Ach, te seriale o seryjnych mordercach, błyskotliwych psychologach i nieustraszonych policjantach walczących z korupcją. Banał pogania banał, ale nie da się odmówić tej produkcji uroku. Recenzujemy serial Alienista.
Nowy Jork. Końcówka XIX wieku. Ktoś morduje dzieci, konkretnie chłopców, którzy są prostytutkami przebierającymi się za dziewczynki. Jest dziwnie? Spokojnie, to koniec niespodzianek. Całą sprawą zainteresował się alienista (taki dawny psychiatra, psycholog), który współpracuje z policją. Dołączają do niego jego przyjaciel rysownik, który jest w dużej mierze po to, aby główny bohater miał jakiegokolwiek partnera oraz pracowniczka policji, pierwsza kobieta w tej skorumpowanej instytucji. Brzmi nudno i przewidywalnie, prawda?
Alienista jest przewidywalny tak, jak to tylko możliwe.
Ale nie da mu się odmówić uroku, bo operowanie na znanych motywach, tropach i wręcz kalkach wychodzi mu nad wyraz sprawnie. Duża w tym zasługa kapitalnych aktorów, bo neurotyczny Daniel Brühl, który wciela się w tytułową postać jest naprawdę przekonujący. Dotrzymuje mu kroku Luke Evans, a całość dopełnia pełna wewnętrznej siły Dakota Fanning.
Scenariuszowo jest dobrze, chociaż przyznam szczerze, że na samym początku postacie są wyjątkowo płaskie. Chociaż aktorzy dwoją się, aby nadawać swoim bohaterom sens, trudno nie odnieść wrażenia, że głębsze cechy nie zostają wydobyte, bo postacie traktowane są instrumentalnie. Widać to zwłaszcza po wspomnianym rysowniku, który przez większość serialu reprezentuje krzywiącego się widza, gdy alienista przy jedzeniu zaczyna opowiadać o szczegółach morderstwa. Albo gdy zupełnie znienacka zaczyna zadawać bardzo prywatne pytania i publicznie prowadzić terapie na swoim rozmówcy.
Terapia jest tu kluczowa, bo to ona pomaga w śledztwie.
Główny bohater jest jednym z pionierów wykorzystania psychologicznych metod w pracy policji. Rozmawia z mordercami, aby poznać ich motywacje (brzmi znajomo dla każdego, kto oglądał Mindhuntera i tonę innych produkcji o seryjnych zabójstwach). I sam proces myślowy, który przechodzą bohaterowie, aby dorwać sprawcę okrutnych zabójstw chłopięcych prostytutek jest szalenie satysfakcjonujący. Ogląda się to tak, jakby wszystkie te powtarzalne elementy powstały tylko po to, aby opowiedzieć tę konkretną historię. To poszukiwanie odpowiedzi, dedukcja, grzebanie w archiwach, rozmowy z ludźmi, zdobywanie zaufania nizin społecznych.
To śledztwo to prawdziwy majstersztyk. Dopracowana w każdym szczególe maszyna, w której wszystkie elementy pasują do siebie, a całość pracuje nawet nie na to, aby poznać tożsamość mordercy, ale żeby poznać jego samego. Dotrzeć do przyczyn zła.
Bardzo chciałbym napisać, że świetną robotę robi tu umieszczeni akcji pod koniec XIX wieku. I co najgorsze, miałbym ku temu powody. Wszak kostiumy są świetne, lokacje przerażająco brudne i puste, a gdy trzeba wspaniałe i wysmakowane. Kostiumy są tak kapitalne, że prawie ich nie widać - co tu uznaję za zaletę.
Problem polega na tym, że ten XIX wiek tak naprawdę jest traktowany jak przedsionek wieku XX. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby celem twórców było pokazanie tzw. "okresu przejściowego", delikatnego zasugerowania zmian, jakie nastąpią w przyszłości. Zmian mentalności. Czasem się to udaje: scena, której bohaterowie widzą pierwszy raz obraz wyświetlany przez protoplastę projektora, jest cudowna, poruszająca. Mniej poruszające są jednak banały, które prawią, jak gdyby zdawali sobie sprawę, jak potoczą się losy świata. "Policja nie jest jeszcze gotowa na taki typ mordercy", "stoimy u progu XX wieku" - to tylko delikatnie zmodyfikowane wypowiedzi pochodzące z Alienisty.
Podobnie jest z psychologią, do której nieufnie podchodzą inni ludzie, zwłaszcza religijni.
Tu zaczyna się pokaz ateizmu bronionego argumentacją ucznia 1. klasy gimnazjum, który buntuje się na lekcjach religii. Główny bohater rzuca banałami tylko po to, aby sztucznie napompować konflikt między nauką a wiarą. Główny bohater niesie również kaganek tolerancji i oświaty na salony i nie miałbym problemu z tym, gdyby nie to, że jego perspektywa jest absurdalnie nienaturalna i wręcz ostentacyjna. Jak młotem tłucze się widzowi, że to już jest nowy człowiek, niby dwudziestowieczny, ale o poglądach tak ukształtowanych, że czasem miałem wrażenie, że serialowy XIX wiek płynnie przejdzie w wiek XXI.
Serialowi brakuje wiele do ideału, ale historia ma swój niezaprzeczalny urok i fabularnie jest naprawdę satysfakcjonująca i uczciwie wykonana. To jak łączyły się poszczególne wątki, jak przez większość serialu nie padł ani jeden strzał z broni palnej, jest naprawdę unikalne. Śledztwo i ciężki klimat tamtych czasów trzymały przy ekranie do samego końca. Uwielbiam tak poprowadzone historie, nawet mimo ich licznych wad, uproszczeń i intelektualnych skrótów.