Od 100 lat straszą cię "Ulissesem". Książką o masturbacji, popijawach i pozamałżeńskim seksie
Dokładnie 100 lat temu, 2 lutego 1922 roku James Joyce miał dwa ważne powody do świętowania. Nie tylko obchodził swoje 40. urodziny, ale tego dnia światło dzienne ujrzał też jego "Ulisses". Jedna z najsłynniejszych i najlepszych powieści XX wieku od lat jest używana jako pałka na zwykłych czytelników. A tymczasem trudno sobie wyobrazić bardziej "ludzką" książkę.
"Ulisses" od samego początku był fenomenem, choć wcale nie było tak łatwo go dostać. Pierwsze francuskie wydanie liczyło zaledwie tysiąc numerowanych egzemplarzy, a wydana w tym samym roku angielska wersja dwa tysiące. W większości krajów "Ulisses" był zakazany jako książka obsceniczna i niemoralna (według doniesień historyków około 500 egzemplarzy przejęła i spaliła amerykańska poczta). Dlaczego więc dzieło, które miało obrażać moralność, dzisiaj jest traktowane jako nudna kobyła nie dla zwykłego czytelnika?
Wszystkiemu winne są kolejne pokolenia ekspertów, literaturoznawców i wszelkiej maści mędrków, którzy zabijali w ludziach przyjemność z czytania powieści Jamesa Joyce'a jeszcze przed otwarciem pierwszej strony. Właśnie z tego powodu warto w 100. rocznicę wydania "Ulissesa" wrócić do patrzenia na tę modernistyczną powieść w taki sposób, jaki widzieli ją jej pierwsi odbiorcy (dla jasności - nie jej pierwsi cenzorzy). Jako coś zjawiskowego, bardzo bliskiego ludzkiemu doświadczeniu i cudownie perwersyjnego.
"Ulisses" to powieść pełna seksu, niepoprawnych politycznie żartów, plotek i szaleństw. Jest jak nocne wyjście na miasto.
Powieść Joyce'a rozgrywa się w ciągu jednego dnia - 15 czerwca 1904 roku - i ma trójkę głównych bohaterów: Stefana Dedalusa, Leopolda Blooma i Molly Bloom. Spośród tej trójki kluczowe znaczenie (i w gruncie rzeczy najciekawszy charakter) ma pracujący jako twórca ogłoszeń reklamowych Leopold. Ścieżki obu męskich bohaterów przecinają się na przestrzeni całej powieści, a Molly gra tu na pozór rolę epizodyczną aż do ostatniego rozdziału. Każda z postaci w "Ulissesie" reprezentuje sobą ludzkie emocje, pragnienia, popędy, pomysły, szaleństwa i natchnienia. Stefan najczęściej wspiera się na intelektualizmie, Molly operuje głównie na czystej emocji, ale nie można wtłaczać kogokolwiek z tej trójki w jakieś proste ramy.
To powieść totalna. "Ulisses" to historia o masturbacji, o miłości, o Irlandii, o perwersji, o prostytutkach, o muzyce, o zawiedzionych marzeniach, o pijakach, o zabawie, o nieumiejętności zabawy, o Odyseuszu i jego rodzinie, o nietolerancji, o grubiaństwie, o filozofii czy o potrzebach fizjologicznych. Z powodzeniem dałoby się udowodnić tezę, że ta książka dotyczy zarówno wolności, jak i niewoli. Jest po prostu o (prawie) wszystkim.
"Ulisses" kończy 100 lat. Niestety, wtłoczono go w dyskurs "wielkiej literatury", gdzie zwykłego człowieka trzeba zniechęcić do czytania.
Dlatego o rozgrywającej się w Dublinie powieści opowiada się w głównie w kontekście techniki strumienia świadomości, aliteracji, onomatopei, metafor, stylu oraz interpunkcji i jej braku. Wszystkie te kwestie mają oczywiście swoje znaczenie i można rozmawiać o nich w kontekście "Ulissesa". Za mało próbuje się jednak sprzedać go zwykłemu czytelnikowi. Czy James Joyce jest autorem wymagającym pewnej wiedzy i zaangażowania? Tak, co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
Nie będę tutaj wykonywać mentalnych fikołków i fałszywie przekonywać, że "Ulisses" to idealne czytadło w sam raz na 15-minutową podróż metrem czy autobusem do pracy. Takie podejście do tej książki zaszkodzi i jej, i przyjemności osoby czytającej. Ta książka wymaga czasu i pewnego skupienia. Jak każde popkulturowe dzieło mające do powiedzenia coś więcej niż oczywiste banały i oferujące więcej niż bezmyślną rozrywkę.
Wielką tragedią "Ulissesa" jest jednak to, że nikt od lat nie przedstawia go jako tytułu w wielu miejscach ekstremalnie zabawnego, błyskotliwego, czasem uroczo głupiutkiego, a innym razem pikantnego lub wręcz perwersyjnego. Obejmującego ludzkie doświadczenie od wyjścia z kumplami na piwo, przez małżeńskie rozterki aż po rozważania o śmierci ukochanych czy wizyty w domu publicznym. Wystarczy nieco zmienić perspektywę rozmawiania o tej książce, a wcale nie będzie jej trudno znaleźć nowych czytelników. Na co, również 100 lat po swoim debiucie nadal zasługuje.