REKLAMA

Fenomenalna gra i świetny serial? "The Cuphead Show" boi się pójść w ślady oryginału i szalonych animacji z przeszłości

"Cuphead" to jedna z najlepszych gier indie w ostatnich latach. Produkcja łącząca w sobie ekstremalnie wysoki poziom trudności z estetyką rodem z kultowych animacji z lat 20. i 30. XX wieku doczekała się po latach własnego serialu. "The Cuphead Show" (reklamowany w Polsce pod tytułem "Filuś i Kubuś") to produkcja kryjąca w sobie spory potencjał, ale za bardzo rozdarta między oczekiwaniami różnych grup.

the cuphead show recenzja filuś i kubuś netflix serial
REKLAMA

Branża gier indie w ostatnich latach zaliczyła olbrzymi jakościowy skok, a duża w tym zasługa tytułów, które pomimo swojej niezależności potrafiły osiągnąć popularnością godną segmentu AAA. Produkcje takie jak "Hades", "Return of the Obra Dinn" czy właśnie "Cuphead" zasłynęły wśród graczy i twórców w sposób godny najwyższych pochwał. Ich sukcesy nie przeszły niezauważone również przez Hollywood, co poskutkowało zamówieniem serialu "The Cuphead Show" przez platformę Netflix.

Animowana seria "Filuś i Kubuś" zadebiutowała oficjalnie kilka dni temu, wywołując na Zachodzie bardzo mieszane odczucia. Na papierze wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Popularna marka będąca tuż przed premierą nowego i dużego DLC miała zapewnić widownię, a nawiązania do kultowych animacji Maxa Fleischera i wczesnych "Zwariowanych melodii" zachwycić ich fanów. "The Cuphead Show" szykowano na połączenie nostalgii z nowoczesnością oraz szaleństwa z pięknem i humorem. Dlaczego nie udało się zrealizować tego potencjału? Problemem okazała się chęć złapania zbyt wielu srok za jeden ogon.

REKLAMA

Filuś i Kubuś - recenzja animacji Netfliksa

Filuś i Kubuś - opinie

"The Cuphead Show" (znany też jako "Filuś i Kubuś") to serial, któremu zabrakło odwagi w pójściu na całość.

Sam problem z nazewnictwem serialu jest w jakimś sensie symbolem wszystkich kłopotów, na jakie napotkali twórcy nowej animacji Netfliksa. Przedstawiciele platformy najwyraźniej uznali, że w Polsce za mało osób kojarzy "Cupheada" i nie ma sensu uderzać marketingowo w popularność gry. W dodatku na widok uroczo wyglądających bohaterów animacji stwierdzono chyba automatycznie, że mamy do czynienia z produkcją dla małych dzieci. Stąd tytuł "Filuś i Kubuś". Wiadomo przecież, że żaden dorosły widz, który nie zna szerszego kontekstu. nigdy nie sięgnie po animowaną produkcję z taką nazwą.

Rzecz w tym, że "The Cuphead Show" nie jest dla dzieci i nie bardzo jest też dla dorosłych. Znajduje się gdzieś pomiędzy tymi dwoma grupami z jedną nogą w każdej z nich. Twórcy produkcji ewidentnie nie byli w stanie zdecydować się, czy bardziej zależy im na stworzeniu zabawnej serii historyjek dla młodszych widzów, czy może na nawiązaniu do złotej ery amerykańskiej animacji. Dlatego zrobili serial nie do końca angażujący z żadnej strony. Niby zabawny, ale nie histerycznie śmieszny. Niby estetycznie zbliżony do krótkich filmów Fleischera, lecz pozbawiony ich wyobraźni i duszy ryzykanta.

"The Cuphead Show" składa się z 12 luźno powiązanych odcinków, opowiadających o zwariowanych przygodach dwójki braci.

Cała opowieść zaczyna się podobnie jak miało to miejsce w grze wideo. Cuphead/Filuś nierozważnie przyjmuje wyzwanie, w którym stawką jest jego własna dusza. Idzie mu dobrze, ale z powodu nadmiaru pewności siebie nie przerywa w odpowiednim momencie i przegrywa. W "Cupheadzie" dług (którego częścią jest też Mugman/Kubuś) wobec Diabła zostanie spłacony, gdy bracia pokonają pozostałych dłużników i odbiorą ich dusze. Od tego punktu serialu sprawa wygląda trochę inaczej. Zagrożony stratą jest tylko Cuphead, ale razem z bratem udaje im się przechytrzyć Diabła i uciec z jego karnawału.

W kilku kolejnych odcinkach władca piekieł próbuje odzyskać swoją należność, ale za każdym razem przegrywa. Większość z nich dotyczy natomiast pojedynczych przygód Cupheada i Mugmana, w trakcie których spotykają innych bohaterów lub bossów z gry. Każdy epizod trwa około 10 minut (bez czołówki i napisów końcowych), więc podobne spotkania nie trwają zbyt długo i nie są w stanie jakoś szczególnie zaangażować swoją fabułą. Bracia Kubkowie za każdym razem wpadają w tarapaty, a przed końcem udaje im się z nich oswobodzić. Przeważnie za sprawą jakiegoś niezwiązanego z nimi zbiegu okoliczności.

the cuphead show recenzja class="wp-image-1899142"
The Cuphead Show / Netflix

W historii animacji nie brak krótkich produkcji, które potrafiły zawładnąć wyobraźnią widzów w ciągu nie dłuższego czasu niż "The Cuphead Show". Tytuły od Fleischer Studios, Warner Bros. i Disneya radziły sobie jednak z identycznym problemem mało wyszukanej fabuły za sprawą zjawiskowej animacji, fenomenalnego humoru i wpadających w pamięć bohaterów. Cuphead i Mugman są odpowiednio jak połączenie Królika Bugsa z Myszką Miki oraz Kota Sylwestra z Królikiem Oswaldem.

Mało w nich jakiś indywidualnych i oryginalnych cech. Zachowują się jak popularni bohaterowie sprzed lat (w oryginalnej wersji językowej Cuphead dodatkowo brzmi jak Bugs), ale nie mają tego samego uroku i nie są równie zwariowani. Dodatkowo za często ktoś rozwiązuje ich problemy za nich. Królik Bugs sam w sobie jest postacią totalnie antypatyczną, ale przynajmniej rozwiązuje swoje problemy za pomocą brawury i inteligencji. Dzięki temu tak wiele osób go uwielbia.

Netflix trochę jak w przypadku "Stranger Things" chciał, by "Kubuś i Filuś" był bezpieczną przystanią nostalgii.

W tego typu sytuacjach zawsze rodzi się jednak pytanie: "Czemu mamy oglądać produkcje zainspirowane klasyką, zamiast samą klasykę?". Wiele nawiązań użytych w "The Cuphead Show" operuje na bardzo powierzchownym poziomie. Są jak znajome żarty bez mocnej pointy. Nie chodzi wcale o to, że dzisiaj w serialach takich jak "Kubuś i Filuś" czy "Looney Tunes Cartoons" nikt nie może już używać broni palnej. Dynamity, bomby czy pułapki na niedźwiedzie spełniają swoją komediową rolę równie dobrze teraz jak i przed 100 laty.

REKLAMA

Problem w tym, że "The Cuphead Show" boi się zrobić cokolwiek prawdziwie szalonego i niepokornego. W 3. epizodzie znajdziemy moment, który doskonale obrazuje ten problem. Cuphead i Mugman rozmawiają w złości, gdy nagle ich kłótnię przerywa głośna trąba wzywająca pasażerów na statek. To gag doskonale znany fanom animacji, ale podany w okrojonej wersji. W dawnych produkcjach przerwałby bowiem wypowiadane przez bohatera przekleństwo, a teraz pojawia się między dwoma zdaniami Cupheada (oczywiście pozbawionymi jakichkolwiek wulgaryzmów). "The Cuphead Show" bardzo często nawiązuje do kultowych animacji, ale prawie zawsze wstrzymuje swój ostatni krok, oprócz tego nie dodając nic od siebie.

Dalsze epizody produkcji stoją na trochę wyższym poziomie i są dużo bardziej zabawne (absolutnym MVP całego 1. sezonu jest przedostatni odcinek pt. "Do piachu). Znalezienie swojego humorystycznego głosu zawsze jest z początku wyzwaniem dla tego typu tytułów, więc może powinienem być łagodniejszy dla "Filusia i Kubusia". Trudno mi jednak zignorować nasuwający się z tyłu głowy wniosek. O niebo lepsze od "The Cuphead Show" były i seriale, do których nawiązuje, i oryginalna gra. Nie jest to niestety casus "Arcane" o niebo lepszego niż "League of Legends" czy nawet "Castlevanii" w ciekawy sposób bawiącej się motywami znanymi z oryginału. Potencjał był, ale do jego spełnienia niestety zabrakło wiele.

"Filuś i Kubuś" obejrzysz na Netflix Polska.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA