Przesyt filmami superhero? Bzdura! Jeszcze długo będzie nam ich mało. Rozmawiamy z ekspertem o przyszłości gatunku
Marvel i DC zapowiadają mnóstwo nowych projektów filmowych i serialowych, uniwersa stają się multiwersami, a w tle pogrywa jeszcze pandemia. Z autorem książek o tematyce komiksowo-superbohaterskiej rozmawiamy o przyszłości gatunku superhero w kinie.
W DNA gatunku superhero wpisana jest nieustanna ewolucja, dlatego filmowe uniwersa superbohaterskie zaraz zmienią się w multiwersa, a zarówno Marvel, jak i DC zapowiadają liczne nowe projekty kinowe i serialowe. Czy pojawi się przesyt? Jak na te wszystkie plany wpłynie pandemia? Czego możemy spodziewać się w najbliższych latach? Na te i wiele innych tematów rozmawiamy z dr. Tomaszem Żaglewskim - autorem książek „Kinowe uniwersum superbohaterów” i niedawno wydanej „Superkultury. Genezy fenomenu superbohaterów”.
Z Tomaszem Żaglewskim rozmawiamy o przyszłości kina superbohaterskiego
Rafał Christ: Zacznijmy od zdefiniowania charakteru kinowych uniwersów superbohaterskich. W książce „Kinowe uniwersum superbohaterów” określił je pan mianem hybrydowo/fraktalnych…
Dr Tomasz Żaglewski: To porównanie współczesnych uniwersów filmowo-komiksowych do form hybrydowo/fraktalnych pojawia się bardzo często w zaawansowanych, zachodnich badaniach poświęconych współczesnemu fenomenowi superbohaterów. Chociaż brzmi ono górnolotnie, nie jest obce też potocznym rozmowom na temat tych produkcji czy komiksów. To jest bardzo prosta obserwacja, że pojedyncze filmy czy też komiksy wchodzące w skład uniwersów superbohaterskich w jakiś sposób podszywają się pod dobrze nam znane popkulturowe gatunki.
Najłatwiej o tym mówić, posiłkując się najbardziej rozbudowanym przykładem uniwersum filmowo-komiksowego, czyli Kinowym Uniwersum Marvela. Zachodni badacze, wnikając w jego strukturę, zwracają uwagę na fakt, że zarówno filmy, jak i, od jakiegoś czasu, seriale wydawane pod szyldem Marvela korzystają z konwencji konkretnych gatunków. „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie” to Kino Nowej Przygody, „Ant-Man” to heist movie, a „Zimowy Żółnierz” ma ambicje dramatów politycznych. W prostych słowach: te filmy i całe ich serie bazują na odwołaniach do naszych skojarzeń czy też wyobrażeń na temat popularnych gatunków.
W ich naturze leży też nieustanna ewolucja.
Mocno ewolucyjny charakter filmów superbohaterskich polega na tym, że mniej więcej co dekadę pojawia się produkcja, która nadaje ton temu, co dzieje się w gatunku przez kolejne lata. Za pierwszy w pełni superbohaterski blockbuster uznaje się „Supermana” Richarda Donnera. Mija 11 lat i wychodzi „Batman” Tima Burtona. To bardzo wpływowy tytuł definiujący charakter tych filmów do końca XX wieku. Potem mamy „X-Menów” zmieniających podejście twórców i 2008 rok z niemalże równoległymi premierami „Iron Mana” i „Mrocznego Rycerza”. Teraz jesteśmy dwa lata po „Avengers: Koniec gry”, które było punktem kulminacyjnym budowania uniwersum kinowego w klasycznym wymiarze, jeśli mówimy o MCU. Z drugiej strony równie znaczącym, choć o wiele bardziej niepozornym tytułem, jest „Joker”.
I od tych tytułów możemy, jak rozumiem, rozpocząć dyskusję o multiwersach filmowych.
Dokładnie. Idea multiwersum w przypadku DC objawiła się właśnie we wspomnianym „Jokerze”, który jest osadzony poza linią narracyjną ich głównego uniwersum. Jeśli chodzi o Marvela, wyraźnie da się ją teraz zauważyć w „Lokim”. Nie wiemy jeszcze, jak to potoczy się dalej, ale osobiście życzyłbym sobie, żeby kształt multiwersów nawiązywał do tradycji znanej z komiksów DC, czyli budowania całej strategii bądź filozofii w oparciu o model tak zwanych elseworldów.
