REKLAMA

5 najgłupszych momentów z nowego hitu Netfliksa. To parodia, a nie remake oryginału

Kiedyś mówiło się, że nie można komuś złorzeczyć bardziej niż żeby Netflix zrobił adaptację jego ulubionej książki. Jak się jednak okazuje, jeszcze bardziej boli, gdy Netflix robi remake twojego ulubionego filmu.

cena strachu netflix opinie
REKLAMA

Oryginalna "Cena strachu" z 1953 r. to klasyka światowego kina. Film ciężki, gęsty, przytłaczający. Z tego nihilistycznego lunaparku Netflix wyciągnął jedynie, że jest dynamiczny. Pierwowzór ogląda się, jakby ciężarówką z nitrogliceryną na pace pędziło się 200 km/h. Po wyboistych bezdrożach. W samym środku dżungli. Podczas seansu remake'u poczujecie się natomiast, jakbyście maluchem jechali 20 km/h. Po autostradzie. Lewym pasem.

REKLAMA

5 najgłupszych momentów z nowego hitu Netfliksa

Netflix sprowadził "Cenę strachu" do filmu akcji, który mógłby polecieć na TV Puls o 3:00 w nocy. To film miałki i bezbarwny. Choć start ma przecież dobry. Zaczyna się od pościgu, strzelaniny i seksu. Cztery minuty produkcji wystarczą, aby dać się zwieść, że jednak nie będzie to kolejny paszkwil od platformy. Niestety im dalej, tym gorzej. To produkcja absurdalna, pełna nonsensownych akcji i motywów fabularnych. Oto najgłupsze z nich.

Jak u Michaela Baya

W oryginale podążaliśmy za grupą straceńców. Tutaj mamy dwójkę pokłóconych ze sobą braci. Po nieudanym skoku na sejf obalonego prezydenta Alex trafia do więzienia, pozostawiając w rozpaczy żonę i córkę. Nie kryje żalu do Freda, z którym przyjdzie mu przewozić 200 kg nitrogliceryny w dwóch ciężarówkach. Kiedy tylko bohaterowie się spotykają od razu, dają sobie w mordę. Mamy więc do czynienia z tendencyjną, podszytą tanim melodramatem opowiastką o przepracowywaniu braterskich niesnasek. Płyciej się nie dało. Wydawałoby się więc, że Julien Leclercq stawia na dobrego konia, próbując opowiadać swoją historię poprzez akcję.

Mordobicia nigdy za wiele. Nawet jednak gdy fabuła robi za pretekst do prezentowania kolejnych scen akcji, powinna zachować chociaż pozory sensu. Twórcy "Ceny strachu" o tym zapomnieli. Bohaterowie rwą się do siebie z pięściami i karabinami w każdej możliwej sytuacji. Nawet gdy nitrogliceryna jest tuż obok. Strażnik okradzionej z materiału wybuchowego fabryki po uwolnieniu z więzów, zaraz rzuca się na pilnującego go mężczyznę, doprowadzając do wielkiego BUM! Julien Leclercq dostał więc chyba za dużo pieniędzy, bo bez żadnego ładu czy składu szpanuje tu kolejnymi wybuchami.

Cena strachu - Netflix

Przewodnicy vs. GPS

W oryginale sednem całej zabawy była podróż bohaterów, natykających się na kolejne przeszkody i niebezpieczeństwa. W remake'u na wyruszenie braci w drogę musimy czekać niemal godzinę. W dodatku każdy z nich dostaje swojego przewodnika. Rodzi się jednak pytanie: "po co?". Nie wiadomo, bo przecież ich zleceniodawcy dysponują zaawansowaną technologią. Zaraz się nią nawet chwalą, korzystając z nawigacji satelitarnej na tablecie.

Plot armor

Nie ma wątpliwości, że Hamid Hlioua pisał scenariusz na kolanie. W "Cenie strachu" nie znajdziemy żadnego poszanowania inteligencji widza. Plot armor głównych bohaterów staje się bowiem gruby, jak 19,5 calowe opony. Cały wrogi oddział może do braci strzelać, a im nic nie będzie. Ktoś trafi w ciężarówkę z nitrogliceryną? Spoko, to jeszcze nie czas, żeby wybuchła, skoro protagoniści są w pobliżu. Kiedy Fred wchodzi na minę, zaraz okazuje się ona niewypałem. "Ale mają sprzęd do d..." - komentuje Alex. Biada jednak typowi, którego imienia nawet nie zapamiętacie, jeśli również na minę wejdzie. Ta bez wątpienia wybuchnie.

800 km w parę minut

Na przewiezienie nitrogliceryny do płonącego szybu bohaterowie mają 24 godziny. Czas odmierza pojawiający się na ekranie zegar. Na niewiele się to zdaje, bo cała podróż i tak sprawia wrażenie krótkiego spacerku po parku. Bracia niby pędzą na złamanie karku, ale w trasie natykają się na trzy zagrożenia na krzyż. Z potężnym plot armor całkiem szybko docierają do celu. Nie mamy nawet kiedy poczuć ich znużenia, zaniepokoić się ich losem. Fabularna kumulacja i skrótowość sprawia, że cała prezentowana nam akcja nie niesie ze sobą ani krzty emocji.

Daremny trud

"Cena strachu" to film wyjątkowo daremny. Miałem już problem z zakończeniem drugiego remake'u francuskiego oryginału. Za wersję z 1977 r. odpowiadał William Friedkin, który w zakończeniu aż nazbyt dał się ponieść nieznośnym hollywoodzkim manierom. Tamten finał i tak okazuje się niczym w porównaniu z tym co wymyślił Netflix. Niby nie mamy do czynienia z happy endem, ale to melodramatyczne poświęcenie jednego z bohaterów, twórcy mogli już sobie darować. Tym bardziej że biedaczek chwilę wcześniej zostaje postrzelony w kamizelkę kuloodporną.

"Cena strachu" to w teorii wymarzony akcyjniak na weekendowy wieczór. Może dlatego udało mu się podbić listę najpopularniejszych filmów dostępnych na Netfliksie w naszym kraju. No prawie, bo prześciga go polskie "Nic na siłę". Niemniej rodzimi użytkownicy platformy zaraz po premierze rzucili się na francuską produkcję. Musieli się jednak srogo rozczarować. Mogłaby się bowiem co najwyżej sprawdzić jako komedia. Gdyby tylko nie była tak żałosna.

Więcej o filmach dostępnych na Netflix poczytasz na Spider's Web:

REKLAMA

"Cenę strachu" obejrzycie na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA