Anya Taylor-Joy ma już zdecydowanie dość tego, że odgrywane przez nią bohaterki płaczą na ekranie. W konkretnych scenach sama odczuwa zupełnie inne emocje. Aktorka przyznała w jednym z ostatnich wywiadów, że chciałaby wyrażać prawdziwą wściekłość, która w danych momentach jest o wiele bardziej wskazana niż łzy rozpaczy. Taylor-Joy wspominała również o roli w filmie „Furiosa”.
Anya Taylor-Joy wielokrotnie postawiła na swoim. Okazuje się, że było kilka filmów, w scenariuszu których jej postać miała płakać, ale aktorka po prostu nie uważała, że to właściwy emocjonalny ton. Za każdym razem wyrażała swoje zdanie na ten temat i udawało jej się skutecznie przekonać reżyserów, by pozwolili jej bohaterce na więcej wściekłości. Taylor-Joy sama przyznała, że zyskała reputację osoby walczącej o kobiecą frustrację. Uważa jednak, ze jest to dość dziwne, gdyż w żaden sposób nie promuje przemocy, ale skupia się na tym, aby kobiety były postrzegane po prostu jako ludzie. Aktorka twierdzi, że często mają one reakcje, które w ogóle nie są delikatne lub bezmyślne. Anya Taylor-Joy po raz pierwszy walczyła o wściekłość odgrywanej przez siebie postaci w swoim pełnometrażowym debiucie, czyli w tytule „Czarownica” Roberta Eggersa. W skrypcie napisano, że jej bohaterka, Thomasin, będzie płakać podczas sceny, w której jest wyciągana ze swojego domu rodzinnego po tym, jak została oskarżona o bycie ucieleśnieniem zła. Taylor-Joy twierdzi, że w tym momencie Thomasin powinna odczuwać wściekłość. Jest przecież osądzana niesłusznie, łzy jej w niczym nie pomogą. Przekazała swoje uwagi reżyserowi, a ten je przyjął i wprowadził zmiany.
Anya Taylor-Joy chce, aby odgrywane przez nią postacie były wściekłe i bezwzględne
Anya Taylor-Joy nauczyła się wtedy, że warto walczyć o to, na czym jej zależy. Dlatego też zrobiła to ponownie, tym razem podczas kręcenia filmu „Menu”. Tam scenariusz nakazywał, aby jej bohaterka uroniła jedną łzę, gdy odkrywa, że jej partner zabrał ją na randkę, podczas której miała stracić życie. Aktorka zdecydowanie nie chciała odczuwać smutku. W wywiadzie wspomniała, że była w stanie przeskoczyć przez stół i chociaż spróbować zabić go gołymi rękami. Reżyser filmu „Menu”, Mark Mylod, i odtwórca głównej roli, Nicholas Hoult, pozwolili Taylor-Joy na taką zmianę. Rad aktorki równie uważnie słuchał, po raz kolejny zresztą, Robert Eggers, przy okazji realizacji tytułu „Wiking” z 2022 roku. Była w nim scena, w której postać Taylor-Joy musiała zniechęcić mężczyznę do dotykania jej ciała wbrew jej woli. Twórca tej produkcji ujawnił, że to sama aktorka wymyśliła, aby postać Olgi oblała rękę własną krwią menstruacyjną, zanim uderzy Fjölnira w twarz. Twierdzi, że był to „bardzo silny, wyzywający i niezapomniany wybór”.
Mimo że jestem orędowniczką kobiecego gniewu, nigdy nie byłam wściekłą osobą. Przez długi czas złościłam się tylko na konkretne zachowania innych ludzi. Wierzę, że jeżeli ktoś traktuje mnie źle, to dlatego, że to ze mną jest jakiś problem. Jestem też zwolenniczką kobiecej wściekłości. Jesteśmy zwierzętami i jest taki moment, w którym ktoś po prostu pęka. W tym filmie [„Furiosa”] jest jeden krzyk i nie żartuję, kiedy mówię, że walczyłam o niego przez trzy miesiące.
- mówi Anya Taylor-Joy
Anya Taylor-Joy chciała również, aby w swoim najnowszym projekcie, czyli w filmie „Furiosa: Saga Mad Max”, jej postać wycięła język innemu bohaterowi w kulminacyjnym momencie fabuły. Reżyser George Miller nakręcił tę scenę, ale ostatecznie nie umieścił jej w wersji kinowej tytułu. Aktorka zaproponowała także, aby Furiosa w konkretnym momencie wydała z siebie okrzyk, co byłoby wskazane, gdyż w filmie nie ma prawie żadnych dialogów. Nie wszystko udało jej się osiągnąć, ale trzeba przyznać, że sumiennie i skutecznie próbuje postawić na swoim za każdym razem.
Więcej o filmie „Furiosa: Saga Mad Max” czytaj na łamach Spider's Web: