REKLAMA

Ten film to żydowski "Władca Pierścieni". Dziwniej być nie może

"Bo się boi" to trzygodzinny żart o twojej starej i penisie. Serio. Twórca jednych z najlepszych horrorów ostatnich lat postanowił zmienić tonację i zaserwować nam czarną komedię, w której niepoważny humor zakorzeniony jest w psychoanalitycznych teoriach. Głównego bohatera definiują bowiem mommy issues, a jego ojciec okazuje się... ech, i tak nie uwierzycie.

bo się boi joaquin phoenix recenzja
REKLAMA

Kino nie przepada za bohaterami, którzy nie działają i bardziej niż uczestnikami, okazują się biernymi obserwatorami kolejnych wydarzeń. U Ariego Astera działa to jednak na korzyść jego najnowszego filmu. Protagonista nie jest tu chętny do wykazywania się inicjatywą, bo mama zaszczepiła w nim strach dosłownie przed wszystkim. Eklerków nie zje, bo mogą w nich być żyletki. Seksu nie będzie uprawiał, bo umrze w trakcie wytrysku. Najchętniej siedziałby całymi dniami w wannie, bo - jak sam tytuł wskazuje - się po prostu boi. Nie ma jednak co mu się dziwić. O ile według prawa Murphy'ego, jeśli coś może się zepsuć, to na pewno się zepsuje, o tyle prawo Beau głosi, że nawet jeśli coś nie może pójść nie tak, to na pewno pójdzie nie tak.

Życie Beau to pasmo nieszczęść i absurdów. Powroty do domu wiążą się dla niego z ucieczką przed wściekłym, wytatuowanym mężczyzną. Nie może spać, bo ktoś ciągle podrzuca mu przez drzwi karteczki, żeby ściszył basy, a przecież to nie u niego gra muzyka. Nie wiadomo, czy przedstawiane wydarzenia rozgrywają się naprawdę, czy to tylko wybujała wyobraźnia protagonisty. Pewne jest, że otrzymujemy najzabawniejszą reprezentację paranoicznego myślenia w historii kina. Wszystkie siły na ziemi sprzymierzają się przeciwko głównemu bohaterowi, dlatego wycieczka do sklepu po drugiej stronie ulicy, kończy się dla niego niezaplanowaną domówką w jego mieszkaniu, na którą nie ma nawet wstępu.

REKLAMA

Bo się boi - recenzja nowego filmu twórcy Midsommar

Beau to kolejny po Annie z "Dziedzictwa. Hereditary" i Dani z "Midsommar. W biały dzień" bohater Ariego Astera naznaczony tragizmem, definiowany poprzez stratę. Charakteryzuje go niemożność wyrwania się spod władzy despotycznej matki, którą z poklaskiem psychiatry wskazuje jako źródło swoich problemów. Zbliża się akurat rocznica śmierci jego ojca, więc szykuje się do corocznej wizyty w rodzinnym domu. Nieszczęśliwy splot wydarzeń krzyżuje mu jednak plany. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy na głowę rodzicielki spada żyrandol. Pogrzeb bez głównego bohatera się nie odbędzie, więc chociaż stracił klucze do mieszkania i potrąca go samochód, musi ruszyć w drogę. Tak rozpoczyna się, jak określił to sam reżyser, żydowski "Władca Pierścieni".

Czytaj także:

Celem podróży Beau nie jest ratowanie świata, tylko samego siebie. Powracający u Astera motyw przepracowywania straty zostaje - tak jak zresztą w "Midsommar" - wzbogacony walką o samoświadomość protagonisty. Tutaj dochodzi jednak jeszcze poszukiwanie własnych korzeni, dzięki czemu reżyser chętniej niż kiedykolwiek wcześniej ucieka w introspekcje. Przechodząc przez pięć różnych krain, główny bohater coraz bardziej zatraca się w swojej zwichrowanej psychice, rozgrzebuje rany, drapie zropiałe strupy i ulega kolejnym neurozom.

Bo się boi - film - premiera - co obejrzeć?

Każda z krain utrzymana jest w innej estetyce. Razem z głównym bohaterem zatrzymujemy się w sitcomowym domu zdziwaczałej rodzinki, przemierzamy teatralne dekoracje, aż w końcu trafiamy do kafkowskiego sądu. Za każdym razem świat przedstawiony definiowany jest w opozycji do niemrawego Beau. Reżyser stawia na jego drodze kolejne osobliwości, nadaktywne postacie, które wikłają go w spirali coraz bardziej abstrakcyjnych wydarzeń. Jakby twórca chciał protagonistę sprowokować do działania, wstrząsnąć nim. Ku naszej uciesze brnie w ten absurd, przesuwając jego granice coraz dalej, bo wszystkie te ekstremizmy okazują się tak samo skuteczne, jak leczenie depresji joggingiem.

Bo się boi - film już w kinach

Fabułą kieruje logika snu. Zamiast przyczyn i skutków mamy niekończący się strumień świadomości, rząd skojarzeń rozbiegający się w różne strony. Żarty z napęczniałymi jajami trafiają w moje poczucie humoru, podobnie jak groteskowe wyolbrzymianie motywów narracyjnych. Bo wszystko tu sprowadza się do odniesień i symboli. Aster obnaża stery opowieści, absurdalną dosłownością dając wyraz jej fallicznym fiksacjom. W skrócie: chodzi penisa i reżyser się tego nie wstydzi.

Jak na ironistę Aster jest zbyt poważny, a przez ironiczną postawę traci powagę. Wydaje gubić się w poetyce produkcji, mieszając ze sobą nieprzystające elementy. Szkoda, że wytwórnia A24 obsypała go pieniędzmi, jednocześnie dając carte blanche. Na planie zabrakło kogoś, kto utrzymałby jego artystowskie zapędy w ryzach, przez co "Bo się boi" wyszło przeintelektualizowane. Czuć tu fałsz, próbę oszustwa. Z tego powodu film broni się przede wszystkim pomysłową scenografią Fiony Crombie, zdjęciami Pawła Pogorzelskiego i, oczywiście, rolą (a raczej rolami) Joaquina Phoenixa.

Phoenix zdaje sobie sprawę, że gra archetyp próbujący wydostać się z kolejnych toposów narracyjnych. Dlatego ucieka w przesadę, wznosząc się na nowy poziom swojego talentu komediowego. To, czym bawił w roli naćpanego detektywa w "Wadzie ukrytej", tutaj podnosi do potęgi n-tej. Na sam dźwięk jego głosu poczujecie podszyte ironią żal i współczucie. Nieważne czy kryje się pod charakteryzacją staruszka, czy jego twarz komputerowo nałożono na młodocianego aktora - z każdej wersji Beau wyciska cały komiczny potencjał.

Czytaj także:

REKLAMA

Dopieszczona warstwa wizualna i duże ilości Phoenixa w Phoenixie to jednak za mało, aby uzasadnić czas trwania filmu. Całe sekwencje można by stąd wyrzucić, a widz i tak by się w fabule nie pogubił. Mimo to rytm produkcji okazuje się na tyle hipnotyzujący, że przez te trzy godziny da się z nim płynąć, czerpiąc z seansu perwersyjną przyjemność. "Bo się boi" to trochę trolling, trochę artystyczna przesada. Projekt do bólu autorski, przez co porywający swoją bezkompromisowością. Można więc krzyczeć, że jeden z królów współczesnego horroru właśnie staje przed nami nagi. Ale trzeba wtedy zwrócić też uwagę na jego jaja. Bo są ze stali.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA