Co ma wspólnego ze sobą kontynuacja książki z pierwszą jej częścią? Gdybyśmy byli uczestnikami Familiady (aspekty drużynowe przemilczmy), to odpowiedzi "ankietowanych" wyglądałyby mniej więcej tak: bohaterowie, fabuła, klimat. Zgadza się!
Michał Wroński z Oleśnicy, ląduje w stolicy (rym zamierzony, prawdopodobne, że i autor myślał tym samym torem co ja, bo nikt normalny sam by się tam pchał…) - opuszczony przez żonę, wyrzucony z pracy, ale za to z legitymacją kontrwywiadu. Brzmi znośnie, toteż i Wroński powodów do narzekań nie ma, bo prócz pensji dostał także służbowe mieszkanie w którejś z dzielnic stołecznej wsi, zwanej Warszawą. Mimo iż praca nieco inna niż ta chociażby za sklepową ladą, historia opisana w Żelaznych Kamieniach dzieje się dopiero po dwóch latach od przeprowadzki i rozpoczyna dość niewinnie - bo od udawania menela w prowincjonalnym miasteczku. Osobom obeznanym z historią PRL dużo mówić może pierwszy człon tytułu, bowiem tłem do historii o Bursztynowej Komnacie, o której poszukiwaniu książka traktuje, jest tak zwana akcja Żelazo - czyli przenikanie ludzi MSW do struktur przestępczych w Europie Zachodniej w latach 70. i rabowanie wszelkich dóbr i złota.
Ale wróćmy do naszej książki. Jeśli czytaliście Labirynt von Brauna, to nie zdziwicie się, jeśli powiem, że i tym razem wywiady wszystkich naszych sąsiadów węszą za czymś w okolicach Śląska. Mit mówi, że to właśnie tam porzucona została Bursztynowa Komnata w myśl zasady, że Niemcy opuszczają te ziemie tylko na jakiś czas. Warto zauważyć też, że gdyby Niemcy przyznali się, że mają Komnatę, to jako naród przegrany, niezwłocznie musieliby ją Rosjanom oddać. Toteż stąd zamysł ukrycia jej, jak sądzono powszechnie, na niedługo. Jednakże nie tylko wywiady szukają legendarnego skarbu…
Akcja, akcja i… akcja - zdecydowanie trzy najlepiej pasujące do Żelaznych Kamieni słowa. Prócz nich jeszcze liczne zwroty akcji i wciągający klimat. Miejscami brutalny i chwilami sielski, ale tylko po to, by pokazać, jak łatwo jest zniszczyć to, co człowiek kocha najbardziej. Dzięki temu czyta się naprawdę szybko, mimo paru nietrafionych pomysłów czy poczuciu niewielkiej możliwości wydarzenia się podobnych sytuacji - wszakże czy czasy klasycznych policjantów i złodziei nie popadły w zapomnienie? W każdym razie obecnie raczej tak.
Nie przypadkiem wspomniałem we wstępie o kontynuacjach. Jak zazwyczaj jest, tak i Żelaznych Kamieni nie ominęła klątwa kolejnej części, która to przejawia się tym, że książka taka jest bliźniaczo podobna do poprzedniczki. Niby postacie inne, intryga, ci źli także inni, choć w gruncie rzeczy tylko z imienia, bo też z zagranicznych wywiadów, a w ogóle, prawdę mówiąc, między Labiryntem von Brauna a Żelaznymi Kamieniami wystarczyłaby linijka przerwy z odpowiednią adnotacją - "dwa lata później…". Jakby tylko te czarne wężyki na kartach dają ciut inne wzorki.
Książka trzyma poziom nieco powyżej średniego. Nie powala żadnym aspektem, ale wiele razy jeszcze przeczytam książki gorsze od niej. Dzięki umiejscowieniu akcji, ciekawej historii i faktów odnośnie akcji Żelazo oraz ciekawostek o Bursztynowej Komnacie, pozycja nie jest tylko i wyłącznie przeznaczona dla fanów gatunku i nie tylko oni znajdą w niej lekturę na dłuższą podróż czy wolne popołudnie.