi się czym prędzej dowiedzieć, czy te zabójstwa są ze sobą powiązane oraz znaleźć sprawcę. Kluczem do rozwikłania zagadki mogą być wydarzenia do jakich doszło parę lat temu w indyjskiej wiosce trędowatych.
Sprawdzając noty w różnych serwisach byłem niezmiernie zdziwiony, że „Revolver” został wyceniony tak nisko. Za to recenzje użytkowników serwisu IMDb w dużej większości pokrywały się z moją opinią. Obraz Guya Ritchiego po prostu nie usatysfakcjonował publiki, którą zadawalają tylko maksymalnie spłycone komercyjne badziewia. Podejrzewam też, że duża część widzów po prostu nie zaakceptowała klimatu „Revolvera”, bo jest on odmienny od poprzednich dzieł reżysera, czyli „Porachunków” oraz „Przekrętu”. Bo rzeczywiście to zupełnie inny styl, rzekłbym trochę bardziej „hollywoodzki”, ale jest to styl, który mnie osobiście bardzo przypadł do gustu.
Wyobraźcie sobie małe miasto, raczej miasteczko. Każdy zna każdego, a interesy robią się same. Ileż to takich mieścin znajduje się w naszym kraju. My trafiliśmy do Oleśnicy, czyli na dolny Śląsk. Kiedy jednak spokojne na pierwszy rzut oka miasteczko kładzie się do snu, działają w nim wywiady połowy europejskich krajów! Ale po kolei. Zaczyna się faktycznie mocną bombą – czyli niezidentyfikowanymi zwłokami w środku miasta. Nawet całą seria, można powiedzieć, że trupów wysypało jak grzyby po deszczu. Potem niestety napięcie maleje na chwilę, by w końcu na jakieś ostatnie sto stron uderzyć w czytelnika z całą siłą, niemal wybuchnąć mu w twarz. Wszystko dzieje się naraz i bardzo szybko, by zakończyć się happy endem. Taki miły w gruncie rzeczy kryminał z domieszką niemieckiej Wunderwaffe w tle. Bo przecież kto by się w takie banały jak seryjne morderstwa bawił. Na pewno nie fantasta!
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i dziś jestem już po lekturze, trzeba przyznać, wspaniałej książki. Co tu dużo mówić – Bogini z labradoru spełniła wszystkie moje oczekiwania i z całą pewnością stanowi kawał dobrej prozy dla każdego fana powieści kryminalnych. Jest to już druga pozycja spod pióra Lewandowskiego, po Magnetyzerze, opowiadająca historię błyskotliwego komisarza, a później nadkomisarza Jerzego Drwęckiego. Na stronicach tej powieści znajdziemy także Piłsudskiego, Witolda Gombrowicza czy Franciszka Fiszera. Ale na tym plejada osobistości się nie kończy, bowiem w czasie całej ciekawej przygody poznamy ich więcej.
Pierwsza część przedstawia historię myślącego o rozwodzie malarza i poetę, który chcąc od życia trochę więcej, trafia, jak mu się wydaje, na „kolejną” miłość swojego życia. Bernard, bo tak na imię ma nasz artysta, ma nadzieję na ponowne ustatkowanie się. Jednak plan ten niszczy obecny, chociaż już praktycznie tylko formalny, mąż jego nowej wybranki. Okazuje się, że ich dotychczasowy trójkąt tak naprawdę jest czworokątem z całymi tego konsekwencjami. Doprowadza to do zdarzeń tak tragicznych, że niemal niewyobrażalnych. Druga część opowiada o wyjeździe Bernarda, za namową starego kumpla, do Ameryki, która niczym El Dorado miała przynieść mu góry zielonych, a zakończyła się – na pierwszy rzut oka – fiaskiem i osobistą porażką.
Popularność tych książek jednak nie spada. Po ogromnym sukcesie „Kodu…”, liczba tego typu pozycji stała się jeszcze większa. Wiele z nich analizowało same fakty, pozostawiając w tle fikcję literacką, a wysuwając na pierwszy plan wątki historyczne, próbując udowodnić, że ogólnoświatowa konspiracja przeciwko postaci Marii Magdaleny naprawdę istnieje. To wszystko może się wydać odrobinę absurdalne i nierealne, ale mimo to takie pogłoski wciąż słychać. I gdy ekscytacja ucichła, pojawiła się ona – Kathleen McGowan. Niezależna pisarka, która pracowała przez krótki okres czasu w Hollywood (głównie przy filmach dokumentalnych o różnorodnej tematyce) spędziła ponad 20 lat, badając fenomen kultu Marii Magdaleny. Owocem tego jest niemalże 600-stronicowa księga pt. „Oczekiwana”.
Za dawne winy – wciągający kryminał Tami Hoag, który trzyma w napięciu
„Za dawne winy” Tami Hoag to jedna z tych książek, które nie pozwalają oderwać się od lektury. Mocna historia, dynamiczna narracja i intrygująca fabuła sprawiają, że czytelnik z zapartym tchem śledzi rozwój wydarzeń. Czy ten kryminał spełnia oczekiwania miłośników gatunku?
Liżąc ostrze – kryminał z horrorem, który nie pozwala o sobie zapomnieć
Jakub Ćwiek, znany z cyklu o Lokim, tym razem zabiera czytelników w mroczną podróż na styku kryminału i horroru. „Liżąc ostrze” to powieść pełna napięcia, tajemnicy i zaskakujących zwrotów akcji. Czy warto po nią sięgnąć?
Trzeci klucz Jo Nesbø – intrygujący kryminał w stylu Sherlocka Holmesa
„Trzeci klucz” Jo Nesbø to kolejna część „Trylogii z Oslo”, w której inspektor Harry Hole staje przed nowym, skomplikowanym śledztwem. Tym razem zmaga się zarówno z bezwzględnym rabusiem bankowym, jak i tajemniczą śmiercią swojej dawnej kochanki. Czy Nesbø rzeczywiście przywraca ducha klasycznej literatury detektywistycznej?
Mściciel – Forsyth w najlepszej formie czy tylko solidny thriller?
Frederick Forsyth to mistrz thrillerów politycznych, który nie tworzy ich seryjnie, ale każda jego powieść jest dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. „Mściciel” to historia zemsty, pełna politycznych intryg i globalnych spisków, które wciągają czytelnika od pierwszych stron. Czy dorównuje legendarnemu „Dniu Szakala”?
London Fields Martina Amisa – intrygujący kryminał czy coś więcej?
„London Fields” Martina Amisa to książka, która na pierwszy rzut oka wydaje się typowym kryminałem, ale w rzeczywistości oferuje znacznie więcej. Autor bawi się konwencją, ukazując świat pełen nieuchronnego oczekiwania na śmierć i końca epoki. Czy to rzeczywiście kryminał, czy może głębsza analiza ludzkich nadziei i lęków?
Śledztwo Stanisława Lema – intrygujący kryminał, który wciąga jak ruchome piaski
Od dawna planowałem sięgnąć po twórczość Stanisława Lema, ale dopiero teraz miałem okazję nadrobić zaległości. Mój wybór padł na „Śledztwo” – książkę, która na pierwszy rzut oka wydaje się klasycznym kryminałem, ale z każdą stroną zaskakuje coraz bardziej. Czy warto ją przeczytać? Zdecydowanie tak!
Omerta Mario Puzo – wciągająca opowieść o mafii, zemście i honorze
Czy powieść wydana pośmiertnie może dorównać największym dziełom autora? „Omerta” Mario Puzo, osadzona w świecie mafii i zdrady, od pierwszej strony przykuwa uwagę i trzyma w napięciu do samego końca. Czy warto po nią sięgnąć?
Furtka do Ogrodu Wspomnień – lekki i zabawny kryminał, który nadal bawi po latach
„Furtka do Ogrodu Wspomnień” to książka, która zaginęła na lata, by w końcu ujrzeć światło dzienne. Owen Yeates, prywatny detektyw, znów wpada w kłopoty, tym razem w Holandii, ścigając tajemniczy dokument sprzed dekad. Czy powieść sprzed dziesięciu lat nadal potrafi zachwycić?