Maciej Stuhr nie zrobił nic złego? Obejrzyjcie te rasistowskie karykatury sprzed lat i znajdźcie mi jakieś różnice
Maciej Stuhr to jeden z najpopularniejszych i najbardziej szanowanych polskich aktorów. Niedawno wywołał jednak duże kontrowersje w sieci z powodu zdjęcia, na którym wygląda niczym z rasistowskich karykatur. Podobieństwa są niestety uderzające.
Warto na samym wstępie wyjaśnić jedną kwestię, która wywołała duże poruszenie w internecie i rozbudziła nawet długą dyskusję pod naszym tekstem na temat kontrowersyjnego zdjęcia Macieja Stuhra. To co zrobił popularny polski aktor przy okazji czterech miniatur zatytułowanych „Filmowe miniaStuhrki” to nie było tzw. cultural appropriation. Doszło tutaj do pewnego pomieszania pojęć, które wynika z wciąż bardzo słabego przeniesienia na polski grunt większości kwestii powiązanych z dyskryminacją rasową.
Zawłaszczenie sobie elementów cudzej kultury to zjawisko polegające na wykorzystaniu pewnych wyróżniających się elementów tożsamości mniejszości przez większą grupę. Zwykle jest dosyć powierzchowne, często nastawione na zysk i dokonywane bez odpowiedniego zrozumienia kontekstu, w jakim były kształtowane. I faktycznie, idea ta budzi pod wieloma względami pewne poważne wątpliwości. O ile całkiem dobrze odnosi się do kultur bardzo zamkniętych i homogenicznych, to średnio funkcjonuje w kontekście globalizacji. Rozmowa o jakichkolwiek kulturach narodowych w 2020 roku przypomina stąpanie po bardzo grząskim gruncie.
Ale Maciej Stuhr nie zawłaszczył sobie elementów kultury właściwiej. W swoim przedstawieniu Chińczyka sięgnął raczej po rasistowskie karykatury.
W tym sensie tytuł wczorajszego tekstu opublikowanego na Rozrywka.Blog uważam za „niewłaściwy”. Bo Maciej Stuhr nie przebrał się za Chińczyka, a za jego karykaturę obowiązującą od setek lat w zachodniej kulturze. Jednym z najsłynniejszych portretów Azjatów tego typu był John Chinaman wykorzystywany przez brytyjskie i amerykańskie media w odniesieniu do rozmaitych politycznych i społecznych tematów. Między tym wczesnym przykładem a zdjęciem zrobionym polskiemu aktorowi można znaleźć wiele fizycznych podobieństw, które mają w założeniu podkreślać „typowe” cechy urody osób z Dalekiego Wschodu.
Chodzi oczywiście o skośne oczy, charakterystyczny cieniutki wąs, nienaturalnie szeroki uśmiech i bardzo mocną mimikę twarzy. Wszystko to zostaje maksymalnie wyolbrzymione i nadaje osobie pochodzenia azjatyckiego znamion śmieszności i pojmowanej po europejsku egzotyczności. W wiktoriańskich karykaturach często przestawiano Chińczyków w kojarzonym z nimi kapeluszu o kształcie stożka i szerokim rondlu, który dobrze chronił rolników przed słońcem i deszczem. I to samo zrobił również syn Jerzego Stuhra w swojej filmowej miniaturze.
Liczba i natężenie karykatur Azjatów zwiększały się zawsze w obliczu konfliktów zbrojnych, czego dowodem liczne prześmiewcze obrazy Japończyków w propagandzie z II wojny światowej.
Szczególnie często byli do tego wykorzystywani rysownicy produkcji animowanych i historii dla dzieci, którzy dzięki swojej codziennej pracy mieli dar wyciągania cech charakterystycznych na pierwszy plan i nadawania im zarysów śmieszności. Liczne produkcje propagandowe w tym okresie tworzyli Disney (słynne filmy z Kaczorem Donaldem pt. „Commando Duck” i „Der Fuehrer's Face”) i Warner Bros. („Tokio Jokio” i „Ducktators”). Antyjapońskie rysunki tworzył też słynny Dr. Seuss.
Warto oczywiście mieć na uwadze kontekst powstałych wtedy dzieł. Stany Zjednoczone i Japonia znajdowały się w stanie wojny, a po ataku na Pearl Harbor wielu Amerykanów żywiło szczerą nienawiść do Wielkiego Cesarstwa. Nikt przy zdrowych zmysłach nie twierdzi jednak obecnie, że obrazki z wojennej propagandy przedstawiające Japończyków jako malutkich mężczyzn z olbrzymi wystającymi zębami odpowiadają realnemu wyglądowi osób z Kraju Wiśni.
Dlaczego więc obrońcy Macieja Stuhra ze zdziwieniem piszą: „To nie można się już przebrać za Chińczyka”?
Pomijając dosyć ciekawe pytanie, czemu ktokolwiek miałby się przebierać za osobę o innej rasie i jaki miałby mieć w tym cel, trzeba jeszcze raz podkreślić – polski aktor nie przebrał się za Chińczyka, a za jego karykaturę. I osobiście nie chce mi się wierzyć, że człowiek od dzieciństwa obcujący ze światową kulturą zupełnie sobie z tego nie zdawał sprawy. Czy to możliwe, żeby Maciej Stuhr nigdy nie oglądał „Śniadania u Tiffany'ego” i nie słyszał o kontrowersjach związanych z tzw. yellowface w wykonaniu aktora Mickeya Rooneya?
Skoro słusznie oburzają nas amerykańskie filmy, w których opowiada się słynne żarty o Polakach (stereotypowo przedstawiające nas jako bandę niewychowanych idiotów), to czemu parodiowane japońskiego czy chińskiego mężczyzny w ten sposób nie wywołuje podobnych reakcji? Trudno usprawiedliwiać takie nastawienie, bo nie tylko pokazuje brak poszanowania dla osób o innym kolorze skóry, ale też głęboką hipokryzję.
Co ważne, w samym filmie „Ding Dong” wyreżyserowanym i napisanym przez Stuhra, a zrealizowanym przy wsparciu studentów warszawskiej Akademii Teatralnej, wizualne przedstawienie Chińczyka się nie pojawia. Sama w założeniu prześmiewcza historia o azjatyckim mędrcu spod Radomia, który przekazuje dwójce starszych osób przepis na eliksir młodości, bynajmniej nie powala i też opiera się mocno na stereotypach. Sam jej tytuł też balansuje na granicy dobrego smaku poprzez ewidentne nawiązanie do kpin z chińskich imion. Ale zawsze można powiedzieć, że to tak ironicznie. Natomiast naprawdę trudno sobie wyobrazić, dlaczego ktokolwiek uznał, że bazujący na karykaturach portret aktora nadaje się do wykorzystania na okładce wydania DVD „Filmowych miniaStuhrków”.
Nie warto też mieszać do tego wszystkiego politycznej poprawności, choć takie zjawisko oczywiście istnieje.
Bo to też tak naprawdę mieszanie pojęć. Nie sposób zaprzeczyć, że pewne decyzje podejmowane w dobrej wierze idą za daleko i ograniczają artystyczną ekspresję. Dobrym przykładem jest tu zablokowanie na platformach VOD odcinków serialu „U nas w Filadelfii”, w których pojawia się blackface. Osoby odpowiedzialne za tę decyzję zignorowały w ten sposób cały kontekst sytuacji polegający na tym, że to właśnie wspomniane epizody stanowią najmocniejszy i najbardziej pomysłowy wyraz sprzeciwu wobec graniu czarnoskórych aktorów przez białych we współczesnej amerykańskiej popkulturze.
Krytyka blackface staje się w ten sposób równie niepoprawna politycznie, co popieranie tego zjawiska. A to doprawdy trudno uznać za sensowną metodę walki z rasizmem. Niestety, w przypadku „Filmowych miniaStuhrków” nie sposób mówić o adekwatnej sytuacji. W portrecie wymyślonym przez Macieja Stuhra nie chodziło o żadne przełamywanie schematów, naruszanie tematów tabu czy pokazanie problemu za pomocą wyraźnego przykładu. Nie, po prostu ktoś uznał to za całkiem zabawną minę. Po przecież skośnooki Azjata z wykrzywioną miną to absolutny szczyt sztuki komedii. Pozwolę się z tym stwierdzeniem kategorycznie nie zgodzić.