Chodzi tutaj o alternatywne światy i interpretacje danych postaci. Nie chciałbym, żeby to była prosta celebracja alternatywnych superbohaterów, którzy będą się jedynie pojawiać w kolejnych produkcjach. Chciałbym, żeby multiwersum dawało twórcom pełną swobodę w kształtowaniu nie tylko alternatywnych postaci, ale całych historii niespinających się z większym uniwersum. Mogą one być samodzielnymi, osobnymi opowieściami, a nawet właśnie uniwersami dającymi nam nowe, oryginalne, świeże, może nawet obrazoburcze i wywrotowe interpretacje znanych nam postaci. Preferowany przeze mnie model opiera się nie na zwykłym prezentowaniu trzech Spider-Manów w jednym filmie, tylko hołdowaniu artystycznej różnorodności. Tak, żeby twórcy mieli swobodę w kreowaniu odmiennych światów.
Czy w przypadku filmów ta idea multiwersum może mieć ten sam wymiar co w komiksach?
Idea multiwersum w komiksach w swojej genezie miała praktyczny charakter. Objawiła się na dobre w 123 numerze Flasha, czyli „Flash of Two Worlds”, gdzie mieliśmy do czynienia z dwoma alternatywnymi wersjami tej samej postaci w obrębie jednej historii. Najbardziej znaczący i rozbudowany rozmiar osiągnęła jednak w „Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach”. Wtedy jej wykorzystanie wiązało się z potrzebą uporządkowania wielości linii czasowych istniejących w ówczesnej ofercie DC. Przewidując, jak miałoby wyglądać multiwersum filmowe, widziałbym tę ideę nie tyle na porządkowaniu zawiłych na obecnym etapie linii czasowych w ramach produkcji Marvela czy DC, ile jako szansę na otwarcie się na projekty o mniejszym budżecie, pozwalające twórcom na wykorzystanie autorskiej wizji, a nie rozbudowywanie większej opowieści.
Czyli weszlibyśmy w erę rewizjonizmu?
Trop rewizjonistyczny może być wskazany jako strategia budowania alternatywnych wersji postaci. Nie chciałbym jednak, abyśmy mówili w tym wypadku jedynie o wykorzystywaniu na przykład kategorii R albo pokazywaniu danej postaci w dorosłym, a przez to brutalniejszym wydaniu. To nie musi od razu oznaczać autorskich i artystycznych wizji superbohaterów. W moim mniemaniu rewizjonizm nie jest z tym równoznaczny.
Gdybym miał wskazać jakiś interesujący kinowy projekt superbohaterski o charakterze rewizjonistycznym, byłaby to animacja „Iniemamocni”. To film familijny, a mamy w nim do czynienia z ciekawym odwróceniem konwencji całego gatunku superhero. Twórcy bawią się po prostu naszymi oczekiwaniami dotyczącymi opowieści superbohaterskich. W przypadku aktualnie istniejących uniwersów filmowo-komiksowych mogłoby to polegać na alternatywnym pokazywaniu postaci, które już znamy z tych bardziej klasycznych produkcji. Ale nie tylko.
W kontekście rewizjonizmu widziałbym na przykład adaptację „Marvels”. Jest o tyle ciekawy projekt komiksowy, że opiera się na pokazaniu drugiej strony superbohaterskiego uniwersum. Mamy punkt widzenia zwykłych ludzi żyjących w pełnym mutantów, półbogów i milionerów z wymyślnymi gadżetami. Gdyby w takiej produkcji wziąć za punkt wyjścia MCU, można by pokazać perspektywę przeciętnego człowieka, typowego Johna Smitha funkcjonującego jakoby obok znanych nam głównych bohaterów kolejnych filmów Marvela.
Pytanie tylko, czy jesteśmy na to gotowi…
Jak najbardziej. Minęła już dekada intensywnego rozwijania tematyki superbohaterskiej w klasycznym wymiarze. Najważniejsze do tej pory produkcje MCU polegały w większości na oswajaniu nas z najbardziej klasycznymi konwencjami opowieści superhero. Były pełnoprawne kinowe odpowiedniki komiksowych crossoverów i team-upów. Logicznym krokiem wydaje się teraz przejście do komiksów bardziej autorskich, które można by uznać za punkt wyjścia dla filmów, mających poszerzyć ofertę produktów wchodzących w skład MCU czy adaptacji DC.
Już mówiliśmy o gatunkowym zapleczu kina superbohaterskiego, ale zaznaczę jeszcze, że jest to typ zjawiska, które ciągle szuka nowych inspiracji i pól dla eksploatowania znanych nam postaci, marek i samych historii. Nieuniknione w tym wypadku zdaje się sięgnięcie po strategię polegającą na próbie odwrócenia naszej perspektywy na cały gatunek superhero, dającego nową szansę na wykorzystanie go w zupełnie inny, interesujący dla odbiorcy sposób. Będzie to kolejne poszerzenie stylistycznego zaplecza dotychczasowej oferty.
Skoro Marvel wszedł już na pole seriali, czy to właśnie projekty dla Disney+ będą takim polem eksperymentów i właśnie wśród nich znajdziemy fabuły odważniejsze niż w kinie?
Bardzo bym tego chciał. Wspomniane już „Marvels” mogłoby się sprawdzić przecież w formie odcinkowej. Życzyłbym sobie właśnie, żeby seriale, które Marvel przygotowuje dla Disney+, były poligonem doświadczalnym i dawały swobodę w operowaniu konwencjami, czy też możliwość odwracania naszych oczekiwań, znanych wątków i motywów. Jednocześnie zauważmy, że w zapowiedzianych filmowych projektach MCU na najbliższe lata wyraźnie widać eksploatację znanych już postaci i marek. Mamy sequele „Spider-Mana”, „Doktora Strange’a”, „Thora”, „Kapitan Marvel”, czy „Strażników Galaktyki”.
Znacząca część tych produkcji, poza „Schang Chi i legenda dziesięciu pierścieni” bądź „Eternals”, to kontynuacje popularnych, znanych nam franczyz Kinowego Uniwersum Marvela. Po stronie seriali jest całkiem sporo projektów dających pole do popisu dla gry przedstawionymi dotychczas konwencjami opowieści superhero. Poza tym znajdziemy je też w zapowiedzianych „Moon Knight” czy adaptacji słynnego eventu „Secret Invasion”. Tam jest możliwość wykorzystania nawiązań do schematów czy tropów gatunkowych, które nie znalazły jeszcze swojego zastosowania w MCU. Chciałbym, żeby jeden z nich, bądź jeszcze nowy „Doktor Strange”, pełnoprawnie i świadomie odnosił się do konwencji horroru. Opowieści grozy to niezgłębiony do tej pory przez produkcje superhero teren.
Rzeczywiście mamy sporo tych zapowiedzi na nadchodzące lata. Czy jest szansa, że w którymś z filmów bądź seriali pojawią się wątki pandemiczne?
Na pełnoprawne wykorzystanie tropu pandemicznego będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Zauważmy, że filmy superhero, które w pełnoprawny i autorski sposób rozprawiły się z tematem ataku na World Trade Center były dopiero „Mroczny Rycerz” i „Iron Man”. Ten pierwszy z racji wątków terrorystycznych, a drugi ze względu na swoją ogólną wymowę.
Wydaje mi się więc, że na jakiekolwiek rozprawienie się z pandemią w kinie superhero będziemy musieli jeszcze poczekać. Istotny jest tutaj też fakt, że większość zapowiedzianych do tej pory produkcji była na etapie planowania jeszcze przed pojawieniem się koronawirusa. Możliwe jest za to, aby włączyć pewne aluzje do naszej rzeczywistości w takich projektach jak chociażby „Secret Invasion”, w którym przejmowanie ciał może stać się metaforą infekcji COVID-19. Skupionych na tematyce pandemii produkcji spodziewałbym się dopiero za kilka lat, kiedy to będzie można spojrzeć na nią z bardziej zdystansowanej pozycji.
Pytam o to, bo wydaje mi się, że przez pandemię potrzebujemy teraz superbohaterów bardziej niż wcześniej.
To jest ten sam wątek, z którym mieliśmy do czynienia przy ataku na World Trade Center. Nie bez powodu „Spider-Man” Sama Raimiego odniósł tak spektakularny sukces w Stanach Zjednoczonych. W tamtym czasie pisało się, że jest to typowy feel-good-movie dla Amerykanów w klasycznej strukturze i ikonografii pokazujący walkę bohatera z antagonistą. Jest tam też scena, uznawana dzisiaj za symboliczną dla historii USA po 2001 roku, kiedy do finałowego starcia protagonisty z Zielonym Goblinem do akcji włączają się zwykli przechodnie. Pomagają Spider-Manowi w walce z przestępcą. Całą sekwencję odczytuje się jako metaforyczną dla potrzeby zjednoczenia się społeczeństwa przeciwko zewnętrznemu złu atakującemu kraj. I podobne aluzje do pandemii być może znajdziemy w najbliższych projektach Marvela bądź DC, ale zanim dojdzie do w pełni świadomej i pełnoprawnej próby przepracowania traum związanych z koronawirusem, jeszcze trochę czasu minie.
I przez ten czas, jak już mówiliśmy, dostaniemy mnóstwo produkcji superbohaterskich. Czy ta eksploatacja gatunku nie idzie za daleko? Czy widzowie nie poczują w końcu przesytu?
Przesyt nam nie grozi, bo odbiorcy wciąż są zainteresowani tymi treściami. Udowadnia to ogromna popularność seriali MCU na Disney+. W przypadku premier kinowych też mamy wyczekiwane tytuły, jak „Czarna Wdowa” czy „Shang Chi”, które, jak się spodziewam, będą mogły pochwalić się sukcesem kasowym na miarę czasów postpandemicznych. I tak będzie się działo, dopóki twórcy czy to działający pod szyldem Marvela czy DC będą wyszukiwać nowe inspiracje, punkty odniesienia czy tropy gatunkowych. Dzięki temu bowiem ten gatunek wydaje się cały czas świeży i odkrywczy.
Nie byłoby to możliwe, gdybyśmy co roku dostawali kolejne części „Iron Mana” utrzymane cały czas w ramach jednej konwencji i stylu. Znudziłoby nam się to bardzo szybko. Sukces Kinowego Uniwersum Marvela polega na tym, że cały czas czymś zaskakuje widzów tak jak teraz ideą multiwersum. Podobnie rzecz ma się z DC. Tutaj też widać wysiłki idące w stronę dywersyfikacji oferty na najbliższe lata. Z jednej strony mamy chociażby potencjalnie bardzo dojrzałego „The Batman”, a z drugiej sequel „Aquamana” i „Shazama!” będące opowieściami w domyśle familijnymi. I właśnie z powodu takiego zróżnicowania nie widzę szansy na znudzenie tym materiałem.
To na jaki film lub serial czeka pan najbardziej?
Mówiłem o katalogu DC i od niego zacznę, bo czekam z pewnością na kinowego „Flasha”. Wcześniej były plotki, teraz je oficjalnie potwierdzono, a reżyser nawet teasował powrót Michaela Keatona do roli Batmana. Filmy Tima Burtona są dla mnie pewną świętością. To jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza, interpretacja superbohatera w kinie, jaką znam. Nie będę ukrywał, że przez to odczuwam też wielkie obawy. Tę wizję Batmana od Burtona łatwo zepsuć. Boję się, że Andy Muschietti nie będzie potrafił jej w pełni wykorzystać i umiejętnie nawiązywać do całej formy i estetyki, w jakiej były zanurzone obie produkcje. Nie chciałbym, żeby Keaton był tylko ozdobnikiem i dodatkiem do bezpośrednich cytatów w kilku scenach. Byłoby dobrze, gdyby twórcy potrafili w sposób kreatywny odnieść się do tego przerysowanego świata. Bez całej otoczki sama postać wiele straci. „The Flash” może więc być moim projektem marzeń, ale może też okazać się potężnym rozczarowaniem.
Ten sam problem mam z nadchodzącą ofertą Marvela. Jestem fanem „Doktora Strange’a” i z niecierpliwością czekam na „Multiverse of Madness”. Jeszcze jakiś czas temu liczyłem, że Scott Derrickson będzie miał większą szansę niż poprzednio uzewnętrznić swoją wizję. Niestety on odszedł z projektu i zastąpił go Sam Raimi. To jest znowu reżyser, którego rozbrat z kinem jest już tak długi, że pojawiają się wątpliwości, czy poradzi sobie z tak wymagającą twórczego podejścia produkcją. Ma to w końcu być zabawa ideą multiwersum i mariaż konwencji superhero i horroru. Jeśli Raimi wykorzysta swoje korzenie jako twórca filmów grozy i to swoje doświadczenie przeniesie na grunt dalszego budowania mitologii kinowego Doktora Strange’a, będzie dobrze. Obawy jednak są nieuniknione, ale czy uzasadnione – przekonamy się dopiero po premierze.