Kryminał skandynawski staje się coraz bardziej popularny w Polsce. Najwyraźniej czytelnicy widzą różnicę, która trzyma go z dala od przereklamowanych amerykańskich standardów. Podobnie sprawa wygląda z debiutem pisarskim Johana Theorina. Mimo iż znajdziemy w nim inspiracje twórczością Hitchcocka, to autor propaguje w powieści własny styl, który plasuje go wysoko na liście współczesnych wieszczy kryminalnej prozy.
Kilkuletni chłopiec imieniem Jens pewnego wrześniowego wieczoru przeskakuje przez mur posiadłości swoich dziadków i znika w gęstej mgle. Od tamtej pory uważa się go za zaginionego, gdyż ciała nigdy nie odnaleziono. Minęło 20 lat od tragicznego wydarzenia, ale matka chłopaka, Julia Davidsson, nadal nie potrafi pogodzić się ze stratą syna. Siedzi pod oknem sama w domu i niecierpliwie oczekuje na powrót dziecka. Nagle otrzymuje telefon od swojego ojca, z którym nie rozmawia od kilkudziesięciu lat. Oświadcza on jej, że otrzymał pocztą sandał zgubiony przez Jensa tego felernego dnia. Czy chłopak żyje? A może but został wysłany przez mordercę? Julia bez wahania pakuje się i jedzie do taty, aby otrzymać odpowiedzi na pytania, które zadawała sobie 20 lat temu.
W Zmierzchu, Theorin prezentuje dwie historie. Pierwszą z nich jest opowieść Julii, która opłakuje śmierć swojego syna, a wraz z przyjazdem na Olandię szuka rozwiązania zagadki sprzed lat. W tym miejscu autor stara się wytworzyć odpowiedni nastrój, który łączyłby się z atmosferą regionu. Dlatego też zwiedzamy zakamarki tej należącej do Szwecji wyspy. Chłodna jesienna aura w połączeniu z depresją głównej bohaterki znakomicie odwzorowuje jej stan ducha, zaś życzliwi ludzie pozostają obojętni na nowych przybyszów odwiedzających ten rejon wyłącznie w trakcie ciepłych miesięcy. Mieściny są opustoszałe, przypominają momentami miasteczka duchów. Umiejscowienie akcji właśnie w trakcie tej pory roku było świadomym zabiegiem autora. To, co służy jako tło, ma swoje odzwierciedlenie w postaciach, jakie napotykamy. Mamy wyobrażenie nieco staromodnego obrazu o symbiozie człowieka z naturą, szczególnie jeśli chodzi o starszych mieszkańców wyspy, którzy większość życia spędzili łowiąc ryby i żeglując po Morzu Bałtyckim. Lecz takiego właśnie klimatu należy się tu spodziewać. Twórca chce bowiem wypromować Olandię i czyni to z należytą gracją.
A opowieść Julii potwierdza powyższe zdanie. Wraz z bohaterką odkrywamy stopniowo intrygę. Mamy jedynie lekką przewagę, gdyż na początku każdego z rozdziałów Theorin przedstawia nam historię bezwzględnego zabójcy, Nilsa Kanta, który jest głównym podejrzanym w sprawie zaginięcia Jensa. Problem polega w tym, że nie żyje on od ładnych kilku lat. Rozpoczynają się więc teorie konspiratorskie sięgające II Wojny Światowej. Może się wydawać, że jest to wątek nazbyt absurdalny i naciągany, lecz nic bardziej mylnego. Poprzez retrospekcje i skupienie się na Kancie, pisarz stara się wsiąknąć do umysłu zabójcy i wytłumaczyć jego czyny. Przypomina to skróconą i mniej brutalną wersję Hannibala.
Po drugiej stronie maski, szczególnie, że nawet realia się zgadzają. Utwierdza to nawet czytelnika w przekonaniu, że rola mężczyzny będzie większa i ważniejsza niż można sobie to wyobrazić. A jego postać jest o tyle ciekawa, że czerpie inspiracje nie tylko z antybohatera powieści Harrisa, ale również od Normana Batesa z filmu Psychoza. Obydwoje są wyrzutkami społeczeństwa, trzymają się z dala od ludzi oraz dzielą wyjątkowo intymny i nierozerwalny kontakt z matką. W jednym z fragmentów Julia przeszukuje dom Very Kant, który może służyć jako pewnego rodzaju hołd w stronę właśnie tego dzieła Hitchcocka. Ten fascynujący portret mordercy jest motorem napędowym głównego wątku i powoduje, że z zapartym tchem odkrywamy nowe fakty związane z pierwszoplanową intrygą książki.
Ta analiza jest jednak spychana na drugi plan, gdyż podstawowym źródłem napięcia jest matczyny dramat. Na szczęście nie zahacza o kiczowatość rodem z telewizyjnych produkcji, lecz intensywnie bada psychikę Julii oraz jej wytrzymałość. Informacje, jakie odkrywa, spotykają się czasem z absurdem niewytłumaczalnym dla każdego fana rasowego kryminału. Ale właśnie dzięki dodawaniu takich właśnie faktów i spekulacji, czytelnik poważnie się zastanawia, kto jest winnym całego tego zamieszania. Panuje tu hitchcockowska niepewność, prowadząca do niespodziewanego finału. Nie jest on wyuzdany czy też nazbyt amerykański, a w swojej złożoności utrzymuje konwencję europejskości. Do rozwiązana prowadzą logiczne wskazówki, jakie odkrywamy wraz z główną bohaterką. Dzięki takiemu zabiegowi nie tracimy ani odrobiny tajemniczej atmosfery szwedzkiej wyspy.
Zmierzch Johana Theorina to opowieść dwuwarstwowa. Z jednej strony przedstawiony nam jest portret psychologiczny seryjnego zabójcy, a z drugiej obraz zlęknionej matki po utracie syna. Wewnątrz tego zostaje wpleciona kryminalna intryga, która na tle chłodnego klimatu Olandii staje się mroczna i zahacza o gatunek noir. Nic dziwnego, że autor otrzymał za nią nagrodę za najlepszy debiut w kategorii "Mystery Novel". Polecam!