"Zanim się pojawiłeś" - prawdziwy wyciskacz łez z kontrowersyjnym przesłaniem? Recenzja sPlay
"Zanim się pojawiłeś" to prawdziwy melodramat. Na zakupionym bilecie kinowym powinna pojawić się informacja, że na salę nie będą wpuszczani wszyscy ci, którzy nie mają ze sobą odpowiedniej ilości jednorazowych chusteczek. Ja nie miałam. Łzy wycierałam w rękaw, przez cały seans myśląc o tym jak smutna jest ta historia. Choć nie rozumiem dlaczego, okrzyknięta została kontrowersyjną.
Środowisko osób niepełnosprawnych stwierdziło, że nie może zaakceptować przesłania filmu powstałego na podstawie powieści Jojo Moyes (ta napisała także scenariusz do produkcji). Według nich bowiem "Zanim się pojawiłeś" przedstawia osoby niepełnosprawne jako ludzi, którzy są ciężarem dla swoich rodzin. I choć trudno przez chwilę nie pomyśleć o takiej perspektywie i zastanowić się jak ludzka tragedia oddziałuje na najbliższe grono, takie wnioski wydają mi się dość dalekoidące w przypadku tej historii i tych charakterów przedstawionych w filmie. Trzeba wiedzieć, że tragiczne decyzje, jakich jesteśmy świadkami w "Zanim się pojawiłeś", wypływają z woli Willa Traynora, a nie jego matki czy ojca, pogrążonych w żalu (choć niekoniecznie są to osoby z którymi sympatyzujemy). Ani rodziców głównego bohatera, ani osób, z którymi spędza czas nie cieszy myśl o ewentualnej utracie kontaktu z mężczyzną.
Will Traynor (w tej roli Sam Claflin) to przystojny młody facet, który ma wszystko w zaięgu ręki.
Świetne mieszkanie, pracę, piękną kobietę u swojego boku. Jest wysportowany, ma pasje i świetlaną przyszłość przed sobą. Pewnego dnia wychodzi z domu i nagle zauważa motocykl pędzący wprost na niego... Mijają dwa lata i traf chce, że jego opiekunką sparaliżowanego Willa zostać ma Lou, dziewczyna z prowincji. Lou jest gadatliwa, niezdarna i nosi śmieszne kolorowe ubrania. Przy tym wszystkim jest pełna ciepła i potrafi zjednać sobie właściwie każdego. Jak się jednak okaże tym razem nie będzie tak prosto. Urok Lou nie działa na Willa, który jest zgorzkniały i nie potrafi zaakceptować sytuacji, w jakiej się znalazł. Dziewczyna zaczyna jednak przekonywać do siebie młodego mężczyznę. I właśnie wtedy poznaje jego tajemnicę. Lou postanowi dać z siebie wszystko, by zmienić życie chłopaka na lepsze.
"Zanim się pojawiłeś" to film udany i wzruszający, choć oczywiście nie pozbawiony klisz. Doszukać się w nim możemy wielu wspólnych motywów z takimi produkcjami jak "Nietykalni", "Gwiazd naszych wina" czy "PS Kocham Cię". Oglądając wiemy więc mniej więcej po jakich obszarach się poruszamy, mamy jednak wciąż nadzieję, że bohaterom uda się odmienić nieuchronny los. Nie chcąc wam jednakże psuć przyjemności oglądania, nie powiem, jaki jest finał tej opowieści. Mogę zdradzić tylko, że absolutnie taki, jaki powinien być. Prawdziwy. Choć nie wszystko w tej opowieści jest takie, jak powinno. Relacje bohaterów, mimo że pomiędzy Lou i Willem czuć chemię nie do końca są wzorcowe. Bo jak wytłumaczyć fakt, że bohaterka grana przez Emilę Clarke ma już partnera, ale nie widzi potrzeby, by powiedzieć mu, że zakochała się w innym? Czasem ma się trochę wrażenie, że wszystkie jej błędy i - ostatecznie - brak lojalności tłumaczyć ma fakt, że Will jest niepełnosprawny. Nie wydaje się to jednak mimo wszystko dobrym argumentem w sytuacji, w której zupełnie niepotrzebnie krzywdzi się kolejną osobę. Nawet jeśli ta jest zdrowa jak ryba.
Ostatecznie jednak mimo paru potknięć, jak na przykład przedstawienie dwóch rodzin, Willa i Lou na zasadzie dwóch kontrastujących ze sobą bytów z założeniem, że ci, którzy mają więcej pieniędzy są tymi gorszymi, broni się.
Bohaterowie urzekają, choć przede wszystkim dlatego, że wyczuwalne jest napięcie pomiędzy nimi. Każda z postaci, wzięta pod uwagę osobno, wypada trochę gorzej. Postać grana przez Emilę Clarke jest co prawda bezpretensjonalna, zwyczajna, wesoła i urocza, ale czasem jakby irytuje właśnie dlatego, że tak taka bezpośrednia i radosna. Sam Claflin w roli Willa Trynora też spisuje się nie najgorzej, ale jest dość ograny. Chyba wszyscy znamy ten schemat - skrzywdzony przez życie człowiek, mówiąc kolokwialnie, zapuszcza się, by potem ponownie się narodzić. Choć, na szczęście, finał filmu sprawia, że w moim odczuciu ta historia jest mniej płaska.
Przyznam, że dałam się ponieść emocjom i nawet jeśli miałam świadomość sięgnięcia przez twórców po znane i stare chwyty, dałam się nabrać. Czasem chyba dobrze jest sobie popłakać i się wzruszyć. A jeśli tego oczekujecie od kina - "Zanim się pojawiłeś" będzie idealnym wyborem.