Ta wiadomość wstrząsnęła muzycznym światem. W wieku 52 lat, kompletnie niespodziewanie, zmarł Chris Cornell. Drugiego takiego głosu nie usłyszymy.
Trzykrotnie sprawdzałem wiarygodność tej informacji. Na początku tygodnia bowiem podobne wieści okazały się kolejnymi fake-newsami.
Tym razem to jednak oficjalne: rzecznik przekazał Associated Press wieści, iż wczoraj, w wieku 52 lat, zmarł Chris Cornell.
Śmierć była „nagła” i „niespodziewana”. Nie znamy też dokładnej przyczyny zgonu, aczkolwiek długie lata zażywania narkotyków i mocno rock’n’rollowy lifestyle z pewnością nie były tu bez znaczenia.
Pomijając jednak ciągoty Cornella do wszelakich substancji, nie można zaprzeczyć, że właśnie straciliśmy wielkiego geniusza rocka, wspaniałego wokalistę, frontmana i piosenkopisarza.
Niezależnie od tego, czy mówimy o jego wokalnych popisach w Soundgarden czy Audioslave, głos Chrisa Cornella to ostra, przeszywająca mieszanka, którą zawsze wyśpiewywał przemyślane, głębokie słowa. Nawet podczas popowej współpracy z Timbalandem muzyka, którą tworzył, trafiała prosto w serce.
Chrisa Cornella świat zapamięta za takie utwory jak Spoonman, Black Hole Sun, Fell on black days, Show Me How To Live, Part Of Me i wiele, wiele innych. Założone przez niego Soundgarden zapoczątkowała zupełnie nowy nurt w rocku lat 80-tych, a stworzona wespół z instrumentalistami Rage Against The Machine super-grupa Audioslave do dziś uznawana jest za jeden z symboli post-grunge’u. Nawet jego solowe albumy to muzyka przez wielkie M. Chris Cornell był typem artysty, który mógł zagrać solo na gitarze akustycznej przed stadionem pełnym ludzi i zaczarować każdego z widzów.
Takie informacje zawsze rodzą we mnie niewspółmierny smutek. Współczuję rodzinie Cornella, ale jeszcze bardziej współczuję nam wszystkim. Właśnie odszedł człowiek, który wywarł potężny wpływ na pop-kulturę i którego dzieła ukształtowały i inspirowały całe pokolenie. Jednego możemy być pewni – Chris Cornell nie zostanie zapomniany.
Niech mu świeci czarne słońce.
Nam pozostaje tylko zanurzyć się na nowo w jego wybitnych tekstach i zasłuchać się w potędze głosu. A niebiańska, rockowa impreza, na której przygrywają już Hendrix i Kilmister, właśnie zyskała iście boskiego wokalistę.